Barbara Nowak od lat mieszkała sama w przytulnym mieszkaniu na starówce w Poznaniu. Dom był ciepły, sąsiedzi życzliwi, a każdy zakątek osiedla znała jak własną kieszeń. Po wczesnym owdowieniu nie narzekała na los. Wychowała córkę Kasię, dała jej wykształcenie, pomogła z mieszkaniem, gdy ta wyszła za mąż.
Kasia z mężem żyli całkiem nieźle, wychowywali syna Bartka, a Barbara widywała ich głównie przy okazji świąt i urodzin. Nie obrażała się – rozumiała, iż młodzi mają swoje życie. Wszystko się zmieniło, gdy mąż Kasi odszedł do młodszej, zostawiając ją z dzieckiem i stertą rachunków.
Z początku córka trzymała się dzielnie, ale w końcu załamała się. Pieniędzy brakowało, Bartek wymagał szkolnych wydatków, a ona sama chciała wyglądać przyzwoicie. Koleżanka podsunęła wtedy myśl: niech mama sprzeda mieszkanie i zamieszka z wami. Mądre rozwiązanie – staruszce nie będzie smutno, a wam z pomocą. Kasia nie namyślała się długo. „Po co nam dwa domy?” – przekonywała. „Jesteśmy rodziną. Bartek będzie pod opieką, a pieniądze z mieszkania pójdą na naukę. Wszystkim lepiej.”
Barbara, choć się wahała, w końcu przystała. Sprzedała swoje lokum, oddała córce całą sumę, spakowała skromny dobytek i przeprowadziła się. Początkowo było tak, jak sobie wymarzyła – gotowała, prała, sprzątała, odprowadzała wnuka do szkoły. choćby na osiedlową ławkę wychodziła, opowiadając sąsiadkom, jak to dzieci o starą matkę dbają. Kobiety słuchały, a nie ukrywajmy – wiele zazdrościło. Która starsza pani nie marzy, by być potrzebną?
Lecz minęło zaledwie kilka miesięcy, a euforia zamieniła się w łzy.
Po rozwodzie Kasia stała się nerwowa. Wyżywała się na Barbarze, jakby to matka była winna zdradzie męża. Najpierw były drobne pretensje: „Po co robisz rosół, skoro chciałam schabowe?”, „Znowu tak posprzątałaś, iż niczego nie mogę znaleźć!”. Potem przyszły krzyki, obrażanie się, trzaskanie drzwiami. „Nie wychodź z pokoju, gdy mam gości” – rzuciła pewnego wieczoru. I Barbara zrozumiała – w tym domu nie jest już ani matką, ani gospodynią. Jest intruzem.
Bartek, patrząc na mamę, zaczął traktować babcię z chłodem. Odgryzał się, bywał niemiły, aż w końcu przestał choćby mówić „dzień dobry”. Jakby przejął tę truciznę z powietrza.
A przecież sądziła, iż wnuk stanie się jej nowym światem. Że będą czytać książki, chodzić do parku, odrabiać lekcje. Zamiast tego – pustka. I gula w gardle każdego wieczoru.
Płakała po cichu. Nikomu się nie żaliła. Tylko czasem, wychodząc na podwórko, siadała na ławce i zwierzała się starym znajomym z tego, co ją dusiło. Za każdym razem powtarzała to samo: „Drogie, nie popełniajcie mojego błędu. Lepiej samotnie, ale w swoim mieszkanku. Niż w „rodzinie”, gdzie jesteś nikim.”
Teraz Barbara żyje jak sublokatorka. Bez prawa głosu. Wszystko, co dała, zostało zapomniane. Pieniądze z mieszkania rozeszły się bez śladu. Jej pomoc – straciła wartość. Pozostał tylko stary pokój z narzutą kupioną przed przeprowadzką.
Nie chwali się już, nie uśmiecha. Tylko patrzy przez okno, wspominając, jak kiedyś smażyły z Kasią racuchy, jak słuchała jej śmiechu, jak całowała Bartka w ciemię. Wtedy mieli prawdziwą rodzinę. Teraz – tylko ściany i obce spojrzenia.
Co się stało? Dlaczego tak wyszło? Barbara nie wie. Może córka się zmieniła. A może prawdziwe jest to przysłowie: „Z daleka – to i twarz milsza”. Dopóki żyły osobno, było ciepło i pełne szacunku. Wystarczyło zamieszkać razem – i wszystko przepadło.
I każdego dnia zadaje sobie to samo pytanie: czy to właśnie jest wdzięczność za życie, za pomoc, za miłość? A może sama jest winna, iż uwierzyła w złudzenie?
Oto gorzka historia. Cicha. Bez awantur. Ale z bólem, który tłumi głośniej niż krzyk.