**Dziennik osobisty**
„Przepraszam, iż tak wyszło.”
— Mariusz, na pewno wszystko masz? Nie trzeba sprawdzić? — krzyknęłam, zatrzymując się przed zamkniętymi drzwiami łazienki.
— Kasia, przestań! Spakowałem wszystko — walizkę widziałaś — odpowiedział przez szum prysznica. Ale głos… głos mu zadrżał. A może mi się wydawało?
— Walizkę widziałam. Ale co do niej wcisnąłeś — już nie — mruknęłam, odsuwając się w stronę kuchni.
— Kasia, zrób mi kawę! Mocną. Bez mleka, — dodał spokojnym tonem, wyłączając wodę.
Weszłam do kuchni, wzięłam turkę, nalałam wody, wsypałam zmieloną kawę, szczyptę soli — tak jak lubi. Mamy ekspres, ale Mariusz uwielbia, gdy sama gotuję mu kawę. „Jesteś taka troskliwa” — mówił wczoraj, wracając późno z pracy i widząc, jak starannie, po babcinemu, okryłam kolację ręcznikiem, żeby nie wystygła.
Ostatnio coraz częściej zostawał po godzinach — niby w pracy. Robi karierę. Szykuje się do awansu. A ja… cicho wspierałam. Gotowałam, prasowałam, znosiłam.
— Boski zapach boskiego napoju! — zawołał Mariusz, wchodząc do kuchni i odgarniając mokre włosy. Usiadł, sięgnął po filiżankę.
— Kasia, dziś ma być dostawa — pokrowce do auta zamówiłem. Odbierz, dobrze? Płatne przy odbiorze — powiedział, wsypując łyżeczkę cukru.
— Jasne. Jak zawsze — usiadłam naprzeciwko.
— Wyjazd służbowy w najgorszym momencie — westchnął. — Ale nie można odmówić. Rozumiesz — szansa może się nie powtórzyć. Starszy menedżer to nie żarty.
— No tak… Nie sądziłam, iż na takim stanowisku trzeba będzie jeździć po Polsce.
— Kaprys szefa. Mam jeszcze pół godziny, sprawdzę maile z telefonu.
Wstał, poszedł do drugiego pokoju. Filiżanki nie umył. Co tam — i tak jest spięty.
Sięgnęłam po jego kubek, gdy telefon zadrżał — wiadomość. Otworzyłam.
„Kasia, Mariusz kłamie. To nie służbówka. Leci z Olą Kowalską do Włoch. Powstrzymaj go, póki nie jest za późno. Zniszczy sobie życie.”
Ania. Jego młodsza siostra.
Coś we mnie pękło. On… z Olą? Niemożliwe. Żart? Ale Ania nie należy do tych, którzy rzucają takie słowa na wiatr. I na pewno by nie kłamała.
Świat przed oczami zawirował. Powietrze stało się ciężkie jak beton. Ledwo łapałam oddech. Wstałam, nalałam sobie wody i znów osunęłam się na krzesło.
Chciało mi się wyć. Krzyczeć. Roztrzaskać wszystko. W głowie tylko jedno: „Za co?”
Zacisnęłam pięści. Chciałam rzucić się na niego, urządzić awanturę, zerwać maskę. Ale… nie warto. Nie zasłużył.
Niech leci. A ja przygotuję mu niespodziankę. Nie krzykiem — czynem.
Otworzyłam aplikację bankową. Na wspólnym koncie — sto dwadzieścia tysięcy złotych. I tu się pośpieszył — trzydziestu już brakowało. Mojego przecież pieniądze — honoraria za projekty, noce nad pracą. A on… moimi oszczędnościami wozi swoją dawną miłość na wakacje.
O Oli wiedziałam. Mariusz sam opowiadał, Ania też kiedyś wspomniała. Szkolna miłość, wietrznica. Dwa razy go rzuciła — raz dla bogatszego, raz dla „lepszej” partii. A teraz wróciła. Mariusz dał się złapać. I znów kłamie.
Mógł przynajmniej powiedzieć wprost: „Kasia, kocham inną. Przepraszam.” Byłoby boleśnie, tak. Ale nie tak podłe. A on — jak szczur. Zabiera kasę, kłamie o wyjeździe, pakuje walizkę…
No dobrze. Resztę wypłacę ja. Dzisiaj. Do grosza. Potem — rozwód. Jego rzeczy — kurierem do rodziców.
Sprawdziłam kalendarz — jutro o dwunastej ważna prezentacja online. jeżeli pójdzie dobrze — biorę urlop. Nie do Włoch, oczywiście. Do Portugalii. Albo gdzieś, gdzie jego noga jeszcze nie stanęła.
— Kasia, wychodzę, wcześniej ruszam — zajrzał do kuchni w garniturze i pod krawatem.
— Pa. Udanej podróży służbowej — wychrypiałam, ściskając filiżankę.
— Co to za ton?
— Wydaje ci się.
— Będę tęsknił…
— Wątpię, żebyś miał czas.
— Nie odprowadzisz?
— Wolę pozmywać.
— Dobra, lecę.
— Idź.
Drzwi się zatrzasnęły. Mariusz choćby nie pomyślał, iż wychodzi na zawsze. Jutro zmieniam zamki.
Usiadłam na krześle. Rozpłakałam się. Gorzko. Ze złości, z upokorzenia. Zdrajca.
Znowu wiadomość od Ani:
„Kasia, jak się czujesz?”
Otarłam łzy, wybrałam jej numer.
— Ania, skąd informacja?
— Koleżanka Oli powiedziała. Znów się do niego przypchała. Mariusz dał się złapać. Kasia, przepraszam, iż tak…
— Dzięki, iż powiedziałaś. Nie zatrzymałam go. Niech leci.
— Jest idiotą. Ona go po raz trzeci wykorzysta i wyrzuci.
— Jego wybór. Ania, nie mów mu, iż wiem.
— I tak nie mam ochoty z nim rozmawiać. Mam dość!
— Dzięki. Nasza relacja zostaje. choćby po rozwodzie.
— Oczywiście, Kasia. Trzymaj się.
Znowu sprawdziłam konto. Minus dziesięć tysięcy. Pośpieszył się? Nie. Wzięłam głęboki oddech. Przeleję resztę mamie. Swojej mamie. On już nie ma prawa.
— Mamo, przesyłam ci sto dziesięć tysięcy. Resztę on zabrał.
— Co się stało, córki?
— Rozwodzimy się. Leci z tamtą do Włoch.
— Jezu… Kasia, trzymaj się. Jesteśmy z tobą. To minie. Jeszcze znajdziesz kogoś godnego.
— Nie, mamo. Nie szukam nikogo. Może po prostu urodzę dziecko dla siebie. I tyle.
— No… to też droga. Swoją drogą, ciocia Ewa ma siostrzeńca… przystojny…
— Mamo, nie teraz.
— Dobrze, jak chcesz. Ważne, żebyś się nie załamywała.
Rozłączyłam się. Otrząsnęłam się. Jutro będzie nowy dzień. Mariusz odszedł, ale ja zostałam. Cała. Prawdziwa. I mam jeszcze wszystko przed sobą. Bez kłamstw. Bez zdrady. Bez niego.