Kasia, przysięgam, jeżeli ten pan Jan jeszcze raz zastuka w sufit, pozew go za mobbing! Wojtek stał w przedpokoju, wściekle wycierając ślady psich łap z linoleum. Głos mu drżał ze złości, a koszulka była mokra od potu, mimo iż wieczór był chłodny. Burek, winowajczo merdając ogonem, gryzł gumową kaczuszkę przy drzwiach.
Wojtek, cicho, dzieci śpią Kasia, siedząc na kanapie z drutami do robótek, zmęczonym gestem przetarła skronie. Druty zatrzymały się w ruchu, a na kolanach leżała niedokończona dziecięca czapka. I nie od razu pozew, to za dużo. On tylko… czepia się. Porozmawiam z nim, spróbuję wyjaśnić.
Wyjaśnić? Wojtek cisnął ścierkę do wiadra, oczy mu błysnęły. Wczoraj w klatce schodowej krzyczał, iż Burek śmierdzi i niszczy mu kwiaty! Kasia, nasz pies choćby nie podchodzi do rabatów!
Wiem, wiem Kasia odłożyła robótkę, głos miała cichy, ale napięty. Ale to przecież sąsiad, Wojtek. jeżeli zaczniemy wojnę, nie będzie nam żyć. Upiekę ciasto, może go udobrucham.
Wojtek prychnął, patrząc na Burka, który upuścił kaczuszkę i teraz lizał podłogę.
Ciasto? Pokręcił głową. No dobra, próbuj. Ale jeżeli jeszcze raz napisze skargę do administracji, nie ręczę za siebie.
Kasia i Wojtek, młode małżeństwo z dwójką dzieci ośmioletnim Krzysiem i sześcioletnią Zosią mieszkali w tej pięciopiętrowej kamienicy od pięciu lat. Gdy wzięli Burka, marzyli o wesołych spacerach i dziecięcym śmiechu, ale pedantyczny sąsiad z góry, pan Jan, wypowiedział szczeniakowi wojnę. Teraz ich klatka schodowa stała się areną sąsiedzkich utarczek, a w domu czuć było nie tylko psią sierść, ale i pretensje.
—
Wszystko zaczęło się tydzień po pojawieniu się Burka. Kasia, wracając z porannego spaceru, zauważyła, iż gerbery w donicach przy wejściu, które pan Jan podlewał z maniakalną dokładnością, były podeptane. Pomyślała, iż to dzieci z podwórka, ale wieczorem zapukano do drzwi. Na progu stał pan Jan szczupły, w wyprasowanej koszuli, z notesem i długopisem, jak detektyw na służbie.
Katarzyno, to wasz pies zniszczył moje gerbery? Głos miał suchy, a okulary połyskiwały w mdłym świetle żarówki. Trzy lata je hodowałem, a teraz rabata wygląda jak pobojowisko!
Panie Janie, przepraszam Kasia zmieszała się, trzymając Burka za obrożę. Ale on zawsze jest na smyczy, pilnujemy go. Może to ktoś inny?
Inny? Pan Jan zmrużył oczy, coś notując. W klatce śmierdzi psem, ślady łap na każdym piętrze, a pani mówi inny! Proszę zająć się tym zwierzęciem, albo napiszę skargę!
Kasia wymusiła uśmiech, zamykając drzwi. Burek, nie rozumiejąc, wetknął nos w jej kolana. Wieczorem opowiedziała o tym Wojtkowi, który obierał ziemniaki w kuchni.
Oszalał, czy co? Wojtek rzucił nóż, twarz mu się zaczerwieniła. Burek choćby nie szczeka w klatce! Trzeba z nim porozmawiać, Kasia, bez ceregieli.
Nie trzeba Kasia pokręciła głową, mieszając zupę. To samotny człowiek, czepia się z nudów. Spróbuję go udobruchać. Upiekę ciasto.
—
Następnego dnia Kasia upiekła jabłecznik z cynamonem i zapukała do pana Jana. Drzwi się otworzyły, a powitał ją zapach meblowego lakieru i sterylny porządek: ani pyłku, ani zbędnego przedmiotu, tylko doniczki z fiołkami na parapecie, stary radioodbiornik i idealnie zasłane łóżko.
Panie Janie, przyniosłam ciasto Kasia uśmiechnęła się, podając zawiniątko w folii. Możemy porozmawiać o Burku? On nie winien zniszczeń, pilnujemy go.
Ciasto? Pan Jan zmrużył oczy, ale wziął paczuszkę, wąchając ją jak śledczy. Sprytnie, Katarzyno. No dobrze, proszę wejść, ale krótko. Wasz pies szczeka rano, brudzi klatkę, śmierdzi. To nie do przyjęcia!
On prawie nie szczeka Kasia starała się mówić łagodnie, siadając na skraju krzesła. I ślady sprzątamy. Może to dzieci nabrudziły? Albo ktoś inny uszkodził kwiaty?
Dzieci? Pan Jan prychnął, otwierając notes i robiąc notatkę. Dzieci nie mają łap. Proszę zająć się psem, albo podejmę kroki.
Kasia wyszła, czując, iż ciasto nie pomogło. A wieczorem w klatce pojawiła się kartka, napisana starannym pismem na kartce A4: Proszę usunąć psa z klatki schodowej! Niszczy kwiaty i zakłóca porządek! J.P.. Wojtek, zobaczywszy to, poczerwieniał, zrywając kartkę.
To wojna, Kasia! Wskazał palcem na papier, stojąc w przedpokoju. Zaraz pójdę i powiem mu, co myślę!
Wojtek, nie rób tego Kasia złapała go za rękę, gdy zakładał buty. Spróbujmy jeszcze raz. jeżeli nie wyjdzie, pomyślimy.
—
Pod koniec tygodnia sytuacja stała się nie do zniesienia. Pan Jan stukał w sufit za każdym razem, gdy Burek zaszczekał, choćby jeżeli był to krótki szczek na dzwonek do drzwi. Wieszał nowe kartki: Pies śmierdzi!, Ślady łap niedopuszczalne!, a raz zadzwonił do administracji, skarżąc się na antyhigienę i zagrożenie zdrowia. Kasia, wracając ze spaceru, zastała go mierzącego linijką ślady łap w klatce, jakby zbierał dowody dla sądu.
Panie Janie, co pan robi? Zamarła, trzymając Burka na smyczy, który radośnie ciągnął się do sąsiada.
Zbieram dowody Wyprostował się, poprawiając okulary. Te ślady są od waszego psa, pięć centymetrów średnicy! Sfotografuję je i wyślę do administracji!
To nie Burek Kasia podniosła głos, jej cierpliwość pękała. On ma mniejsze łapy, to szczeniak! I kwiatów nie niszczy, chodzimy na podwórko!
Nie on? Pan Jan fuknął, coś zapisPan Jan przez chwilę milczał, a potem mruknął: Dobrze, sprawdzę to, i zamknął drzwi, zostawiając Kasię na korytarzu z uczuciem, iż może jednak jest nadzieja na pokój.