Odczyty Radosci

polregion.pl 2 godzin temu

Dzisiaj w moim dzienniku chcę opisać tę historię, która wciąż wywołuje we mnie mieszane uczucia.

„O, cześć, stary!” powiedział Krzysztof, wpuszczając do domu swojego przyjaciela z dzieciństwa, Jacka, który teraz mieszkał w Krakowie.

„Hej!” uścisnął go Jacek. „Dawno się nie widzieliśmy. Minęły cztery miesiące od pogrzebu babci, ciągle obiecywałem przyjechać wcześniej, ale jakoś nie wychodziło. W końcu wziąłem urlop, postanowiłem odpocząć tu, na wsi.”

„Świetny pomysł. Będziemy łowić ryby na leśnym jeziorze, albo nad rzeką, pamiętasz, jak za dzieciaka?” mówił zadowolony Krzysztof.

Zawsze byli jak brat za bratem. Biegali razem po wiejskich drogach, kąpali się w rzece, wymyślali psoty, chodzili do tej samej szkoły. Jacek zawsze był bardziej żywiołowy i pomysłowy, a Krzysztof lojalny i wspierający.

„Jesteś sam? Gdzie twoja żona?” zapytał Jacek.

„Poszła do sklepu, zaraz wróci. Prawdziwa gospodyni, gotuje przepysznie, karmi mnie na umór” chwalił się swoją żoną, Anią.

Pobrali się sześć lat temu, ale dzieci wciąż nie mieli. Ania chodziła z mężem do przychodni, ale lekarze mówili, iż wszystko jest w porządku, trzeba tylko czekać.

Krzysztof okazywał jej miłość na każdym kroku dbał, pomagał, nie pozwalał dźwigać ciężarów. Sąsiadki choćby jej zazdrościły, jedne z podziwem, inne z czarną zawiścią.

„Ani się poszczęściło. Krzysztof nosi ją na rękach, nie pije, kocha ją jak szalony.”

A Ania żyła sobie spokojnie, zmieniała sukienki, zajmowała się domem, tylko czasem nachodziła ją melancholia, gdy patrzyła na dzieci sąsiadów. Pracowała jako księgowa w urzędzie gminy.

O dzieciach nie rozmawiali otwarcie, ale Krzysztof często myślał:

„Jak się urodzi, jeszcze bardziej się zbliżymy.” Czasem wyczuwał jednak między nimi niewidzialny chłód.

Ania czuła tę miłość, tę nadmierną troskę, i czasem robiło jej się od tego duszno.

„Dzień dobry” usłyszał Jacek delikatny głos Ani i odwrócił się.

Stała przed nim z czarną reklamówką w ręce, właśnie wróciła ze sklepu. Krzysztof podbiegł i zabrał jej zakupy, zaniósł do kuchni.

„Cześć” powiedział wesoło Jacek mimowolnie przyglądając się jej smukłym nogom i jasnym, falującym włosom. „Jacek, przyjaciel Krzysztofa z dzieciństwa.” W tej chwili mąż wyszedł z kuchni.

„Jakoś nigdy nie słyszałam o takim przyjacielu” zwróciła się do męża.

„Bo mieszka w Krakowie. Jego babcia umarła kilka miesięcy temu, mieszkała na końcu wsi, może pamiętasz babcię Helenę? Ty nie jesteś stąd, więc go nie kojarzysz.”

„A, no tak, pamiętam. Więc to jej wnuk. Jackuś, nasz miejski, zaraz po szkole wyjechał do miasta.”

„Wszystko się zgadza” potwierdził z uśmiechem Jacek.

„Dobra, Aniu, my z Jackiem pójdziemy się przejść, a ty coś przygotujesz” powiedział mąż i wyszli z domu.

Dzisiaj była niedziela, a od poniedziałku Ania miała urlop. Był początek września, jesień rozkładała swe barwy złote liście wirowały na wietrze, a pajęczyny unosiły się w powietrzu.

Stół nakryła w altance w ogrodzie. W taką pogodę nie chciało się siedzieć w domu. Wrócili i usiedli do stołu.

„Jacku, jak ja się cieszę, iż przyjechałeś. W końcu poławiamy ryby! Powinieneś częściej tu zaglądać. Razem dorastaliśmy, pasaliśmy krowy z moim dziadkiem, właziliśmy do cudzych sadów po jabłka, a teraz ty się zrobiłeś taki miejski.”

„Ej, miejski nie miejski, ja się tu urodziłem, to moja mała ojczyzna” klepnął Krzysztofa po ramieniu.

Ania patrzyła na dwóch przyjaciół wspominających dzieciństwo, śmiejących się i żartujących, i była zaskoczona tą męską przyjaźnią. Przypomniała sobie o cieście w piekarniku, wstała i wróciła z jabłecznikiem, pokroiła.

„Pycha! Nigdy nie jadłem takiego ciasta” zachwycił się Jacek. „Aniu, jesteś mistrzynią!”

„No tak, moja żona gotuje jak nikt” przechwalał się Krzysztof. „Patrz, jak mnie utuczyła…” śmiali się, popijając wino.

Siedzieli długo, głośno wspominając dawne czasy, aż się ściemniło i Ania zapaliła światło. Patrząc na nich, pomyślała:

„Dobrze, iż mój Krzysztof nie jest taki przystojny jak Jacek. Za bardzo lśni, za bardzo gada, za bardzo uwodzi. Pewnie w Krakowie ma ich od groma. Dlatego nie jest żonaty. Pewnie skacze od jednej do drugiej.”

Tego wieczoru Jacek został długo, ale w końcu poszedł do siebie. Od tamtego dnia często zaglądał, bo miał urlop, choć Krzysztof pracował. Wieczorami spotykali się, a w weekend wybrali się na dwudniową wyprawę nad jezioro. Pogoda była piękna wrzesień suchy i ciepły. Ryby smażyli na ognisku w ogrodzie, przyszli inni znajomi z dzieciństwa, było wesoło.

Na jednym z takich spotkań Ania złapała na sobie wzrok Jacka. Spojrzał na nią inaczej od razu zrozumiała, iż mu się podoba. Wiedziała, iż jest ładna i zgrabna, ale była mężatką.

Gdy się ściemniło, przypomniała sobie, iż trzeba zamknąć kurnik, i poszła za dom. Gdy wróciła, nagle natknęła się na Jacka.

„Ojej, co ty tu robisz?”

„A ty? Podziwiasz księżyc?” zapytał.

„Nie mam czasu w oglądanie księżyca, zapomniałam zamknąć kurnik. A ty wyszedłeś zapalić?”

„Nie. Wyszedłem za tobą” odpowiedział szczerze. „Podobasz mi się… Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Naprawdę tego nie widzisz?”

„Jacek, chyba za dużo wypiłeś?” zaczerwieniła się, na szczęście w ciemnościach tego nie widać.

„Nie. Jestem trzeźwy. Od dwóch tygodni myślę tylko o tobie…”

„Aniu!” rozległ się głos męża, i odsunęła się od Jacka.

„Zamknęłam kurnik, żeby kury nie ucie

Idź do oryginalnego materiału