**Dziennik, 15 października**
Gdy byłem w pracy, moi rodzice przenieśli rzeczy moich dzieci do piwnicy, mówiąc: Nasz drugi wnuk zasługuje na lepsze pokoje.
Nazywam się Katarzyna Kowalska. Po rozwodzie przeprowadziłam się z moimi dziesięcioletnimi bliźniakami, Jakubem i Zosią, do domu rodziców. Wydawało się to błogosławieństwem. Pracowałam na dwunastogodzinnych zmianach jako pielęgniarka pediatryczna, a oni oferowali pomoc. Ale kiedy mój brat, Marek, i jego żona, Agnieszka, urodzili swoje dziecko, moje dzieci stały się niewidzialne. Nigdy nie przypuszczałam, iż własni rodzice nas tak całkowicie zdradzą.
Dorastałam jako ta odpowiedzialna, podczas gdy mój młodszy brat Marek był zawsze złotym dzieckiem. Ten schemat był tak głęboko zakorzeniony, iż prawie go nie zauważałam. Jakub i Zosia byli wspaniałymi dziećmi Jakub, mój wrażliwy artysta, i Zosia, mała pewna siebie sportsmenka. Nasza umowa z rodzicami początkowo działała. Dokładałam się do zakupów, gotowałam i brałem dodatkowe zmiany, oszczędzając każdy grosz na własne mieszkanie. Cel był jeden: wyprowadzić się przed świętami.
Wtedy Marek i Agnieszka urodzili małego Bartka, i wszystko się zmieniło. Faworyzowanie rodziców, które wcześniej było tylko cichym szumem w tle, stało się teraz przytłaczające. Przekształcili jadalnię w pokój dziecięcy dla Bartka, choć jego rodzice mieli dom z czterema sypialniami po drugiej stronie miasta. Kupowali mu drogie prezenty, podczas gdy moje dzieci dostawały tylko symboliczne gesty. Twój brat potrzebuje teraz więcej wsparcia, mówiła mama. Dopiero uczy się być ojcem. Fakt, iż ja sama wychowywałam dzieci od dwóch lat, został wygodnie pominięty.
Jakubowi i Zosi kazano ściszać głos, bo Bartuś śpi. Ich zabawki nazywano bałaganem. Telewizja była zawsze ustawiona na to, co chciała oglądać Agnieszka. Chodziłam po cienkiej linie, próbując chronić dzieci przed oczywistym przesłaniem: jesteście mniej ważni. Potrzebowałam pomocy rodziców z opieką, ale czułam się jak w pułapce.
Sytuacja się zaostrzyła, gdy Marek i Agnieszka ogłosili duży remont w swoim domu. Będziemy potrzebować gdzieś mieszkać, powiedziała Agnieszka, kołysząc Bartka na kolanach. To tylko sześć do ośmiu tygodni.
Zanim zdążyłam zareagować, tata już się zgadzał. Oczywiście, zostaniecie u nas! Mamy wystarczająco miejsca.
Właściwie, odchrząknęłam, już teraz jest u nas ciasno.
Mama spojrzała na mnie surowo. Rodzina pomaga rodzinie, Kasiu. To tylko na chwilę.
I tak podjęto decyzję. Nikt mnie nie spytał. Nikt nie pomyślał o moich dzieciach. Wyprowadzili się następnego weekendu. Podwójne standardy były tak jawne, iż aż szokujące. Marek zachowywał się, jakby to był jego dom, zapraszając znajomych bez pytania. Agnieszka przemeblowała kuchnię, narzekając na zdrowe przekąski, które kupiłam dla bliźniaków. Pewnego wieczoru wróciłam i znalazłam Zosię na tylnym ganku, zapłakaną. Babcia powiedziała, iż za głośno skakałam na skakance, szlochała. A Bartuś choćby nie spał.
Innego dnia lodówka rodziców, która kiedyś była pełna rysunków Jakuba i Zosi, stała pusta. Zamiast nich wisiały tam kartki z planem dnia Bartka i jego zdjęcia. Gdy zapytałam, Agnieszka odparła: Muszę mieć wszystko pod ręką. Moje dzieci coraz częściej zamykały się w swoim małym pokoju jedynym miejscu, które naprawdę do nich należało.
Ostateczna granica została przekroczona pod koniec października. Remont, który miał trwać osiem tygodni, przeciągał się w nieskończoność. Miałam akurat długą zmianę w szpitalu. Ledwo zerknęłam na telefon, gdy zobaczyłam serię nerwowych wiadomości od dzieci.
Od Jakuba: *Mamo, coś się dzieje. Dziadek i wujek Marek wynoszą nasze rzeczy.* Od Zosi: *Babcia każe nam się wyprowadzić do piwnicy. To niesprawiedliwe.* Od Jakuba: *Mamo, proszę, wracaj. Zabrali wszystko na dół.*
Serce waliło mi jak młot, gdy próbowałam dodzwonić się do domu. Nikt nie odbierał. Wytłumaczyłam sytuację przełożonej i wybiegłam. Te dwadzieścia minut drogi wydało się wiecznością. Czy naprawdę przenieśli moje dzieci do piwnicy tej wilgotnej, niedogrzanej piwnicy?
Scena, którą zastałam, potwierdziła najgorsze obawy. Jakub i Zosia wtuleni w kanapę w salonie, z zaczerwienionymi oczami. Mama i Agnieszka piły w kuchni herbatę, jakby nic się nie stało.
Co się dzieje? zapytałam, podbiegając do dzieci.
Zabrali wszystkie nasze rzeczy do piwnicy bez pytania wybuchnęła Zosia, obejmując mnie mocno.
Dziadek powiedział, iż rodzina wujka Marka potrzebuje więcej miejsca, bo są teraz ważniejsi dodał Jakub cichym, złamanym głosem.
Ścisnęłam ich mocno, z gniewem zimnym jak lód w piersi. Weszłam do kuchni. Dlaczego rzeczy moich dzieci są w piwnicy? spytałam, tonem pozbawionym emocji.
Agnieszka sączyła herbatę. Potrzebowaliśmy zmian. Marek i ja musimy mieć pokój dla Bartka, a ja potrzebuję domowego biura.
Więc postanowiliście przenieść moje dzieci do surowej piwnicy, choćby mnie nie informując?
Mama w końcu na mnie spojrzała. To logiczne rozwiązanie. Nasz drugi wnuk zasługuje na lepsze pokoje.
Ta zwyczajna okrucieść odebrała mi oddech. W piwnicy jest pleśń w kącie powiedziałam, wciąż spokojnie, choć głos mi drżał. Jest zimno i wilgotno, a Jakub ma astmę. To może wywołać atak.
Marek i tata wrócili właśnie przez tylne drzwi. Zawsze robisz z igły widły mruknął Marek, przewracając oczami.
Piwnica jest w porządku machnął ręką tata. Położyłem tam stare dywaniki. Powinni być wdzięczni, iż mają gdzie mieszkać.
Patrzyłam na tych czterech dorosłych, którzy podjęli tę decyzję. Dla nich to było zupełnie normalne. Rodzina złotego dziecka dostawała wszystko, moje dzieci resztki. Wtedy coś we mnie pękło. Uśmiechnęłam się do Jakuba i Zosi prawdziwie i powiedziałam trzy słowa, które zmieniły wszystko:
Pakujcie swoje rzeczy.
Chyba nie mówisz poważnie odezwała się