**Dzisiaj znowu to samo…**
— Elżbieto, proszę… On się tam zabije! — głos matki drżał od łez.
— Mamo, skąd ci to przyszło do głowy?
— Przecież wiesz! To jeszcze dziecko! — wykrzyknęła Helena.
— Ma dwadzieścia pięć lat. Za miesiąc. Dziecko… — Elżbieta ugryzła się w język, by nie podnieść głosu, i cicho westchnęła. — Dobrze. Zadzwonię do niego…
Rozłączyła się i zacisnęła zęby.
*„Sławek, Sławek… Zawsze tylko on. A ja? Jestem tylko tłem, statystą w ich dramacie. Ela jest dorosła, Ela sobie poradzi, Ela nie płacze, więc pewnie nie cierpi. Nikt mnie nie pyta — jak się czuję, co u mnie…”*
— Zaczęło się po śmierci taty — tłumaczyła przyjaciółce Magdzie, kręcąc łyżeczką w kubku z kawą.
— Żal, stres, tęsknota — przytaknęła Magda. — Ale minęły już dwa lata…
— Właśnie! A ona złapała się Sławka jak ostatniej deski ratunku. On stał się jej całym życiem. Jakby się zresetowała.
— A ty?
— Ja? — Elżbieta parsknęła śmiechem. — Jestem, ale się nie liczę. Z bratem ma tę wyjątkową więź. I gdyby nie to, iż przeradza się w chorą obsesję… Jest tylko dwa lata młodszy, a ona traktuje go jak niemowlę: nakarmi, okryje, myśli zgadnie…
— Pewnie podobny do taty?
— Wszyscy byli do niego podobni — Sławek, zdjęcia z tatynej młodości. Tylko ja chyba odziedziczyłam inne DNA.
Elżbieta miała dwadzieścia siedem lat. Pracowała w kancelarii adwokackiej, mieszkała w kawalerce na Ochocie. Życie prywatne? Było… spokojne. Po paru nieudanych związkach postanowiła na razie odpuścić i skupiła się na sobie.
Sławek był inny. Od dziecka — apatyczny, roztargniony, unikający wysiłku. Liceum ledwo skończył, poszedł tam, gdzie „nie ma matmy”. Tata jeszcze żył, wtedy porozmawiał z nim „po męsku”, i chłopak, choć niechętnie, wybrał studia.
Potem — śmierć ojca. Nagła, brutalna. Mama złamała się na pół. Chorowała, chodziła po lekarzach, łzy, tabletki, modlitwy. Praca o mało nie runęła. I w tym wszystkim Sławek — jedyna pociecha.
*Chłopiec-pocieszenie.* Choć już dawno nie chłopiec.
Znalazł pracę. Pieniędzy do domu prawie nie przynosił, ale na kolację zawsze przychodził, a potem — do fotela, przed komputer. Tam było jego życie. Ale coś się zmieniło, gdy poznał Olę.
Na święta Elżbieta przyjechała do mamy. Sławek, z oczami w telefonie, pisał do niej. Uśmiechał się pod nosem, mamrotał coś nie na temat. Elżbieta zrozumiała — zakochał się. choćby się ucieszyła.
Ale mama była spięta.
— Gdybyś go widziała! — lamentowała Helena, gdy zostały same w kuchni. — Wcześniej z łóżka go nie wyciągniesz, a teraz haruje jak koń. W weekendy na dodatkach, wieczorami w biurze. Wszystko dla Oli! Wszystko dla „przyszłości”. Pierścionek chce kupić, kwiaty, restauracje… choćby oszczędzać zaczął! Nie chce, mówi, z pustymi rękami przychodzić…
— Mamo, co w tym złego, iż chce być dorosły? — Elżbieta patrzyła na nią z dezorientacją. — Przecież zawsze tego chciałaś.
— Ale nie tak! Gdzie oni nie jeżdżą! W góry, na spływy kajakowe… Jakiś ekstremalny wycwał! A jeżeli coś się stanie? Zostanę sama…
— Mamo, nie można trzymać człowieka pod kloszem — pokręciła głową. — On żyje. To normalne.
Minęło trochę czasu. Elżbieta siedziała w knajpie, widelcem mieszała w barszczu, gdy telefon zadzwonił — „Mama”. Westchnęła i odebrała.
— Nie nocował w domu, Ela! Rozumiesz?! Poszedł do niej, uprzedził, ale miałam nadzieję, iż nie zostanie…
— Mamo, on ma prawie dwadzieścia pięć lat. Jest dorosły. To normalne, iż ma związek…
— Dla mnie on jest dzieckiem! Nie spałam całą noc. Pogadaj z nim, błagam. Mnie nie słucha. A ciebie może posłucha.
Elżbieta westchnęła. Obiecała, oczywiście. Ale myślała — czy warto? Może nie powinna mówić jak starsza siostra, tylko jak dorosły do dorosłego. Albo wcale nie mówić — sam się ogarnie.
Potem przyszły nowe tematy. Konie. Wyścigi. Katastrofy, które malowała sobie mama.
— On sobie kark skręci! — szlochała przez telefon. — Albo kręgosłup! Niech ta Ola sobie sama jeździ. Po co on?!
A potem — wyjazd w góry. Jesienią. Namioty, wspinaczki.
— On sobie wszystko odmrozi! — krzyczała Helena. — Ma przecież słabą odporność! A jeżeli niedźwiedź? A kleszcz? Elżuniu, pogadaj z nim. Tylko na ciebie uważa!
— Wiesz — zwierzyła się Magdzie — już nie jestem siostrą, tylko rozjemcą między dwoma frontami. Mama mówi — przekaż mu. On mówi — przekaż mamie. A ja — pośrodku!
— Może naprawdę się wyprowadzi? — zamyśliła się Magda.
— Powiedziałam mu: ożeń się i wyjedź. Gdzieś daleko. Odpocznij. Od niej.
A potem nastała cisza.
Mama przestała dzwonić. Nie prosiła, nie narzekała. Elżbieta choćby się zaniepokoiła. Zadzwoniła sama.
— Jak leci, mamo?
— Wszystko dobrze, córeczko. Tylko Sławek z Olą zerwali. Ona… ochłodła. Z kimś nowym. A on przeżywa.
— Rozumiem…
— Znowu jest w domu. Siedzi. Marudzi. Komputer… Ale przynajmniej nie pije. I jest blisko. Wiem, iż to egoistyczne, ale tak mi spokojniej. Znowu jest przy mnie, Elu… Taki sam jak jego ojciec… Wciąż go kocham. I codziennie wieczorem płaczę.
Po trzech miesiącach Sławek sam zadzwonił.
— Wpadniemy z Kasią? Chcę, żebyście się poznały.
Elżbieta roześmiała się.
— Przyjdźcie.
Ale w myślach pomyślała: *„I koło się zamyka. Mama znów oszaleje. Będzie płakać. Dzwonić. Zamartwiać. A ja jeszcze muszę jakoś przedstawić swojego Jurka…”*
Pod koniec miesiąca planowali z Jurek wyjazd. W Tatry. Już się bała pomyśleć — co będzie, jeżeli mama się dowie?
*„I zacznie się martwić o mnie. A jeżeli spadnę zI znów będzie to samo — jej strach, moje łzy i pytanie, czy kiedykolwiek będziemy wolni.