Pomiędzy nami przepaść…

polregion.pl 1 miesiąc temu

*Zapiski z dziennika*

Między nami przepaść…

Ewa długo nie mogła dojść do siebie po rozwodzie z mężem. Przeczuwała, iż ją zdradza, ale i tak nie była gotowa na prawdę. Była rodzina, ustabilizowane życie, plany, marzenia… I nagle nic. Krzysztof po prostu wyszedł z domu i z jej życia.

Lato miało się ku końcowi, ale Ewa nie dostrzegała nic wokół: ani słońca, ani gwaru miasta, ani tęczy po deszczu. Pewnej nocy, dusząc się z upału i bezskutecznie próbując zasnąć, uświadomiła sobie nagle, iż tak dalej być nie może. On jest szczęśliwy, a ona nie żyje, tylko powoli umiera.

„Tu wszystko przypomina o nas… A nas już nie ma. Muszę po prostu wyjechać, choćby na chwilę. Ale nie na południe, nie za granicę – tam tłumy i zgiełk. Potrzebuję ciszy, wsi. Mamy tam dom! Babci dom. W końcu wszyscy pochodzimy ze wsi. Tam jest nasze miejsce mocy. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?” – Ewa choćby usiadła na łóżku. Koszula nocna przykleiła się do pleców.

Babcia zmarła trzy lata temu. Przed śmiercią długo chorowała. Wszystko zmierzało ku końcowi, ale Krzysztof namówił ją na wyjazd do Włoch. „W dziesięć dni nic się nie stanie” – mówił. Wiadomość o śmierci babci zastała ich w Neapolu. „I tak już nic nie pomożemy. Zmiana biletów to kłopot. Wrócimy, pójdziemy na grób, pomodlimy się…” I znowu mu uległa. Jak zawsze.

Mama miała domek letniskowy – duży z ogrodem pod miastem. Od dawna chciała sprzedać babciny dom, ale zawsze jakoś odkładała decyzję.

Dawniej Ewa spędzała u babci każde wakacje. Ale gdy tylko poszła na studia, przestała jeździć na wieś. choćby na grób nie zajrzała – teraz już nie pamiętała dlaczego.

Z niecierpliwości aż dłonie ją swędziały. Ewa sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do mamy i spytać o klucze. Ale widząc na ekranie godzinę, zrozumiała, iż to środek nocy – wszyscy śpią. Odłożyła komórkę i opadła na poduszkę. Nic nie szkodzi. Teraz już wiedziała, co robić, jak wyrwać się z tego bagna bólu i żalu. Zaczęła myśleć, jak jutro spakuje rzeczy, jak powita ją dom… I nie zauważyła, gdy zasnęła.

Rano wstała rześko i od razu zadzwoniła do mamy, pytając o klucze.

„No nareszcie, zaczynasz myśleć o czymś innym niż twój Krzysiek. Świat się przecież na nim nie kończy…” – mama znów wróciła do starego tematu.

„Mamo, nie teraz. Słowa pocieszenia nie działają. Znajdź klucze”.

„A czego tu szukać? Leżą w szufladzie w przedpokoju. Przyjedź, choć na ciebie popatrzę. Dom stoi w porządku. W maju spotkałam ciocię Wandę. Mówiłam ci? Nie? Bo ty w ogóle nie słuchałaś… W każdym razie przyjechała na ślub wnuczki. Mówiła, iż dom stoi jak nowy. Pytała, czy nie zamierzam sprzedać. Nowy zięć byłby zainteresowany. Baardzo mu się wieś spodobała. Może pojedziemy razem?” – mama, jak zwykle, skakała z tematu na temat.

„Nie. Ja sama. Proszę cię. Po pracy wpadnę po klucze”.

Cały dzień myślami była już na wsi. Dyrektorka agencji, w której Ewa pracowała, sama rozwiedziona, wysłuchała jej argumentów. Próbowała zapełnić pustkę w sercu pracą – nie wyszło. Postanowiła wyjechać. Sezon urlopowy, mało zamówień – poradzą sobie bez niej. Szefowa niechętnie, ale się zgodziła.

Wieczorem Ewa wpadła do mamy po klucze, potem pakowała rzeczy. Wzięła tylko niezbędne. Nagle przyszło jej do głowy, iż może i tam nie ucieknie od bólu, iż po jednym dniu zechce wrócić.

O dziwo, spała kamiennym snem. Rano obudziła się wcześnie, z niecierpliwością wypiła kawę, sprawdziła, czy wyłączyła światło, gaz i wodę, wzięła torbę i wyszła z mieszkania.

Miasto jeszcze spało. Nad dachami wschodziło słońce. Ewa, pełna ekscytacji, podśpiewywała pod nosem do radia.

Choć dawno nie była na wsi, drogi nie zapomniała. Dom stał na swoim miejscu. choćby trawę ktoś skosił – może sąsiedzi. Wysiadła z samochodu i zanurzyła się w ciszy. Dźwięki oczywiście były: świerszcze, ptaki, koguty budzące rozespaną okolicę. W sąsiedztwie pies szczekał, brzękając łańcuchem. Ale w porównaniu z miejskim zgiełkiem – panowała tu niemal mistyczna cisza.

W domu było wilgotno, zasłony przyciemniały wnętrze. Ewa zabroniła sobie żałować przyjazdu i wzięła się do roboty. Przyniosła wodę ze studni, umyła podłogi – choć nie było tam brudu. Nazbierała suchego drewna. Gdy w piecu wesoło zatrzeszczał ogień, poczuła się zwyciężczynią.

Miejscowi przechodzili koło domu, przyglądali się samochodowi, zaglądali przez okna, ale nie wchodzili – bez zaproszenia to nie wypada.

Wkrótce zrobiło się gorąco. Ewa rozłożyła kołdrę na łóżku, poduszki ułożyła przy piecu, żeby schnęły. Nie wyniosła ich jednak na słońce – zbyt wiele ciekawskich oczu. Poszła nad rzekę, płynącą tuż za wsią. Na brzegu zdjęła sandały i ostrożnie stąpała po wyschniętej trawie. Woda wydawała się czarna i gęsta.

Odeszła kawałek od wsi, zrzuciła sukienkę i wbiegła do wody, wznosząc fontannę kropel. Rzeka była ciepła i miękka.

„A ja myślałem, co za ryba tak pluska?” – rozległ się za nią męski głos.

Ewa odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał Krzysztof. Dojrzały, postawny, ale rozpoznawalny. Jej pierwsza miłość. W jednej ręce trzymał wędkę, w drugiej – patyk z nawleczonymi rybami.

Serce podskoczyło jej do gardła, odcinając oddech i myśli… W jednej chwili zalała ją fala wspomnień.

Właśnie dlatego tak długo tu nie była. Z jego powodu. Kiedyś dla niego chciała choćby zostać na wsi. Mama nie pozwoliła. „Co z takiej miłości może być?”

Ewa namawiała Krzysztofa, by przyjechał do miasta. Obiecywał, ale nie zjawił się. A potem babcia powiedziałaW trzy lata później, stojąc przed swoim nowym domem na wsi z Krzysztofem u boku i ich pierwszym dzieckiem w ramionach, Ewa zrozumiała, iż przepaść między nimi wypełniła się ich wspólnym szczęściem.

Idź do oryginalnego materiału