Po rozstaniu z Włochem napisała kryminał. "Jeśli nie jesteś stąd, ludzie cię obserwują"

kobieta.gazeta.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: archiwum prywatne


- We Włoszech jest tak, iż jeżeli wyjdziesz sama z domu, to na pewno nie będziesz czuła się samotna. Każda pierdoła jest dobrym powodem do rozmowy. W małych miejscowościach jest tak, iż jeżeli nie jesteś stąd, ludzie cię obserwują - opowiada w rozmowie z kobieta.gazeta.pl Katarzyna Żechowicz-Wygryz, autorka książki "Podchody".
Polka trafia do jednego z kalabryjskich miasteczek i próbuje rozwikłać tajemniczą zagadkę, krok po kroku odkrywając kolejne wskazówki. Dlaczego wybrałaś akurat Kalabrię na miejsce akcji swojej książki?
W zasadzie nie wybrałam go sama. Przez 10 lat byłam związana z chłopakiem, który stamtąd pochodził, ale oboje mieszkaliśmy w Polsce. Co roku w wakacje wracaliśmy w jego rodzinne strony. Wychował się w miejscowości, do której trafia Józka, czyli bohaterka "Podchodów". Bardzo dobrze poznałam to miejsce i jego mieszkańców. Jego rodzina przyjęła mnie jak swoją, więc jeździłam tam adekwatnie jak do siebie. Moim zdaniem Kalabria jest piękna i fascynująca. Większość miejsc, które pojawiają się w książce, to rzeczywiste miejsca. Fabuła jest oczywiście zmyślona, ale bazuje na zwyczajach i tradycjach, które są prawdziwe.


REKLAMA


Zobacz wideo Test zgodności Marcina Hakiela i Dominiki Serowskiej [materiał wydawcy kobieta.gazeta.pl]


Na tle innych miejsc we Włoszech ten region nie pozostało aż tak eksploatowany przez turystów.
To prawda, ale ja bardzo go polecam. Odwiedziłam wiele miejsc w Europie i nigdzie nie widziałam tak przepięknego nabrzeża. Część nadmorska z turkusową wodą wygląda jak Hawaje. Tropea, gdzie jedzie Józka, jest przepiękna. Z drugiej strony większość Kalabryjczyków mieszka w górach. One są ciemne i mroczne. Kojarzyły mi się z Twin Peaks. Wysokie sosny, poplątane liany. Bujna, niesamowita roślinność. Uderzający jest kontrast pomiędzy radosnym turkusem nad morzem a tajemniczym i mrocznym terenem górzystym. W górach też są jeziora. Kalabryjczycy z miejscowości, którą opisywałam, gdy mają wolne wolą jechać nad jezioro niż nad morze.
Bohaterką "Podchodów" jest Józka, Polka, która musi zmierzyć się z włoską kulturą i obyczajami. Ty sama studiowałaś we Włoszech, konkretnie w Bolonii. Jakie były twoje pierwsze wrażenia i kontakty z miejscowymi?
Najpierw byłam pół roku na Erasmusie, a potem jeszcze raz wyjechałam do Włoch, tym razem jako stypendystka rządu włoskiego. Przez dwa lata studiowałam modę na Uniwersytecie Bolońskim. Już wcześniej dość dobrze znałam ten kraj, bo skończyłam italianistykę. Dość gwałtownie się odnalazłam. Wydaje mi się, iż mam taki "włoski temperament". Jestem spontaniczna, radosna, lubię, jak jest głośno i dużo się dzieje, lubię small talk.


Tropea archiwum prywatne


We Włoszech jest tak, iż jeżeli wyjdziesz sama z domu, to na pewno nie będziesz czuła się samotna. Każda pierdoła jest dobrym powodem do rozmowy. W małych miejscowościach jest tak, iż jeżeli nie jesteś stąd, ludzie cię obserwują. Józkę opisuję trochę na swoje podobieństwo. Blondynki budzą zainteresowanie, ale nie ma tam niechęci czy negatywnych emocji. Pojawia się taka ciekawość: co robisz, czemu tu jesteś, jaka jest Polska? Bardzo często Włosi zaczynają rozmowę. Tam nie ma barier czy niezręczności w kontaktach.


Powiedziałaś, iż większość miejsc, które pojawiają się w "Podchodach", to miejsca rzeczywiste.
Tak. Jednym z nich jest np. fabryka tekstylna Lanificio Leo. To jest najstarsza w Kalabrii fabryka tekstylna. To, co opisuję, jest prawdą. Peppino, który oprowadzał Józkę po fabryce, to dawny właściciel i przewodnik. W prawdziwym życiu oprowadzał po niej mnie. Zmarł dwa czy trzy lata temu. Teraz firmą zarządza jego syn – Emilio, o którym wspominam w książce. o ile ktoś się wybierze do Kalabrii, to koniecznie warto odwiedzić to miejsce. Ale to tylko jedno z wielu miejsc. Agroturystyka, w której stołują się bohaterowie, też istnieje. Tak samo jak miejsca w Parku Narodowym Sila.


Sosny w Parku Narodowym Sila archiwum prywatne


A czy mimo studiów italianistycznych, znalazłaś jeszcze coś, co zaskoczyło cię we Włoszech?
To były np. dialekty. Zresztą jedna zagadka w książce jest z nimi związana. Babcia mojego chłopaka w ogóle nie mówiła po włosku. Nie byłam w stanie się z nią normalnie dogadać, pomimo tego, iż płynnie znam język. Uśmiechałam się, ale zupełnie nie rozumiałam, co do mnie mówi. Potem nauczyłam się tego dialektu. Spodobał mi się tak bardzo, iż każdy rozdział zaczynam od powiedzonka kalabryjskiego. Chciałam, żeby był tam obecny.


No dobra, ale mamy twoją historię miłosną, piękny włoski krajobraz ... dlaczego postanowiłaś napisać akurat kryminał?
Sama uwielbiam kryminały. Chyba mam to w genach, bo moja mama i babcia kochają ten gatunek. Babcia w swoim domu miała całą półkę zastawioną kryminałami Agathy Christie. Jak jeździłam do niej jako dziecko, to brałam te wszystkie książki po kolei i czytałam. Fascynowało mnie, jak Herkules Poirot rozwiązywał zagadki. Do tej pory lubię wracać do tych książek i dlatego zdecydowałam się napisać kryminał. Poza tym kiedy zobaczyłam, jak lokalni mieszkańcy grają w grę, która jest głównym motywem, to od razu pomyślałam, co by było, gdyby... Chciałam, żeby czytelnik podążał za kolejnymi wskazówkami.


Gospodarstwo agroturystyczne, w którym spotykają się bohaterowie książki archiwum prywatne


Nie zdradzając zbyt wiele, antybohaterem jest ’ndràngheta, czyli kalabryjska organizacja przestępcza. Czy w czasie swojego pobytu w Kalabrii coś słyszałaś na ich temat?
Akurat obecność ’ndrànghety w miasteczku, które opisuje, to fikcja. W rzeczywistości akurat tam ich nie ma. Natomiast w Kalabrii ta organizacja przestępcza jest bardzo obecna. To ogromny problem społeczny i gospodarczy. W książce opisuję, jak to się wydarzyło, iż ta ’ndràngheta tam jest. Generuje to masę problemów.
Co masz na myśli?
Chcesz otworzyć sklep, to nie możesz tego zrobić bez "dogadania" się z nimi. W różnych dziedzinach życia czuć ich obecność, ale mam wrażenie, iż Kalabryjczycy są do tego przyzwyczajeni. Nie znają innej rzeczywistości. Doskonale wiedzą, kto należy do rodziny i po prostu unikają kontaktu. choćby nie patrzą im w oczy. Mój chłopak powiedział mi, iż nigdy nie zdradziłby mi, kto jest członkiem ’ndrànghety. Dla mojego własnego bezpieczeństwa. Potem nie zagłębiałam się już w ten temat.


Utkwiła mi w pamięci scena, kiedy Józka próbuje lokalnej kuchni i w niczym nie przypomina kuchni włoskiej, jaką znała i jaką my też znamy.
Kocham jeść, jestem zafascynowana włoską kuchnią. W każdym regionie można spróbować czegoś innego. Te dania w domach są zupełnie inne niż te serwowane w restauracjach dla turystów. Jeździłam tam do rodziny, więc jadłam to, co rzeczywiście je się w Kalabrii. Wśród specjałów był makaron z curini, który pojawia się w książce. Curini to w dialekcie kalabryjskim liście kwiatów cukinii. Gdy pierwszy raz odwiedziłam rodzinę mojego byłego chłopaka, jego mama przygotowała ten makaron na obiad. Kalabryjczycy uwielbiają ostre jedzenie, więc nie żałowała ostrej kalabryjskiej papryczki. Ja niestety nie toleruję ostrego. Strasznie się upociłam, ale zjadłam. Nie chciałam zrobić jej przykrości.


Kuchnia kalabryjska. Wspólne gotowanie z rodziną archiwum prywatne


Dla Włochów jedzenie jest bardzo ważne. Non stop o nim mówią. Jak spotykają się ze znajomymi po południu, to np. pytają: "a co tam dzisiaj jecie na kolację?". Gdybym ja wyszła z koleżanką w Polsce na miasto i zapytała ją, co je na kolację, to spojrzałaby na mnie i zapytała, o co mi chodzi. Dużo piszę o kuchni, bo kuchnia jest mocno obecna we włoskiej kulturze.
Ta książka powstawała, gdy byłaś w ciąży. Wyobrażam sobie, iż było to duże wyzwanie.
Tak naprawdę zaczęłam ją pisać cztery lata temu, gdy jeszcze byłam z poprzednim chłopakiem. Napisałam dwadzieścia lub trzydzieści stron i odłożyłam ten projekt na bok. Moja praca codzienna też polega na pisaniu, więc ciężko było się zmotywować, żeby po powrocie do domu znów usiąść przed klawiaturą. Tamta historia miłosna się zakończyła i weszłam w nowy związek. Mimo to chęć opisania tych miejsc i zwyczajów pozostała. Początkowo planowałam zamknąć temat do porodu, ale mi się nie udało. Więc pisałam ją również na urlopie macierzyńskim. Z małym dzieckiem na rękach.
Oczywiście to było trudne, bo wiadomo jak to jest z nowo narodzonym dzieckiem. Najpierw trzeba się samemu odnaleźć. Ale ważna była konsekwencja. Obiecałam sobie, iż codziennie muszę pisać dwie strony. I tego pilnowałam. Cieszę się bardzo, iż wykorzystałam ten czas. Miałam szczęście, iż się dobrze czułam fizycznie i psychicznie, zarówno w ciąży, jak i na urlopie macierzyńskim. Jestem z siebie bardzo dumna.
Idź do oryginalnego materiału