Przypadek, o którym opowiem, wydarzył się naprawdę i niestety zakończył się dość nieprzyjemnie dla jednej pani, a dokładniej dla dwóch.
Rodzice Wojtka od dawna mieli dla niego jeden cel: chcieli, żeby się ożenił. No bo spójrzmy prawdzie w oczy – przystojny, zdrowy mężczyzna, pracujący jako monter w zakładach zbrojeniowych, zarabiający krocie, a ciągle kawaler. A pieniądze to on rodzicom oddawał tylko w niewielkiej części, resztę przepuszczając bez opamiętania na rozrywki, kluby i restauracje. choćby samochodu sobie nie kupił, choć mógłby uzbierać na niego szybko. Po co? Mając gotówkę, zawsze można było pojechać taksówką. Cóż, jego życie przypominało bajkę. Po pracy z pełnym żołądkiem i kieliszkiem w ręku nikt nie miał prawa mu przeszkadzać. Poza rodzicami, rzecz jasna. Ale od tego byli rodzice, żeby trochę pomarudzić. Wojtek nie miał im tego za złe.
Rodzice jednak mieli plan. Zręcznie dogadali się z pewną kobietą, Martą, mieszkającą w sąsiednim bloku. Miała córkę, też bez pary, choć dawno powinna być zamężna. Marta, po rozmowie z rodzicami Wojtka, złapała go pewnego dnia, prosząc o pomoc z ciężką torbą.
Wojtek, człowiek dobry z serca, zgodził się. W „nagrodę” Marta zaprosiła go do kuchni na kieliszek koniaku. – Jesteśmy prostymi ludźmi, Wojtku. Doceniamy, jak ktoś nam pomaga – mówiła z uśmiechem. Wojtek nie odmówił, choć kobieta nalewała drugi kieliszek słowami: – Na zdrowie! Wtedy do kuchni weszła jej córka, Basia. Wojtek, zaskoczony, tylko się uśmiechnął.
Nazajutrz Marta zaprosiła go ponownie – tym razem na rzekome urodziny Basi. Wojtek, rozgrzany alkoholem, przystał na propozycję. Następnego dnia obudził się u niej w domu. W poniedziałek, po pracy powiedział rodzicom: – Chyba mnie wkopało… Będę musiał się żenić. Ci, zadowoleni, tylko się uśmiechnęli.
Do ślubu czas minął jak z bicza trzasł. Sporo było przygotowań: restauracja, ubrania, obrączki… Wojtek, obserwując, jak jego oszczędności topnieją, stawał się coraz bardziej ponury. Nie kochał przecież Basi, a to wszystko wyszło z głupiego żartu w trakcie pijackiej rozmowy: – Jako przyzwoity facet, chyba powinienem się ożenić. Basia z Matką złapały go na słowach jak tonący brzytwy.
Basia, szczęśliwa, mówiła: – Przygotuj się na wykupienie panny młodej! – Jakie wykupienie? – zadrżał Wojtek. – Jedźmy po prostu do urzędu. – Nie! – upierała się. – Ma być, jak mama mówi.
Przyszedł dzień ślubu, Wojtek ubrał się w strój pana młodego i pojechał… tylko do sąsiedniego bloku. Gdy tylko wszedł, koleżanki Basi przyczepiły się do niego, żądając zapłaty za każdą schodzoną stopę do szczęścia. Plując w myślach, wręczył im drobne banknoty i wszedł na drugie piętro.
Tam zamiast jednej – pięć pań młodych, każda z zasłoniętą koronkowym materiałem twarzą. – Niech pan młody zgadnie, która to jego wybranka – oznajmiła kolejna koleżanka. Za pomyłkę miał być „ogromny mandat”.
Przeklinając los, Wojtek złapał za rękę tę, najbardziej niepodobną do Basi, i zawołał: – To moja narzeczona! – wyprowadził ją szybko, nie puszczając ręki. Publiczność zaśmiała się: – Pan młody się pomylił! Dziesięć tysięcy kary!
Ale nim się zorientowali, Wojtek wsadził dziewczynę do samochodu. – Co pan robi? – krzyknęła dziewczyna zaskoczona, ale wsiedli razem. – To pomyłka! – mówiła, zrywając z twarzy materiał. – Zaraz, wiem… – Wojtek warknął nerwowo do kierowcy. – Gaz! – krzyknął, patrząc dziewczynie w oczy pełnymi rozpaczy oczami. – Nie mylę się!
Dzień, który wydawał się nie iść w dobrym kierunku, nagle wyglądał inaczej. Dziewczyna – Ewa, bo tak ją nazwijmy – widząc coś w tych oczach, zapytała: – Wojtek, na pewno dobrze robisz?
Wojtek kiwał głową. – A Basi nie kochasz? – Nie-na-wi-dzę jej – wyszeptał. – A dokąd my jedziemy? – zapytała. – Do urzędu? – spytał kierowca. – Nie, szefie… – Wojtek wzdychnął smutno. – Tam nie jedziemy. – Nie rozumiem! – kierowca gwałtownie zahamował. – Muszę się gdzieś ukryć… – spojrzał Ewie w oczy.
– A chcesz, żebym cię schowała? – zaproponowała z uśmiechem. – Dzięki młodzi! – oburzył się kierowca. – A dlaczego nie jedziemy? Mam trasę w planie!
– Nie martw się – zapewniła Ewa. – Zapłacimy dodatkowo. Tylko zawieź nas pod ten adres – podała ulicę i dom. Wojtek potwierdził: – Tak, zapłacimy! Podwójnie!
Skandal wybuchł na całego. Rodzice Wojtka razem z Martą chcieli zgłosić zaginięcie na policji, ale ta tylko się śmiała, sugerując zgłoszenie do telewizji. Wojtek bał się przez dwa tygodnie wrócić. Ewa zaś stała się dla Basi wrogiem numer jeden.
Kilka miesięcy później Wojtek i Ewa się pobrali – z miłości. Stał się przykładnym mężem, choćby kupił samochód. Musieli tylko znaleźć mieszkanie z dala od Marty i Basi.