Pragnę żyć w ciszy i harmonii

polregion.pl 14 godzin temu

Dawno temu, w pewnym biurze w Warszawie, Danuta weszła do pracy ciężkim krokiem.

— Dzień dobry — mruknęła, opadając na krzesło przed komputerem. Nie spojrzała choćby na koleżanki, patrząc przez okno, gdzie szare chmury zlewały się z deszczowym niebem.

— Dzień dobry — odpowiedziały Weronika i Jadwiga, wymieniając spojrzenia. Zwykle uśmiechnięta i rozmowna Danuta, znana w całym dziale z życzliwości, dziś zaciskała wargi w milczeniu. Czuć było, iż tak jak za oknem, w jej duszy też rozpadało się szarugą.

W ich pokoju pracowały trzy kobiety: Danuta, trzydziestoletnia żona i matka jednego syna, spokojna i skrupulatna; Weronika — najstarsza, trzydziestosześcioletnia matka dwójki dzieci, pełna energii; i Jadwiga — najmłodsza, dwudziestosiedmioletnia, żyjąca z narzeczonym. Weronika, jako najdoświadczeńsza, zawsze pierwsza przerywała ciszę.

— Dziewczyny, może kawę? — zerwała się od biurka, kierując się w stronę ekspresu. — Zaraz będzie gotowa.

— Dobrze — przytaknęła Jadwiga. Danuta milczała.

Po chwili Weronika wróciła z tacą i trzema filiżankami. Danuta skinęła głową bez słowa, nie okazując wdzięczności choćby spojrzeniem. Jadwiga próbowała rozładować napięcie:

— Dzięki, Weronika! Ty zawsze wiesz, co dobre.

Zaśmiały się, a Danuta ledwie się uśmiechnęła. Weronika nie wytrzymała:

— Danuta, powiedz, co się stało? Bo już myślimy, iż możeśmy cię uraziły?

— Nie, nie o to chodzi — pokręciła głową Danuta. — To sprawy rodzinne.

— Znowu Krysia? — zmarszczyła brwi Jadwiga. — Słuchaj, ile można? Nie przejmuj się nią, serio. Nie warto tego w sobie dusić.

— Jak nie przejmować, skoro mieszkamy obok siebie? Dwa domy na jednej działce. Mój Marek udaje, iż nie widzi problemu. A jego brat Zbyszek jest spokojny. Ale ta Krysia… To dopiero dramat. Wczoraj w końcu wybuchłam. Powiedziałam jej wszystko. I teraz sama nie wiem, jak tu dalej żyć.

Gdy Danuta wyszła za Marka, jego ojciec wybudował dwa domy na rodzinnym podwórku: jeden dla starszego syna, Zbyszka, drugi — dla młodszego. Po ślubie Danuta i Marek wprowadzili się do swojego domu, a obok zamieszkali Zbyszek z żoną Krysią. ale niedługo po weselu nadeszła tragedia — rodzice chłopców zginęli w wypadku samochodowym. Bracia zostali sami, z rodzinami, pod jednym niebem.

Na początku było dobrze. Prawie równocześnie obie kobiety urodziły dzieci. Życie toczyło się spokojnie. Ale z czasem Danuta zaczęła dostrzegać, jak bardzo różni się od Krystyny.

Krysia — głośna, wybuchowa, wiecznie niezadowolona. Danuta — cicha, lubiąca spokój, domowe zacisze, samotne poranki przy kawie. Marek też był spokojny. W tym byli do siebie idealnie dopasowani.

— Nigdy nie lubiłam hałaśliwych spotkań. Moja rodzina to mój cały świat — zwierzała się koleżankom. — Wystarczy mi mąż i syn, nie potrzebuję innych.

Ale Krysia myślała inaczej.

— Jesteśmy jedną rodziną, powinniśmy trzymać się razem. Co to za dziwna izolacja? — powtarzała.

Lecz nie ograniczało się to do słów. Krysia od początku zachowywała się, jakby całe podwórko należało do niej. Wtrącała się w sprawy Danuty i Marka, wchodziła do domu bez pukania, choćby gdy Danuta karmiła dziecko.

— Oj, myślałam, iż już wstałaś! No trudno, nie przeszkadzam! — i trzaskała drzwiami.

W weekendy, gdy Danuta wstawała wcześniej, by napić się kawy w ciszy, Krysia pojawiała się w oknie jak duch:

— Kawę pijesz? Nalej i mnie, zaraz przyjdę! — i już za chwilę siedziała w jej kuchni.

— Czasem po prostu chcę być sama… — mówiła Danuta mężowi. — A ona jakby specjalnie mi tę ciszę zabierała.

Ale powiedzieć jej to wprost? Sumienie nie pozwalało. Wychowanie. Choć i Zbyszek nieraz strofował żonę:

— Krysia, daj spokój Markowi i Danucie. Sam byś nie wytrzymał, gdyby ktoś tak cię nachodził.

Pewnego wieczoru, po ciężkim tygodniu, Danuta zamówiła do domu pierogi. Mała uczta — syn zakończył semestr samymi piątkami. Gdy tylko wyszła odebrać zamówienie, Krysia wyleciała z sąsiedniego domu:

— Pierogi?! Zamówiliście pierogi i mi nie powiedzieliście?! Dlaczego zawsze milczysz?! — i zalała ją potokiem pretensji.

Danuta oniemiała, Marek próbował uspokoić sytuację, ale Krysia urządziła scenę na całe podwórko. Zbyszek wciągnął żonę do domu, ale jej krzyki jeszcze długo niosły się przez ściany. Danuta zamknęła się w łazience i rozpłakała.

— Dlaczego mam się z nią uzgadniać przy każdym zakupie, przy każdym posiłku? To nasza kolacja, nasz wieczór! Nie muszę się przed nikim tłumaczyć! — wybuchnęła, tłumiąc łzy. — Ona ciągle się wtrąca, kontroluje, hałasuje. A my po prostu chcemy spokoju.

Następnego ranka przyszła do biura złamana. Opowiedziała wszystko koleżankom. Te tylko pokiwały głowami.

— Dziesięć lat tak żyć? — załamała ręce Weronika. — Na twoim miejscu dawno bym jej drzwi pokazała.

— Masz swoją rodzinę. Męża, syna. To twoje. Reszta? choćby jeżeli to „jedna rodzina” — niech żyją, jak chcą — dodała Jadwiga.

— Tak… — westchnęła Danuta. — Zawsze milczałam. Zawsze ustępowałam. Ale teraz… koniec. Następnym razem postawię ją do pionu. choćby jeżeli sumienie będzie gryzło.

Za oknem wciąż mżyło. Ale gdzieś w środku Danuty po raz pierwszy od dawna zrobiło się jaśniej. Bo w końcu zrozumiała: ma prawo do ciszy. I do swojego spokoju. Bez obcych krzyków za ścianą.

Idź do oryginalnego materiału