Minione dni pozostają w przeszłości
— Jedź do naszych partnerów i rozwiąż tę sprawę raz na zawsze — rzucił zirytowany dyrektor, patrząc na Wojtka. — Wszystko ustaliłem z ich szefem, oczekują cię. Wyjedziesz jutro rano, zabierz dokumenty. Liczę na ciebie — dodał, stukając palcami w blat biurka.
— Bez problemu, załatwię to — skinął Wojtek. — Pojadę samochodem.
Wojtek zajmował stanowisko, gdzie podróże służbowe były na porządku dziennym. Lubił tę pracę: nowe miasta, twarze, rozmowy. Wszystko było przewidywalne i jasne: droga — samochodem lub pociągiem, dzień pracy, rozwiązanie spraw, hotel, kolacja w restauracji. Potem — powrót do domu.
Jego żona, Kinga, dawno przywykła do takich wyjazdów. Raz w tygodniu, czasem rzadziej, Wojtek wyruszał do dużych i małych miast.
— Kinga, jutro rano jadę w delegację — oznajmił, wracając do ich przytulnego mieszkania w Krakowie.
— Na długo? Czy jak zwykle? — spytała, jak zawsze, z lekkim niepokojem w głosie.
— Jak zwykle, nie na długo — uśmiechnął się Wojtek, obejmując żonę i całując ją w skroń.
Jego podróżna torba zawsze była gotowa. Kinga, troskliwa i uważna, dbała o jej zawartość. Wojtek całkowicie jej ufał, dodając tylko przed wyjazdem dokumenty i klucze.
Z Kingą przeżyli już dwanaście lat, wychowując syna Kacpra, ucznia i początkującego piłkarza. To było drugie małżeństwo Wojtka, ale pierwsze naprawdę szczęśliwe. Kacpra uwielbiał — bystry, dobry, zorganizowany chłopiec, który cieszył sukcesami w szkole i sporcie.
W gronie przyjaciół, spotykając się na rybach czy w saunie, Wojtek zawsze mówił o Kindze z ciepłem:
— Miałem szczęście znaleźć kobietę, przy której jest przytulnie i spokojnie. Ufam jej jak sobie, a ona odwzajemnia to samo.
— Zazdroszczę — wzdychali niektórzy. Nie wszyscy mieli takie relacje. Ktoś, jak Wojtek, był w drugim związku, a jego najlepszy przyjaciel, Marek, choćby w czwartym.
Wczesnym rankiem Wojtek obudził się od zapachu naleśników.
— Niczego sobie ta moja kobieta — pomyślał z czułością. — Już krząta się w kuchni. Szczęściarz ze mnie, oby tylko nie zapeszyć.
— Dzień dobry, moja gospodyni — uśmiechnął się, wchodząc do kuchni po prysznicu.
— Wiem, czym cię rozpieszczać — mrugnęła Kinga, stawiając przed nim talerz z naleśnikami. — Chcę, żebyś tęsknił za moimi śniadaniami i wracał szybciej.
— Cwaniara — roześmiał się Wojtek. — A propos, Kacper ma dziś istotny mecz, prawda?
— Tak, przeciwko drużynie z Warszawy — skinęła Kinga. — Powiedział, iż będą walczyć o zwycięstwo.
— Zadzwonię wieczorem, dowiem się, jak poszło — obiecał Wojtek, podczas gdy syn jeszcze spał.
Spakował torbę, zabrał dokumenty, pożegnał się z żoną i wyszedł w dobrym nastroju. Przed nim czekała czterogodzinna droga do Łodzi. Na trasie, z dala od miejskiego zgiełku, odetchnął pełną piersią. Wrzesień dopiero się zaczynał, ale żółte liście już wirowały w powietrzu, przyklejając się do przedniej szyby.
Gdy dotarł do biura partnerów, gwałtownie załatwił sprawy. Pozostała tylko kolacja i powrót do domu. Lubił nocne trasy — cisza, mniejszy ruch. Wybrał znaną restaurację na obrzeżach Łodzi, spokojną i przytulną, bez hałaśliwych tłumów.
Zaparkował samochód i spojrzał w niebo. Ciemne chmury napływały, a w oddali zagrzmiało.
— Burza we wrześniu? — dziwił się Wojtek. — Rzadkość.
W restauracji zajął stolik przy oknie. Kelner przyjął zamówienie, a za oknem już błyskały pioruny. Nagle drzwi się otworzyły i w towarzystwie grzmotów oraz strug deszczu do środka weszła kobieta. Wojtek zastygł. Rozpoznałby ją wśród tysiąca. To była Agnieszka, jego pierwsza żona — kobieta, którą kiedyś uwielbiał, a potem znienawidził. Wciąż była olśniewająco piękna.
Ich małżeństwo było chaosem. Pięć lat z Agnieszką ciągnęło się jak wieczność. Miłość pełna namiętności zamieniła się w mękę: kłótnie, zdrady, zazdrość. Wojtek odchodził, wracał, aż w końcu przeciął wszystko jednym postanowieniem. Po rozwodzie poznał Kingę, z którą znalazł spokój. Agnieszki nie widział od tamtej pory.
— Co ona robi w Łodzi? — przemknęło mu przez myśl, gdy poczuł ucisk w sercu.
Agnieszka rozejrzała się po sali. Kelner wskazał jej sąsiedni stolik. Usiadła, zdjęła płaszcz, a jej kasztanowe włosy rozsypały się po ramionach. Dumna postawa, znajomy uśmiech. Wojtek był zdezorientowany: wyjść w ulewę czy zostać?
Agnieszka go zauważyła. Na chwilę zastygła, po czym uśmiechnęła się i powiedziała:
— Wojtek? Nie wierzę własnym oczom! To chyba przeznaczenie, iż jesteś tu?
Wymusił uśmiech, starając się zachować obojętność.
— Cześć. Tak, ja.
— Przesiądę się do ciebie! — oświadczyła i, nie czekając na odpowiedź, usiadła naprzeciwko.
Deszcz zacinał o szyby, grzmoty ucichły. Kelner przyjął jej zamówienie, przepraszając, iż będzie trzeba poczekać. Agnieszka otarła ręce serwetką i zaczęła:
— No, opowiadaj, jak się masz?
— Dobrze — odpowiedział krótko. — A ty?
Nie odpowiedziała, zaczęła opowiadać o sobie, uśmiechając się. Wojtek ledwie słuchał, pogrążony we wspomnieniach.
Poznali się, gdy Agnieszka pracowała w ich filii. Najpierw rozmawiali przez telefon, potem spotkali się na firmowej imprezie. Jakby magnes ciągnął ich do siebie. Całą noc przesiedzieli w jej pokoju, a następnego dnia spacerowali po galerii. Druga noc minęła już nie na rozmowach.
— Mam samochód — powiedział wtedy. — Pojedziemy razem do domu?
— A ja się nie sprzeciwiam — zaśmiała się Agnieszka.
Szybko zamieszkali razem, pobrali się. Ale niedługo Wojtek zauważył jej flirty z klientami.
— Dlaczego z nimi kokietujesz? — spytał pewnego razu.
— To praca — machnęła ręką. — Trzeba ich „ogarnąćWojtek spojrzał na zegarek, wstał i powiedział: “Muszę już jechać, Kinga czeka” — i zostawił Agnieszkę samą w restauracji, nie oglądając się za siebie.