Pod dyktando serca

twojacena.pl 1 dzień temu

Na wskroś serca
Kinga wyszła z gabinetu i zobaczyła, iż podjechała winda, a ludzie zaczęli do niej wchodzić.

— Zaczekajcie! — krzyknęła i ruszyła biegiem.

Pod koniec dnia pracy, tak samo jak rano, trudno było złapać windę. Kinga wpadła do kabiny w ostatniej chwili, przepychając się między ludźmi. Musiała przytulić się do klatki piersiowej mężczyzny stojącego przed nią, żeby drzwi za jej plecami się zamknęły.

— Przepraszam — powiedziała i odwróciła głowę w bok, bo inaczej broda mężczyzny dotykałaby jej czoła. Pachniał przyjemnie wodą kolońską.

— Nic się nie stało.

Tak jechali do parteru, ściśnięci w tłumie.

Wreszcie winda się zatrzymała, a drzwi rozsunęły. Kinga cofnęła się plecami, wychodząc. Mężczyzna podtrzymał ją za rękę, żeby się nie potknęła, i odciągnął na bok, bo wychodzący mogli ją popchnąć. Wyglądało to jak taniec. Zanim Kinga zdążyła odetchnąć i podziękować, obok niej pojawiła się przyjaciółka Agnieszka.

— Idziesz do domu? Podwiozę cię.

Kinga odwróciła się do niej, nie zdążywszy choćby dobrze przyjrzeć się mężczyźnie i podziękować mu.

— Nie, przejdę się, odetchnę trochę.

Wyszły na ulicę. Mżył drobny deszcz, ludzie mijali je z parasolami.

— Pada. Poczekaj tu, podjadę po ciebie.

— Aga, dzięki, ale pójdę pieszo. — Kinga wyciągnęła parasolkę z torebki.

— No to nie, skoro nie chcesz — powiedziała Agnieszka i podejrzliwie spojrzała na przyjaciółkę.

Kinga pożegnała się, rozłożyła parasol i wmieszała się w tłum „bezautowych” współpracowników spieszących do domów. Chciała zostać sama, pomyśleć, a tak naprawdę wcale nie ciągnęło ją do domu.

Parasol przeszkadzał w myśleniu, rozpraszał. Trzeba było unikać parasoli przechodniów i nie zaczepić nikogo swoim. Kinga zamyśliła się, zamknęła parasol i schowała do torby. Na drzewach i krzewach pęczniały pąki, a gdzieniegdzie już pojawiły się delikatne młode listki. Ta chwila, gdy rodzi się nowe życie, jest tak ulotna, iż chciało się ją zapamiętać na zawsze.

Kinga szła i zastanawiała się, jak to się stało, iż znów się pomyliła, znalazła się nie tam i nie z tym? Nie chodziło o miejsce zamieszkania, ale o nie te relacje. Mieszkała w mieszkaniu, które odziedziczyła po babci. Nie musiała spłacać kredytu ani pożyczki. I właśnie to przyciągało do niej nie tych mężczyzn, co trzeba. Za późno to zrozumiała.

Więc przeciągała czas, szła pieszo, żeby jak najdłużej nie wracać do domu, gdzie czekał na nią Krzysiek. A adekwatnie nie na nią, ale na kolację, którą mu przygotuje. A wszystko zaczęło się tak pięknie…

***

Kinga i jej mama mieszkały same. Tata odszedł od nich, gdy Kinga miała dziewięć lat. Gdy była w liceum, mama ponownie wyszła za mąż. W mieszkaniu pojawił się obcy mężczyzna, a Kinga była przyzwyczajona chodzić po domu w szortach i topie. Mama zwróciła jej uwagę, iż nie wypada pokazywać się przed dorosłym mężczyzną w półnagim stroju, i poprosiła, żeby ubierała się przyzwoiciej. Kinga i tak się go wstydziła, a teraz w ogóle starała się nie wychodzić z pokoju bez potrzeby. Problem rozwiązała babcia, proponując, żeby Kinga zamieszkała u niej, żeby „młodzi” mogli się do siebie przyzwyczaić. Wszyscy się na to zgodzili.

Kinga była na pierwszym roku studiów, gdy babcia zmarła, i została sama. Na uczelni podobał jej się Bartek. Dziewczyny nie dawały mu przejścia. Kinga, zwyczajna studentka, nie miała wielkich szans, żeby zwrócić na siebie uwagę przystojnego sportowca. Ale pewnego dnia na wykładzie usiadł obok niej, a potem odprowadził do domu.

Miesiąc później już u niej mieszkał. Mama próbowała wytłumaczyć córce, iż nic dobrego z tego nie wyjdzie, ale Kinga nie chciała słuchać. Przecież nie wtrącała się do życia matki, więc niech i mama nie daje jej rad. Ona jest dorosła, kocha i wszystko będzie dobrze. W końcu pokłóciły się.

Prawie dwa lata żyli z Bartkiem razem, niemal jak rodzina. Studia dobiegały końca, zostało tylko obronić dyplomy. Kinga nie miała wątpliwości, iż Bartek się oświadczy, iż się pobiorą. Ale obronili dyplomy, wypili za sukcesy, a oświadczyn wciąż nie było. Co gorsza, Bartek oznajmił, iż wyjeżdża.

— Do domu? — spytała. — Kiedy wrócisz?

— Nie wrócę. Najpierw pojadę do domu, potem do Warszawy. Mam tam wujka, który zaproponował mi pracę.

— A ja?

— Kinga, no co ty zaczynasz? Było nam dobrze, prawda? Jestem ci wdzięczny, iż dałaś mi dach nad głową, uwolniłaś od życia w akademiku. Ale muszę iść dalej. Nie chcę się jeszcze żenić. Chcę robić karierę, kupić mieszkanie w Warszawie, podróżować, zobaczyć świat. Przecież niczego ci nie obiecywałem, prawda?

— Moglibyśmy pojechać razem…

— Nie moglibyśmy…
Mówił, a Kinga patrzyła na niego i rozumiała, iż wcale go nie zna. Płakała, mówiła o miłości, prosiła, żeby został.

— Nie kocham cię. Żyło mi się z tobą wygodnie. Jesteś dobrą i miłą dziewczyną, znajdziesz normalnego faceta, wyjdziesz za mąż, urodzisz mu dzieci. Ale takie życie nie jest dla mnie, przynajmniej na razie. Dziękuję ci, ale nasze drogi się rozchodzą. Przepraszam.

Odszedł, a Kinga przez trzy dni wypłakała całą poduszkę. Przyjechała mama, nie wyrzucała córce, iż ją ostrzegała, po prostu przytuliła i pocieszyła. Najgorsze było to, iż Bartek wcale jej nie kochał, tylko wykorzystywał – i ją, i mieszkanie. Po tym wszystkim Kinga i mama odbudowały relacje. Przynajmniej w tym odejście Bartka pomogło.

***

Kinga długo dochodziła do siebie po nieudanym związku, nie umawiała się z nikim. W pracy też większość zespołu stanowiły kobiety.

Na przystanku autobusowym często widywała pewnego chłopaka. Wsiadali do tego samego autobusu, jechali razem kilka przystanków. Po jakimś czasie zaczęli się do siebie uśmiechać, witać jak starzy znajomi, choćby zamieniali kilka słów. PodobaKinga spojrzała przez okno, widząc pierwsze promienie wschodzącego słońca, i uśmiechnęła się do swojej nowej drogi – teraz wiedziała, iż prawdziwa miłość zaczyna się od szacunku do siebie samej.

Idź do oryginalnego materiału