Poślubiłam maminsynka. W tym domu wszystko musi być 'jak u mamy’ — mam tego dość!

newskey24.com 2 dni temu

Wyszłam za mamusynka. I teraz w tym domu wszystko musi być „jak u mamy” – a ja już tak dłużej nie wytrzymam!

Do dziś nie rozumiem, jak mogłam się na to zgodzić. Jak mogłam nie zauważyć, iż za tą stateczną powierzchownością i trzydziestoma ośmioma laty kryje się zwykły, zależny od matki chłopczyk. Z wyglądu – dorosły mężczyzna, zdecydowany, choćby charyzmatyczny. Po rozwodzie, mieszkał osobno, wynajmował swoje mieszkanie. Myślałam – dojrzały. A okazało się, iż dojrzałość była tylko na pokaz.

Ja też miałam już za sobą nieudany związek – pierwsze małżeństwo rozpadło się przez infantylność męża. Tamten całe dnie spędzał przed komputerem i choćby nie szukał pracy. Po nim postanowiłam: kolejny raz tylko z mężczyzną starszym. Ale niestety, wiek to nie gwarancja dorosłości.

Z obecnym mężem poznałam mnie jego mama. Pracowałam wtedy chwilowo w sklepie, była naszą stałą klientką – miła, sympatyczna, uśmiechnięta. Mówiła: „Szkoda, iż mojego syna nie ma takiej żony jak ty”. Potem zaczął zaglądać jej syn, zalecał się jak z poradnika. A ja uwierzyłam – w troskę, w stabilność, w opiekę. Wyszłam za mąż, wprowadziliśmy się do jego starego mieszkania.

Pierwszy szok – samo wnętrze. Wszystko wyglądało jak z późnego PRL-u: dywany na ścianach, kryształ w witrynie, meble z lat sześćdziesiątych. Ostrożnie zapytałam: „Może odświeżymy? Chociaż mały remont?”. A on na to: „Co ty, to wszystko mama wybierała. Szkoda tego wyrzucać!”. choćby dywan ze ściany zdjęliśmy dopiero po awanturze. Krzyczał, jakbym wyrwała jego matce serce.

Potem było jeszcze gorzej. Nie wolno wyjmować naczyń z szafki. Bo „teraz takiej jakości nie robią”. Wypowiadał te same słowa co jego mama. I oczywiście ona zaczęła przychodzić coraz częściej. I oczywiście nie bez jego zaproszenia.

Zaraz na progu zaczynały się uwagi: dlaczego odkurzacz, a nie miotła? Po co zdjęliśmy dywan? I w ogóle – „wszystko powinno być tu jak u mnie, synowi będzie lepiej”. Potem przeszła do kuchni. „Źle robisz rosół! Mój syn je tylko z zasmażką i tłuszczem”. Pewnego dnia wybuchłam: „A potem będziecie z nim biegać po lekarzach? To nie jedzenie, tylko przepis na wrzody!”.

Spróbowałam zmienić meble – teściowa przypomniała: „Przecież ty tu przyszłaś z gołymi rękami!”. A co, miałam przynieść swoją starą szafę? Pracuję, choćby jeżeli na razie jako sprzedawczyni, ale się staram i planuję znaleźć lepszą pracę. Poza tym mam męża, który całkiem nieźle zarabia. Dlaczego nie mogę decydować o własnym domu?

A on… Coraz bardziej upodabnia się do swojej matki. Ostatnio powiedział: „Może obejrzysz jakiś serial, żebyś miała o czym z mamą pogadać?”. Nie do wiary. Telewizora nie oglądam, a i tak mam z nią dość czasu – przychodzi codziennie, jak w zegarku. Mówi, iż źle prasuję, źle myję podłogę, źle zamykam szafki.

Nie powiem, iż jest zła czy niemiła. Po prostu… jest za bardzo. Za bardzo wtrąca się, za bardzo kontroluje. A najgorsze, iż mąż nie widzi w tym problemu. Dla niego to norma. A ja nie chcę tak żyć. Nie chcę stać się kopią jego matki. Chcę żyć po swojemu, urządzać dom według własnych zasad.

Tak, mieszkanie nie jest moje. Tak, nie wniosłam tu majątku. Ale włożyłam w nie serce. I nie zamierzam zmieniać swojego życia w filię muzeum PRL-u pod dyktando teściowej.

Chcę dziecko. Ale nie chcę, żeby moje dziecko widziało taki model rodziny. Nie chcę, żeby wyrosło pod dyktando matki, jak mój mąż. On już nie jest chłopcem. Czas, żeby zrozumiał: ożenił się – trzeba się uniezależnić. A jeżeli nie… może sama powinnam się uniezależnić. Póki jeszcze mogę.

Idź do oryginalnego materiału