Przeszłość nie odpuści, dopóki jej nie naprawisz…
W kawiarni pełno gości. Wiktor wcześniej zarezerwował stolik, by świętować urodziny, bo inaczej nie byłoby miejsca. Przyszli, gdy jeszcze świeciło słońce, a teraz za oknami panowała ciemność. Klimatyzatory pracowały na pełnych obrotach, grała muzyka. Wzdłuż okien migotały niebieskawym światłem świąteczne lampki, nadając sali odświętny nastrój. Brakowało tylko choinki.
— Witek, chodź, potańczymy — szepnęła żona solenizanta, Wiktoria, kładąc głowę na jego ramieniu. Na małej przestrzeni przed barem już tańczyły dwie pary.
— Zaproś Krzysia, ja posiedzę — mrugnął do przyjaciela Wiktor.
— Chcę z tobą. Tylko raz — nie ustępowała Wiktoria.
— Naprawdę, idźcie, nie patrzcie na mnie. A ja już pójdę. Mama zasypała mnie SMS-ami. Nie będę wystawiać jej cierpliwości na próbę. Witek, jeszcze raz, wszystkiego najlepszego — Krzysztof wstał, uścisnął dłoń przyjaciela i ruszył w stronę wyjścia.
— Zostaniemy jeszcze, prawda? Tak tu przyjemnie chłodno — usłyszał za sobą głos Wiktorii.
Po klimatyzowanej sali ulica przywitała go wilgotnym upałem, mimo późnej pory. Wydawało mu się, iż wypił niewiele, a jednak w głowie miał mgłę, a nogi jak z waty. Pewnie rozkładała go temperatura. W kieszeni zadzwonił telefon. Z trudem go wyjął.
— Krzyś, gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? Martwię się — odezwał się zatroskany głos matki.
— Mamo, już idę, nie martw się.
— Jak nie mam się martwić? Już prawie jedenasta — wyrzut zabrzmiał w jej głosie.
— Mamo, niedługo… — Rozłączył się.
Krzysztof przyspieszył kroku, starając się oddychać głęboko, by szybciej wytrzeźwieć.
W sercu zawrzała irytacja. Miał już dwadzieścia cztery lata, dorosły facet, a matka dzwoniła, gdy tylko się spóźnił, jakby wciąż był małym chłopcem. Jak tu się umawiać z dziewczyną? „Przepraszam, kochanie, mama kazała wrócić wcześniej?” W duchu złościł się na nią, ale w głębi duszy rozumiał i nie okazywał otwarcie niezadowolenia. Nie, nie był maminsynkiem — po prostu wiedział, dlaczego tak się o niego martwiła.
Trzynaście lat temu zginęła jego siostra Ola. A dzień po pogrzebie zmarł na zawał ojciec, nie wytrzymał straty ukochanej córki. A on, Krzysztof, był winny śmierci siostry i ojca. Tak uważał. Żadne słowa ani perswazje nie pomagały mu pozbyć się tego poczucia winy.
— Miałeś zaledwie jedenaście lat. Co mogłeś zrobić przeciw trzem dorosłym chłopakom? I tak było już za późno, by interweniować. Nie stchórzyłeś, tylko pobiegłeś po pomoc — tłumaczył mu przyjaciel Wiktor.
Teoretycznie tak, ale Krzysztof wciąż obwiniał siebie. Przeszkadzało mu to w nawiązywaniu relacji z dziewczynami. Wydawało mu się, iż one też wiedzą o jego tchórzostwie. choćby Wiktoria. Poznał ją jako pierwszy, kilka razy byli w kinie, choćby się całowali — w ciemnej sali to ona pierwsza wzięła go za rękę. Ale potem przedstawił ją Wiktorowi.
— Wiktoria i Wiktor — to przeznaczenie — zaśmiał się tamten.
Wkrótce Wiktoria wyznała, iż zakochała się w Wiktorze i wybiera jego. Co miał zrobić? Na siłę nic się nie zdziała. Pół roku temu wzięli ślub, a Krzysztof był ich świadkiem. Żałował tylko odrobinę. Wiktoria w białej sukni wyglądała przepięknie.
— Kiedy ty przyprowadzisz narzeczoną? — pytała matka.
— Jak spotkam taką jak ty, od razu się ożenię — żartował Krzysztof.
I nie kłamał. Matka była szczupła i urodziwa, choćby w swoich pięćdziesięciu dwóch latach, choćby po podwójnej stracie i posiwieniu. Ola była do niej podobna. Taka sama smukła jak brzoza, o regularnych rysach, śniadej cerze i szarych oczach. Krzysztof lubił patrzeć, jak czesze długie włosy. W domu zawsze wiązała je w kucyk lub spinała na karku spinką. Gdy wychodziła, zdejmowała spinkę i potrząsała głową. Lśniące jasne włosy rozsypywały się po plecach jak wodospad. Z wiekiem pewnie stałaby się jeszcze bardziej podobna do matki.
Mieli zgodną rodzinę. OjI tak, w cieple domu wypełnionym śmiechem małej Oli, Krzysztof w końcu odnalazł spokój, choć czasem w blasku księżyca wciąż zdawało mu się, iż słyszy cichy szelest rozczesanych włosów.