Powiedziała, iż nie jestem odpowiedni na ojca a ja wychowywałem te dzieci od samego początku.
Gdy moja siostra Zofia zaczęła rodzić, byłem na drugim końcu kraju na zjeździe motocyklowym. Błagała, żebym nie odłączał się od wyjazdu, mówiła, iż wszystko będzie dobrze, iż jeszcze mają czas.
Czasu, którego zabrakło.
Przyszły na świat trzy piękne maluchy a ona nie przeżyła.
Pamiętam, jak trzymałem w ramionach te maleńkie zawiniątka, które wierciły się na oddziale neonatologicznym. Pachniałem jeszcze benzyną i skórzaną kurtką. Nie miałem planu, ani pojęcia, co robić. Ale spojrzałem na nich na Irenkę, Hanię i Marka i zrozumiałem: nigdzie stąd nie odejdę.
Zamieniłem nocne przejażdżki na nocne karmienia. Chłopaki z warsztatu zastępowali mnie w pracy, żebym mógł odebrać dzieci z przedszkola. Nauczyłem się wiązać Hani warkocze, uspokajać wybuchy Irenki, przekonywać Marka, żeby zjadł coś innego niż makaron z masłem. Przestałem jeździć na długie rajdy. Sprzedałem dwa motocykle. Zbudował własnoręcznie piętrowe łóżka.
Pięć lat. Pięć urodzin. Pięć zim spędzonych na grypie i jelitówkach. Nie byłem idealny, ale byłem. Każdego dnia.
A potem pojawił się.
Ojciec biologiczny. Nie figurował w dokumentach. Ani razu nie odwiedził Zofii podczas ciąży. Według niej mówił, iż trojaczki nie pasują do jego stylu życia.
Ale teraz? Chciał je zabrać.
I nie przyszedł sam. Przyprowadził ze sobą pracownicę socjalną o imieniu Krystyna. Ta spojrzała na moje poplamione olejem ubranie i orzekła, iż nie jestem odpowiednim środowiskiem dla długotrwałego rozwoju tych dzieci.
Nie wierzyłem własnym uszom.
Krystyna obeszła nasz skromny, ale schludny dom. Widziała dziecięce rysunki na lodówce. Rowery w ogródku. Małe kalosze w przedpokoju. Uśmiechała się uprzejmie. Robiła notatki. Zauważyłem, iż jej wzrok zatrzymał się zbyt długo na moim tatuażu na szyi.
Najgorsze, iż dzieci nic nie rozumiały. Irenka schowała się za mnie. Marek zaczął płakać. Hania zapytała: Czy ten pan będzie naszym nowym tatą?.
Odpowiedziałem: Nikt was nie zabierze. Chyba iż przez sąd.
I teraz rozprawa za tydzień. Mam adwokata. Dobrego. Cholernie drogiego, ale warto. Mój warsztat ledwo zipie, bo sam się wszystkim zajmuję, ale sprzedałbym choćby ostatni klucz, byle tylko zatrzymać moje dzieci.
Nie wiedziałem, co postanowi sędzia.
W noc przed rozprawą nie mogłem zasnąć. Siedziałem przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach rysunek Irenki mnie, trzymającego ich za ręce przed naszym domem, a w rogu słońce i kilka chmur. Proste bazgroły dziecka, ale, szczerze mówiąc, wyglądałem na tym rysunku szczęśliwszy, niż kiedykolwiek byłem w życiu.
Rano włożyłem koszulę z guzikami, której nie nosiłem od pogrzebu Zofii. Hania wyszła z pokoju i powiedziała: Wujku Adamie, wyglądasz jak ksiądz.
Mam nadzieję, iż sędziemu spodobają się księża próbowałem żartować.
Sąd wyglądał jak inny świat. Wszystko beżowe i wypastowane. Wojtek siedział przede mną w drogim garniturze, udając troskliwego ojca. choćby przyniósł zdjęcie trojaczków w kupionej ramce jakby to coś udowadniało.
Krystyna odczytała swoją opinię. Nie skłamała, ale też nie starała się złagodzić słów. Wspomniała o ograniczonych zasobach edukacyjnych, obawach o rozwój emocjonalny i oczywiście braku tradycyjnej struktury rodzinnej.
Zaciąłem pięści pod stołem.
Potem przyszła moja kolej.
Opowiedziałem sędziemu wszystko. Od telefonu o Zofii po to, jak Hania zwymiotowała mi na plecy podczas podróży, a ja choćby nie drgnąłem. Mówiłem o opóźnieniu w rozwoju mowy Irenki i o tym, jak dorabiałem, żeby zapłacić logopedzie. Powiedziałem, jak Marek nauczył się pływać tylko dlatego, iż obiecałem mu kotleta schabowego w każdy piątek, jeżeli nie podda się.
Sędzia spojrzał na mnie i zapytał: Naprawdę uważa pan, iż jest w stanie sam wychować troje dzieci?
Przełknąłem ślinę. Mogłem skłamać. Ale nie zrobiłem.
Nie. Nie zawsze odparłem. Ale robię to. Każdego dnia, od pięciu lat. Nie to dlatego, iż miałem obowiązek. Robiłem to, bo to moja rodzina.
Wojtek pochylił się do przodu, jakby chciał coś powiedzieć. Ale milczał.
A potem stało się coś.
Hania podniosła rękę.
Sędzia, zaskoczony, powiedział: Młoda damo?
Wstała na stołku i oznajmiła: Wujek Adam przytula nas co rano. A jak mamy złe sny, to śpi na podłodze obok naszego łóżka. I raz sprzedał swój motocykl, żeby naprawić nam kaloryfer. Nie wiem, jak wygląda tata, ale my już go mamy.
Cisza. Absolutna.
Nie wiem, czy to rozstrzygnęło sprawę. Może sędzia już dawno podjął decyzję. Ale gdy w końcu powiedział: Opieka pozostaje przy panu Adamie Nowaku odetchnąłem tak, jakbym wstrzymywał oddech od lat.
Wojtek choćby na mnie nie spojrzał, gdy wychodził. Krystyna skinęła mi głową ledwo dostrzegalnie.
Wróciwszy do domu, zrobiłem dzieciom tosty z serem i pomidorową ich ulubione. Hania tańczyła na kuchennym stole. Marek machał nożem do masła jak mieczem świetlnym. Irenka przytuliła się do mnie i szepnęła: Wiedziałam, iż wygrasz.
I wtedy, mimo tłustej kuchni i całego zmęczenia, poczułem się jak najbogatszy człowiek na świecie.
Rodzina to nie krew. To ci, którzy zostają. I zostają. choćby gdy jest trudno.













