Porozmawiaj z nim, Izo… A może z nią? Albo po prostu sama ze sobą?
— Izo, proszę cię… On tam się zabije! — głos matki drżał od łez.
— Mamo, skąd ci to przyszło do głowy?
— Przecież wiesz! On pozostało takim chłopcem! — niemal krzyknęła Jolanta.
— Ma dwadzieścia pięć lat. Za miesiąc. Chłopiec… — Iza powstrzymała się i, by nie podnosić głosu, cicho westchnęła. — Dobrze. Zadzwonię do niego…
Rozłączyła się i przygryzła wargę.
„Arturek, Arturek… Tylko o nim się mówi. A ja? Jestem tylko tłem, statystką w czyjejś dramie. Iza dorosła, Iza samodzielna, Iza nie płacze, więc i nie cierpi. Nikt mnie nie pyta — jak się czuję, co u mnie słychać…”
— Zaczęło się po śmierci taty — mówiła Iza przyjaciółce Magdzie, kręcąc łyżeczką w kubku kawy.
— Żałoba, stres, tęsknota — skinęła głową Magda. — Ale minęły już dwa lata…
— Właśnie! A ona jakby uczepiła się jego, Artura, jak ostatniej deski ratunku. Jej całe życie to on. Mama jakby się zresetowała.
— A ty?
— A ja? — Iza uśmiechnęła się gorzko. — Jestem obok, ale się nie liczę. Z bratem ma jakąś szczególną więź. I niechby, gdyby nie to, iż to przeradza się w chorobliwą obsesję. Jest ode mnie tylko dwa lata młodszy, a ona traktuje go jak niemowlę: nakarmi, otuli, zgadnie jego myśli…
— Pewnie podobny do ojca?
— Wszyscy są do niego podobni — i Artur, i tata ze szkolnych zdjęć. Tylko ja chyba mam inne DNA.
Iza miała dwadzieścia siedem lat. Pracowała w kancelarii prawniczej, wynajmowała kawalerkę w starej kamienicy niedaleko metra Politechnika. W sprawach sercowych było… stabilnie. Po kilku nieudanych związkach postanowiła na razie odpuścić próby założenia rodziny i skupiła się na sobie.
Artur był inny. Od dzieciństwa — ospały, roztrzepany, unikający wysiłku. Szkołę przetrwał z trudem, poszedł tam, gdzie „nie trzeba matmy”. Tata jeszcze wtedy żył, porozmawiał z nim po męsku, i chłopak, choć niechętnie, się zdecydował.
Potem przyszła śmierć ojca. Nagła, bolesna. Mama jakby pękła na pół. Chorowała, chodziła po lekarzach, łzy, tabletki, modlitwy. Praca o mało nie poszła na marne. A w tym wszystkim Artur — jedyna pociecha.
Chłopiec-pocieszyciel. Choć chłopiec dawno dorosły.
Znalazł pracę. Pieniędzy do domu specjalnie nie przynosił, ale na kolację zawsze przychodził, potem — do fotela, do komputera. Tam było jego życie. Ale coś się zmieniło, gdy pojawiła się Olga.
Na Nowy Rok Iza przyjechała do matki. Artur, z oczami w telefonie, pisał do dziewczyny. Uśmiechał się głupio, mruczał coś pod nosem. Iza zrozumiała — miłość. choćby się ucieszyła.
Ale matka była spięta.
— Żebyś go widziała! — biadoliła Jolanta, gdy zostały same w kuchni. — Wcześniej z łóżka nie dało się go wyciągnąć, a teraz haruje jak wół. W weekendy na dodatkowych zleceniach, wieczorami w biurze. Wszystko dla Oli! Wszystko dla „przyszłości”. Chce jej kupić pierścionek, kwiaty, restauracje… choćby oszczędzać zaczął! Nie chce, mówi, przychodzić z pustymi rękami…
— Mamo, i co w tym złego, iż chce być dorosły? — Iza patrzyła na matkę z niedowierzaniem. — Przecież zawsze tego chciałaś.
— Ale nie tak! Wszędzie jeżdżą! W góry, na kajaki… Jakiś ekstremalny sport! A co jeżeli coś się stanie? Zostanę sama…
— Mamo, nie można trzymać człowieka pod kloszem — Iza pokręciła głową. — On żyje. To normalne.
Minęło trochę czasu. Iza siedziała w knajpie na lunch, widelcem mieszała w barszczu, gdy telefon zadzwonił — „Mama”. Westchnęła i odebrała.
— Nie wrócił do domu, Iza! Rozumiesz?! Poszedł do niej, uprzedził, oczywiście, ale miałam nadzieję, iż nie zostanie…
— Mamo, on ma prawie dwadzieścia pięć lat. Jest dorosły. To normalne, iż ma relacje…
— Dla mnie on jest dzieckiem! Nie spałam całą noc. Porozmawiaj z nim, błagam. On mnie nie słucha. A ciebie — posłucha.
Iza westchnęła. Obiecała, oczywiście. Ale myślała — czy warto? Może z nim trzeba mówić nie jak starsza siostra, ale jak dorosła z dorosłym. Albo wcale nie mówić — sam da radę.
Pot„A może po prostu czas, żeby mama w końcu zrozumiała, iż nie można żyć przez całe życie w strachu przed tym, co może się stać”.