«Przeniosłaś nas w przeszłość» — historia jednych urodzin
Wanda pośpiesznie rozkładała serwetki i ustawiała sztućce. Dziś były urodziny jej męża — Marka. Data nie okrągła, ale ważna. Obiecały przyjechać córki z rodzinami, a wnuki od dawna prosiły o „prawdziwe święto, jak dawniej”. Wanda przywołała w pamięci tamte czasy, lata dziewięćdziesiąte…
Wtedy wszystko przychodziło z trudem. Pieniędzy brakowało, a produkty zdobywało się niemal „z walką”. Ale ona zawsze starała się, dla rodziny, dla ciepła i euforii w domu. Zwłaszcza przed świętami.
Pewnego roku wszystko zaczęło się od zwykłej dziecięcej prośby. Córki, Marzena i Bogna, wróciły ze szkoły z gasnącymi iskrami w oczach. Oceny dobre, ale humoru — ani odrobiny. W końcu Marzena wyznała:
— Mamo, wszyscy w klasie mają już angorskie czapki, tylko my w tych starych. Kupisz, proszę?
Wanda uległa. Choć nie byli bogaci, córki były zdolne, pracowite, pomagały. Pobiegła na bazar, wydzieliła ostatnie złote — i kupiła. euforia dziewczynek była i jej radością. Ale na święto już nie starczyło.
Ocalił przypadek. Następnego dnia w sklepie spożywczym ktoś krzyknął:
— Kiełbasa! — a tłum rzucił się do lady. Wanda zdążyła złapać dwa kawałki ulubionej parówkowej. W sobotę udało jej się zdobyć masło — sprzedawczyni szepnęła, kiedy będą „wyrzucać”. Z talonami i córkami w pogotowiu, Wanda dopięła swego.
W niedzielę stół był nakryty — jak za najlepszych lat. Na środku stała kurczak, rumiany, chrupiący, na poduszce z kaszy. Teściowi szczególnie przypadła do gustu sałatka z topionych serków, jajek i czosnku. Szarlotka wyszła znakomicie — teściowa choćby przepis prosiła.
A teraz — teraźniejszość. Córki dorosły, każda ma rodzinę, dzieci. Rodziców Marka i Wandy dawno już nie było. Ale oto — niedzielę, znów urodziny. Marek wyszedł na spacer z Burem, ich psem, a Wanda znów nakrywała stół. Nie kupna pizza, nie sushi — ale domowy obiad. Stary, dobry, serdeczny.
Goście zjawili się niemal równocześnie. Wnuki hałasowały w przedpokoju, zrzucając buty, Marzena z Bogną przytuliły matkę.
— Mamo, co tak pachnie? — spytała Marzena.
— Nie chcemy pizzy! — krzyczeli wnukowie z korytarza.
Ostatni wszedł Marek. Wszyscy rzucili się z życzeniami.
— No to chodźmy do stołu — uśmiechnęła się Wanda.
Gdy weszli do pokoju, w którym stał nakryty stół, wszyscy zamilkli.
— Mamo — wyszeptała Bogna — to jak w dzieciństwie… Kurczak — tamten sam, ulubiona sałatka, kasza…
Śmiech, toasty, ciasto z herbatą. Wszystko — jak kiedyś. Tylko doroślej.
Gdy goście odjechali, Marek przytulił Wandę:
— Dziękuję, kochanie. Przeniosłaś mnie w tamten czas. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Choć pieniędzy brakowało, kanapę kupowaliśmy rok, balkonu nie mogliśmy oszklI wciąż jesteśmy razem, a to najważniejsze.