Postanowiliśmy odwiedzić moich rodziców prawie pół roku po ślubie. Wiedziałem, iż to będzie próba, ale nie spodziewałem się, jak ciężka okaże się ta wizyta. Ledwie przekroczyliśmy próg, gdy mama powitała nas zimnym spojrzeniem i słowami, od których krew ścięła mi się w żyłach: Tu się pracuje, a nie zabawia. W jej głosie brzmiała groźba, jakbyśmy przyjechali nie do rodzinnego domu, ale do obozu pracy.
Moja Kasia, delikatna i subtelna jak miejski kwiat, nagle wydała się krucha niczym źdźbło trawy. Widziałem, jak mocno ścisnęła moją dłoń, gdy mama kazała jej oczyścić rybę. Piotrze, to twoja żona, nie służąca! chciałem krzyknąć, ale milczałem. Milczałem, bo wiedziałem, iż każdy mój sprzeciw tylko podsyci płomienie gniewu.
Dni spędzone na wsi zmieniły się w koszmar. Kasia pracowała do późna, jej palce drżały od zimna, gdy myła naczynia w studziennej wodzie. Widziałem, jak zaciska usta, by nie płakać, gdy mama raz za razem oskarżała ją o lenistwo. Nigdy nie będziesz warta mojego syna! dźwięczało mi w głowie jak przekleństwo. A ja stałem z boku, jakby niewidzialne łańcuchy przykuły mnie do ziemi, na której dorastałem.
Nasze kolacje składały się z gotowanych ziemniaków i ryby, przygotowanych przez Kasię, ale mama choćby nie siadała z nami. Obserwowała z kąta niczym cień, czekając na potknięcie. A gdy wreszcie kładliśmy się spać, słyszałem, jak Kasia szlocha w poduszkę. Przepraszam Przepraszam za wszystko szeptałem, ale słowa ginęły w ciemności.
Po powrocie do domu postanowiłem powiedzieć matce: Nigdy więcej nie obrażaj mojej żony. Ale ona tylko się zaśmiała. Zapomniałeś, kto cię wychował? Kto cię karmił, gdy płakałeś z głodu? Jej słowa wbiły się w serce jak nóż.
Gdy znów pojechaliśmy na wieś, byłem gotów walczyć. Tata złamał nogę, więc musiałem paść krowy. Kasia założyła gumowe buty, które obtarły jej stopy do krwi. Deszcz zamienił pola w błoto. Szła za mną, potykając się, a ja milczałem, bo wiedziałem: każdy mój gest troski wywoła nową falę szyderstw.
I wtedy baranina. Kasia nie znosiła jej zapachu, ale mama specjalnie ją codziennie gotowała. Jedz, jeżeli chcesz być częścią rodziny! krzyczała, gdy Kasia odsunęła talerz. Wziąłem widelec, rozdarłem kawałek mięsa i rzuciłem na podłogę. Nigdy więcej syknąłem, ale to był dopiero początek wojny.
Teraz, gdy Kasia spodziewa się naszej córki, nie mogę ryzykować. Przyjedź sama, jeżeli chcesz mówię mamie przez telefon. Ale ona zostaje tutaj. W jej milczeniu krył się ocean zniewag, ale moje serce po raz pierwszy było spokojne. Przytuliłem Kasię, a jej ciepłe dłonie przypomniały mi: czasem trzeba bronić rodziny choćby przed tymi, którzy dali ci życie.
P.S. Gdy mama zadzwoniła następnym razem, wyłączyłem telefon. Oboje cierpieliśmy. Ale czasem ból to jedyna droga, by się obudzić.