Podczas pogrzebu syna matka porwała siekierę i uderzyła w wieko trumny: gdy wieko pękło, ludzie ujrzeli coś przerażającego

newskey24.com 1 tydzień temu

Podczas pogrzebu syna matka chwyciła siekierę i kilka razy uderzyła w wieko trumny. Gdy wieko pękło, ludzie ujrzeli coś przerażającego.
Nie pójdę na ten pogrzeb. To nie mój syn.
Mamo, co ty mówisz? To pogrzeb twojego syna, mojego męża. Jak możesz nie iść?
Nie rozumiesz. W tej trumnie nie ma mojego dziecka. Oni kłamią, coś ukrywają.
Mamo, widziałaś dokumenty. Wytłumaczyli ci, iż po wypadku jego twarz była nie do rozpoznania, ale test DNA potwierdził, iż to on.
To nie on. Czuję to.
Po prostu nie chcesz uwierzyć, iż go nie ma.
Mój syn żyje. Przestań mówić o nim w przeszłości.
Mimo próśb matka pozostawała nieugięta, ale po kilku godzinach w końcu się zgodziła. Nie założyła czarnej sukni, tylko niebieski płaszcz. W dłoni ściskała czarną, ciężką torbę, nie puszczając jej ani na chwilę. Synowa już się nie odzywała ważne, iż teściowa w końcu przyszła.
Dzień był pochmurny, niskie chmury wisiały nad cmentarzem. Gdy ceremonia się zaczęła i zaczęto przybijać wieko, matka nagle wystąpiła naprzód. Jej twarz była blada. Postawiła torbę na ziemi, wyciągnęła siekierę i, zanim ktokolwiek zareagował, uderzyła z całej siły w trumnę.
Rozległ się trzask, deski rozleciały się na boki. Drugie uderzenie i trumna pękła niemal po połowie.
…Zapanowała cisza. Ludzie zastygli, jedni zakryli usta dłońmi, inni cofnęli się instynktownie. Ksiądz spuścił wzrok, jakby chciał zniknąć. Nagle rozległ się krzyk:
Tam… jest pusto!
Zaczęło się zamieszanie. Kilku mężczyzn rzuciło się do grabarzy z pytaniami, ktoś wezwał policję. Synowa zbladła i upuściła torebkę. Matka, ciężko oddychając, stała nad rozłupaną trumną, ściskając siekierę tak mocno, iż białe stały się jej kostki.
Mówiłam wam powiedziała cicho, ale wyraźnie mojego syna tu nie ma.
Wtedy z tłumu wysunął się chudy mężczyzna w roboczym ubraniu cmentarnego stróża. Zawahał się, ale w końcu wyznał:
Ciało… zabrali. W nocy. Dwóch przyszło… pokazali papiery… powiedzieli, iż przewożą do prosektorium w innym mieście na dodatkowe badania. Nie… nie wiedziałem, iż to tak wygląda…
Słowa te przeszyły wszystkich jak zimny wiatr. Gdzie zabrali ciało? Kim byli ci ludzie?
Policja przyjechała szybko, zaczęto przesłuchiwać świadków. Ale najgorsze wyszło na jaw później: w księdze prosektorium nie było żadnego wpisu o przewozie.
Zamiast nazwiska syna widniała adnotacja: utylizacja pomyłka w dokumentacji. To znaczyło, iż ktoś świadomie wymazał wszelkie ślady jego istnienia po śmierci… albo udawał, iż w ogóle umarł.
Matka opadła na ławkę, ściskając w dłoniach kawałek wieka. W jej oczach nie było rozpaczy, tylko determinacja. Wiedziała jedno: jeżeli żyje znajdzie go. jeżeli nie dotrze do tych, którzy zabrali mu choćby spokój w grobie.

Idź do oryginalnego materiału