„Nie chcemy tu mieszkać, synku. Wracamy do domu. Nie mamy już siły” – rodzice zrezygnowali z miejskiego luksusu dla rodzinnej wsi.
„Twoi rodzice oszaleli, Kamil? Każdy by o tym marzył! Czteropokojowe mieszkanie, jedzenie gotowe, wszystko pod ręką. A im wiecznie coś nie pasuje!” – z irytacją powiedziała Małgorzata, żona.
„Uważaj na słowa, Gosia” – mrukliwie odparł Kamil.
„Ale to prawda! Nie chcą się nauczyć obsługiwać sprzętów, nie wychodzą na dwór, ciągle niezadowoleni. Dlaczego nie potrafią być po prostu wdzięczni?”
Kamil milczał. Sam nie wiedział, co się dzieje. Rodzice naprawdę się zmienili. Kiedyś aktywni, radośni, uśmiechnięci – teraz chodzili po mieszkaniu jak cienie. Przywiózł ich do miasta, wyrwał ze wsi, kupił wszystko, co najlepsze – i co z tego? Smutek w oczach i cisza. Czyżby się pomylił?
Przeprowadzkę ze wsi długo przekładali. Kamil namawiał, przekonywał, obiecywał złote góry. Rodzice nie sprzedali domu – nie było takiej potrzeby, syn miał pieniądze. W końcu się przeprowadzili, ale ich dusze, jak się zdawało, pozostały w tej chacie pod białymi brzozami.
Piotr i Agnieszka nigdy nie przywykli do nowego miejsca. Brakowało im hałaśliwego podwórka, sąsiadów przychodzących „na herbatę”, ogródka, zapachu ziemi po deszczu. Tu – obce twarze, zamknięte drzwi, szybkie samochody i wieczny pęd. choćby auto, które Kamil podarował ojcu, ten bał się prowadzić – za dużo znaków, zakrętów, nieznanych ulic.
„Jak tam nasi sąsiedzi?” – wzdychała Agnieszka. – „Pewnie w tym roku ogórki się udały, tyle deszczu było… A ja choćby malinowego dżemu nie ugotowałam.”
„Zamilcz, duszę rwiesz…” – szeptał Piotr, ocierając oczy. – „Co noc śnię o naszym domu. Wszystko znajome. A tu… tu jesteśmy obcy.”
„Nie chcieliśmy cię urazić, synku. Wiemy, iż się starasz… Ale to nie dla nas. Nie możemy tu żyć.”
„A ty kiedy ostatnio go widziałeś?” – spytał Piotr. – „Przecież jest za drogą, a czasu zajrzeć nie ma. A twoja Małgosia tylko oczy przewraca, jak jej o nawozach opowiadam…”
W tym momencie Kamil wszedł do domu. Przyniósł torby z zakupami, jakieś rzeczy. Zobaczył ich spojrzenia i zrozumiał – czas mówić otwarcie.
„Mamo, tato, co się dzieje?”
„Synku… wyjeżdżamy” – cicho powiedział Piotr. – „Wracamy do domu. Nie mamy już siły tu mieszkać. Jest nam ciężko. Jesteśmy tu obcy. Tam mamy dom, ziemię, brzozę w podwórku. Tu ładnie, wygodnie… ale nie po naszej myśli.”
Kamil milczał. Patrzył na rodziców, na ich zmęczone twarze, na ręce przyzwyczajone do ziemi, do zwykłej pracy. Nie rozumiał – jak można zrezygnować ze wszystkiego, co dla nich zrobił? Ale nie posprzeczał się.
„Dobrze. Za tydzień pomogę z przeprowadzką. Wasza decyzja – szanuję.”
„A jutro?” – nieśmiało zapytała Agnieszka. – „Może jutro znajdziesz czas?”
„Jutro to jutro” – skinął syn.
Nie mógł ich zrozumieć do końca. Sam przecież na wsi się dusił. A oni – wręcz przeciwnie, tam oddychali pełną piersią. Czyżby rzeczywiście własne to nie ściany i wygody, a wspomnienia, zapachy, cisza i śpiew ptaków?
Piotr i Agnieszka ożyli jeszcze tego wieczoru. Pakowali rzeczy z uśmiechami, marzyli, jak posadzą marchewkę, kogo pierwszy zaproszą w gości. Całą noc pili herbatę i szeptali, jak za młodych lat.
I wtedy Kamil zrozumiał: czasami miłość to nie mieszkania i sprzęty, ale po prostu pozwolenie rodzicom wrócić tam, gdzie ich serce. Bo dom to nie adres. Dom to tam, gdzie cię kochają i czekają.