„Poszedł po zakupy, a znalazł miłość”

newsempire24.com 6 dni temu

Stary sklep spożywczy na obrzeżach Łodzi cieszył się popularnością wśród miejscowych – pyszne jedzenie, hojne porcje, serdeczne ekspedientki. Wanda Kowalska pracowała tam już piętnasty rok – najpierw przy wagach, potem jako kierowniczka działu. Wiedziała wszystko, pamiętała każdego – komu dać więcej faszerowanej papryki, komu nie zapomnieć o kaszy gryczanej, a komu nalać „od serca”.

Tego dnia wracała z zaplecza z tacą galaretki. Ledwo postawiła ją w witrynie, gdy wzrok zatrzymał się na znajomej sylwetce – wysoki mężczyzna w wytartym płaszczu, z smutkiem w oczach, stał przy ladzie i jakby kogoś szukał.

Wanda gwałtownie podeszła:

— jeżeli szuka pan Asi, to zachorowała. Wróci za tydzień. Dla pana, jak zwykle – kotlety i żeberka?

Mężczyzna zdziwił się:

— Pani choćby pamięta, co zwykle biorę?

— Oczywiście. Pan jest naszym stałym klientem – Wanda się zaróżowiła.

Zawstydził się, ale nagle cicho dodał:

— Ja zawsze chciałem do pani trafić, Wando, a zawsze ląduję u Asi. Trochę przykro.

— A skąd pan wie, jak mam na imię?

— No przecież ma pani na wizytówce.

Z tyłu rozległ się zirytowany głos Haliny:

— Proszę pana! Nie blokować kolejki! Za panem już dziesięć osób!

Drgnął:

— Przepraszam. Domowe kotleciki, proszę…

I już ciszej, patrząc prosto w oczy:

— Może kiedyś jakaś dobra kobieta zrobi mi prawdziwe domowe kotlety… Przepraszam, Wando, pani nie ma pierścionka… jeżeli nie jest pani zamężna – mogę panią odprowadzić po pracy? Mieszkam tu, naprzeciwko, sam.

Wanda ledwo dostrzegalnie skinęła głową i podała mu paczuszkę. W piersi serce waliło – jak za młodych lat.

— Więc do wieczora – uśmiechnął się. – A mnie, przy okazji, nazywają Tadeusz.

Cały dzień Wanda chodziła jak w transie. choćby Halina zauważyła:

— Wandeczka, może ci niedobrze? Policzki czerwone jak u panny na randce!

— Wszystko gra, Halinko, po prostu dobry humor.

Pod koniec zmiany Wanda poprawiła szminkę, zawiązała szalik i wyszła ze sklepu. Tadeusz już czekał.

— Pójdziemy się przejść? Może do kina?

Na dworze było błotnisto, mokry śnieg kleił się do rzęs. Szli alejką, cicho rozmawiając, jakby znali się od zawsze. W pewnym momencie zaproponował:

— Wandziu, może do mnie? Herbaty się napijemy, ogrzejemy. Mieszkam przecież blisko.

— No nie wiem… przecież się prawie nie znamy…

— Jak to nie? Już rok panią obserwuję. Przychodzę, podziwiam, jak pani pracuje. Dobra pani, uczciwa. Dla babć ciepłe słowo, dla dzieci uśmiech. Czuję, jakbym znał panią od zawsze. A pani mnie – czy naprawdę nie poznaje?

Uśmiechnęła się:

— Dobrze, Tadku. Chodźmy, bo faktycznie – przemokłam do nitki.

W jego mieszkaniu było skromnie, ale przytulnie. Pomógł jej zdjąć płaszcz, postawił buty przy kaloryferze, zaparzył herbatę z cytryną, wyciągnął ciastka.

Gdy na zewnątrz rozszalała się prawdziwa zamieć, nagle zapytał:

— Zostań. Ja się położę w kuchni. Gdzie teraz pójdziesz?

Wanda rozejrzała się – ciepło, spokojnie, a serce podpowiadało: nie uciekaj.

— Dobrze, zostanę…

Położyła się na kanapie, on w kuchni. Ale obudzili się już razem – osobno jakoś nie wyszło.

Gdy Asia wróciła po chorobie, od razu zobaczyła, jak Tadeusz odprowadza Wandę z pracy.

— Patrzcie, nie próżnowałaś! Ja tylko do lekarza – a ty już faceta podbierasz! – śmiała się.

Tak naprawdę Asia się cieszyła. Bo szczęśliwa Wanda była jak słońce – jej blask ogrzewał wszystkich wokół. A prawdziwe szczęście widać z daleka. choćby żeberka i kotlety tej tygodniu sprzedawały się jakoś szybciej…

Idź do oryginalnego materiału