— Halina! Halina, gdzie się podziałas? — krzyczał Krzysztof z salonu. — Chodź tu szybko! Ważna sprawa!
— Już idę! — odpowiedziała Halina Miłosławska, wycierając mokre ręce o fartuszek. — Co się stało? Pożar?
— Ależ nie! Coś lepszego! Dużo lepszego! — mąż podbiegł, gdy weszła, złapał ją za łokcie. — Słuchaj! Pamiętasz Bednarczyka, mojego byłego szefa? Tego, co rok temu poszedł na emeryturę?
— Oczywiście. Co z nim? — Halina zaniepokoiła się. Gdy Krzysztof tak się ekscytował, zwykle oznaczało to problemy.
— Dzwonił właśnie! Wyobraź sobie, sprzedaje trzypokojowe mieszkanie na Starym Mieście! A nam oferuje kupno! Prawie za darmo, Halo! Mówi, iż sprzeda za połowę ceny, bo kiedyś mu pomogłem. Pamiętasz, jak załatwiłem pracę jego siostrzeńcowi?
Halina wolno opadła na fotel. W głowie wirowały myśli jak śnieżynki w zamieci.
— Krzysztofie, jakie mieszkanie? O czym ty mówisz? Przecież nie mamy takich pieniędzy!
— A w tym właśnie sęk! — Krzysztof przysiadł na poręczy, mówił szybko, podniecony. — Bednarczyk proponuje raty! Małymi częściami, on się nie spieszy. Sam wyjeżdża na wieś do córki, miejskie mieszkanie mu niepotrzebne. Halo, rozumiesz, co to znaczy? Całe życie tłoczymy się w tej kawalerce, a tu taka szansa!
— Krzysztofie, poczekaj… — Halina pocierała skronie. — Po co nam trzypokojowe? Dzieci dorosły, mieszkają osobno. Nam i tu wystarczy z głową.
— Jak to po co?! — Krzysztof zerwał się, zaczął chodzić po pokoju. — Halino, jesteś rozsądną kobietą! Wnuki będą przyjeżdżać, gdzie będą spaść? Jak się zestarzejemy, może dzieci do nas się wprowadzą, żeby się nami opiekować. Albo opiekunkę zatrudnimy, ona też potrzebuje pokoju!
Halina milczała, patrząc na męża. Trzydzieści lat małżeństwa, a on wciąż ten sam marzyciel. Wiecznie mu się zdaje, iż szczęście jest tuż obok, wystarczy wyciągnąć rękę.
— A ile potrzeba pieniędzy? — zapytała ostrożnie.
— Cóż, pierwsza wpłata niewielka, koło sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Potem miesięcznie po dwa i pół tysiąca oddawali.
— Sto pięćdziesiąt tysięcy?! — Halina omal nie podskoczyła. — Krzysztofie, oszalałeś? Skąd weźmiemy taką kasę?!
— A tu, Halo, wszystko przemyślałem, — Krzysztof usiadł koło żony, wziął ją za ręce. — Pamiętasz pierścień z diamentem po mojej mamie? Wyceniali go w jubilerze, wycenili na ponad dwieście tysięcy złotych! Sprzedamy – i starczy!
Halina gwałtownie wyrwała ręce.
— Pierścień?! Krzysztofie Nowaku, co ty wygadujesz?! To pamiątka po twojej matce! Oddała ci go na łożu śmierci!
— No i co? — Krzysztof wzruszył ramionami. — Mama chciała, żebyśmy żyli dobrze. Więc będziemy! W dużym mieszkaniu w środku Warszawy!
— A jeżeli nie podołamy ratom? jeżeli coś się stanie? Zachorujemy, stracisz robotę?
— Nic się nie stanie! — machnął ręką mąż. — Halino, to szansa! Rozumiesz? Takie okazje trafiają się raz w życiu!
Halina wstała, podeszła do okna. Na dworze lało, po szybie spływały mętne strużki. Zupełnie jak jej myśli teraz – wszystko pomieszane, nic nie jasne.
— Krzysztofie, porozmawiałeś z dziećmi? Co powiedzą?
— A co mają powiedzieć? Ucieszą się! Wyobraź sobie minę Marzeny! A jak Grześ będzie dumny – rodzice w centrum!
Marzena, starsza córka, uczyła w szkole. Zawsze zabiegana, wiecznie zmęczona. Grześ, młodszy syn, po wojsku wyjechał do Poznania, rzadko dzwonił. Czy ucieszą się z nowego mieszkania rodziców? Halina wątpiła.
— Słuchaj — powiedziała, nie odwracając się — może nie spieszmy się? Pomyślmy, poradźmy się…
— Z kim się radzić?! — Krzysztof rozłożył ręce. — Halina, Bednarczyk jutro leci do córki! Trzeba zdecydować dziś! Inaczej ktoś inny kupi!
— A dlaczego akurat nam proponuje? — nagle spytała Halina. — Czyżby nie miał innych znajomych?
— No… Mówi, żeśmy ludzie solidni. Sprawdzeni.
Coś w głosie męża sprawiło, iż Halina się odwróciła. Krzysztof unikał jej wzroku, bawił się brzegiem obrusa.
— Krzysztofie, powiedziałeś mi całą prawdę?
— Oczywiście! Co mógłbym ukrywać?
— Nie wiem. Ale czuję, iż coś przemilczasz.
Krzysztof milczał chwilę, w końcu ciężko westchnął.
— Dobrze. Jest jeden maleńki problem. Mieszkanie… no cóż, nie w idealnym stanie. Remontu wymaga. Gruntownego.
—
A teraz, w tej zimnej przestrzeni, gdzie każde ich słowo odbijało się echem od pustych ścian, Halina jasno zrozumiała, iż prawdziwym prezentem, który Mikołaj bezwiednie zniszczył, było ich proste, ciche szczęście w starej kawalerce na Woli. Ich nowe życie stało się ciężką, nieskończoną spłatą za marzenia o czymś więcej, co w rzeczywistości nie było im dane. I choć martwa cisza pustych pokoi była przerażająca, najgorsze było poczucie, iż drogi powrotnej do tego, co utracili, już nie ma.