— Dzień dobry — mruknęła Danuta, wchodząc do biura i ciężko osuwając się na krześle. Włączyła komputer, spojrzała przez okno, gdzie niskie chmury zlewały się z mokrym niebem, choćby nie racząc kolżanek uśmiechem.
— Dzień dobry — odparły Wanda i Jadwiga, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. zwykle uśmiechnięta i gadatliwa Danuta, której życzliwość była legendarna w całym dziale, dziś milczała, zaciskając usta. Wyglądało na to, iż wraz z deszczem za oknem wylała się też szarość w jej duszy.
W ich pokoju pracowały trzy: Danuta, trzydziestoletnia matka jednego syna, stateczna i zorganizowana; Wanda — najstarsza, trzydzieści sześć lat, dwoje dzieci, wiecznie w ruchu; i Jadwiga — najmłodsza, dwadzieścia siedem, mieszka z chłopakiem, jeszcze nie zamężna. Wanda, jak przystało na nestorkę, zawsze inicjowała przerwy i rozmowy.
— Dziewczyny, może kawkę? — nie wytrzymała ciszy i poderwała się w stronę kącika z ekspresem. — Zaraz będzie.
— Jasne — podchwyciła Jadwiga. Danuta milczała.
Po chwili Wanda wróciła z tacą i trzema kubkami. Rozdała je w milczeniu. Danuta kiwnęła głową, nie okazując choćby cienia wdzięczności. Jadwiga próbowała rozładować atmosferę:
— Dzięki, Wanda! Ty to masz talent do ratowania naszych poranków.
Roześmiały się, a Danuta uśmiechnęła się ledwo zauważalnie. Wanda, nie mogąc już znieść napięcia, westchnęła:
— Danuta, no powiedz, co się stało? Bo już myślę, iż może coś przegięłyśmy?
— Nie, daj spokój — pokręciła głową Danuta. — Po prostu w domu… no, nie tyle w domu, co z rodziną.
— Znowu ta Marianna? — zmarszczyła brwi Jadwiga. — Słuchaj, ile można? Olej to, serio. Nie warto się tak przejmować.
— Jak oleję, skoro dosłownie dzieli nas ściana? Dwa domy na jednej działce. Mój Mirosław, jak zwykle, udaje, iż nie widzi problemu. A jego brat, Wiesiek, jest spoko. Ale Marianna… To katastrofa. Wczoraj straciłam cierpliwość. Powiedziałam jej wszystko, co leżało mi na wątrobie. Teraz sama nie wiem, jak dalej tu żyć.
Gdy Danuta wyszła za Mirosława, jego ojciec wybudował na podwórku dwa bliźniacze domy: jeden dla starszego syna, Wieśka, drugi — dla młodszego, Mirosława. Po ślubie Danuta i Mirosław wprowadzili się do swojego, a za ścianą zamieszkali Wiesiek z żoną, Marianną. Ledwie minęło kilka dni od wesela, gdy nagle zginęli rodzice chłopaków w wypadku samochodowym. Bracia zostali sami, na jednej działce, z rodzinami.
Na początku wszystko układało się dobrze. Niemal równocześnie obie żony urodziły dzieci. Życie toczyło się równolegle, w zgodzie. Ale z czasem Danuta zaczęła czuć, jak bardzo różni się od Marianny.
Marianna — wybuchowa, hałaśliwa, wiecznie wszystkiemu przeciwna. Danuta — wręcz odwrotnie: spokojna, ceniła ciszę, domowe ciepło, samotność w kuchni z muzyką i zapachem porannej kawy. Mirosław był podobny — cichy, zrównoważony. Pod tym względem pasowali do siebie idealnie.
— Nigdy nie lubiłam tłumów. Moja rodzina to mój cały świat — zwierzała się Danuta koleżankom. — Wystarczy mi mąż i syn, nie potrzebuję trzecich osób.
Marianna myślała inaczej.
— Jesteśmy jedną rodziną, powinniśmy trzymać się razem. Co to za dziwna izolacja? — powtarzała.
Ale gdyby chodziło tylko o gadanie… Marianna od początku zachowywała się, jakby całe podwórko było jej własnością. Wtrącała się w sprawy Danuty i Mirosława bez pytania. Potrafiła wpaść bez pukania, choćby gdy Danuta karmiła albo usypiała dziecko.
— O, myślałam, iż już wstałaś! No nic, nie przeszkadzam! — i trzaskała drzwiami.
W weekendy, gdy Danuta wstawała wcześniej, by w spokoju napić się kawy, Marianna pojawiała się w oknie jak w zegarku:
— Kawka? Nalej i mi, zaraz będę! — i po chwili już siedziała u niej w kuchni.
— Czasem po prostu chcę być sama… — mówiła Danuta mężowi. — A ona jakby specjalnie wchodzi mi w tę ciszę.
Ale powiedzieć to wprost? Sumienie nie pozwalało. Wychowanie. Choć choćby Wiesiek, mąż Marianny, nieraz ją upominał:
— Marianna, daj spokój Mirosławowi i Danucie. Sam byś nie wytrzymał, gdyby ktoś tak do ciebie wpadał.
Pewnego wieczoru, po ciężkim tygodniu, Danuta zamówiła sushi. Mała uczta — syn skończył semestr na samych piątkach. Ledwie wyszła odebrać zamówienie, gdy Marianna wyleciała z sąsiedniego domu:
— Sushi?! Zamówiliście i choćby mnie nie powiedzieliście?! Dlaczego zawsze wszystko ukrywasz?! — i wysypała na nią potok pretensji.
Danuta oniemiała, Mirosław próbował załagodzić sytuację, ale Marianna urządziła scenę na całe podwórko. Wiesiek wciągnął żonę do domu, ale krzyki jeszcze długo niosły się przez ścianę. Danuta zamknęła drzwi i rozpłakała się.
— Dlaczego mam się z nią uzgadniać przy każdej pierdoście? To nasza kolacja, nasz wieczór! Nie muszę się przed nikim tłumaczyć! — wybuchnęła, powstrzymując łzy. — Ona ciągle się wtrąca, kontroluje, hałasuje. A myzie chcemy tylko spokoju.
Następnego ranka przyszła do biura wykończona. Wysłuchały jej z niedowierzaniem.
— Dziesięć lat tak żyć? — załamała ręce Wanda. — Ja bym ją dawno postawiła do pionu. Nie zniosłabym tego ani chwili.
— Masz swoją rodzinę. Męża, syna. To wystarczy. Reszta — choćby jeżeli się nazywają „jedną rodziną” — niech się martwi o siebie — dodała Jadwiga.
— Tak… — westchnęła Danuta. — Zawsze milczałam. Ustępowałam. Ale teraz… koniec. Następnym razem nie będę grzeczna. choćby jeżeli wychowanie mówi inaczej.
Za oknem wciąż mżyło. Ale gdzieś w środku Danuty po raz pierwszy od dawna zrobiło się jaśniej. Bo wreszcie zrozumiała: ma prawo do ciszy. I do swojego kawałka świata. Bez cudzych krzyków za ścianą.