„A co ty wiesz o gotowaniu?!” – warknęła Wanda Stanisławowa, wyrywając z rąk synowej Basi garnek. „Kasza jaglana to nie byle co! To wymaga prawdziwego kunsztu!”
Basia stała pośrodku własnej kuchni i nie wierzyła własnym oczom. Trzy dni temu teściowa wprowadziła się do nich „na czas remontu”, a już zdążyła wywrócić ich życie do góry nogami.
„Wando Stanisławo…” – powiedziała cicho Basia – „to moja kuchnia. Ja decyduję, co gotuję.”
„Twoja?” – zaśmiała się ironicznie teściowa. „A kto kupił to mieszkanie? Mój syn! Więc i ja mam tu tyle samo do gadania, co ty!”
W tej chwili coś w Basi pękło.
W swoich czterdziestu dwóch latach przywykła ustępować. Praca w przedszkolu nauczyła ją cierpliwości. Ale to, co działo się w jej domu, przekraczało wszelkie granice.
Wanda Stanisławowa pojawiła się w niedzielę z trzema ogromnymi torbami.
„No cóż, będę musiała u was pokimać tydzień lub dwa” – oznajmiła wesoło.
Krzysztof, mąż Basi, jak zawsze, gdy chodziło o matkę, zamienił się w bezwolną szmatę.
„Oczywiście, mamo, rozgość się.”
I zaczęło się. Wanda Stanisławowa przeorała całą pralkę, przestawiła meble, wyrzuciła połowę kwiatków – „zbieracze kurzu”. Drugiego dnia wzięła się za kuchnię, pozbywając się wszystkich „egzotycznych” przypraw. Krzysztof milczał.
„Daj spokój, wytrzymaj trochę” – powiedział żonie. „To moja matka. Ma więcej doświadczenia.”
W tej chwili Basia zrozumiała – nie ma na kogo liczyć.
A rano stało się to, co przepełniło czarę goryczy. Basia obudziła się od zapachu spalenizny. Wbiegła do kuchni i zobaczyła dymiący garnek, podczas gdy Wanda Stanisławowa stała przy oknie i gadała przez telefon.
„Wando Stanisławo! Coś się pali!”
„Oj, daj spokój” – machnęła ręką teściowa.
Basia sama rzuciła się do garka. Garnek był już stracony.
„To mój ulubiony garnek!”
„No i co z tego? Ale kasza wyszła jak należy, z chrupiącą skórką!”
W tej chwili wszedł Krzysztof.
„Co się tu dzieje?”
„No, twoja żona drze się przez jakiś garnek” – poskarżyła się Wanda Stanisławowa.
„Basuś…” – zmęczonym tonem powiedział Krzysztof – „nie trzeba tak reagować. Mama stara się dla nas.”
I wtedy coś w Basi pękło. Spojrzała na męża, na teściową, na zniszczony garnek.
„Wiecie co?” – powiedziała cicho, ale dobitnie – „mam dość. Wando Stanisławo, skoro to pani tu rządzi, to niech pani sama gotuje. I sprząta. I pierze. A ja idę do sklepu.”
„Co ty wyprawiasz?” – zdumiał się Krzysztof.
„To, co powinnam była zrobić trzy dni temu. Bronię swego domu. A pani, Wando Stanisławo, może tu mieszkać. Ale pod MOIMI zasadami. To MÓJ dom, i tu rządzę JA.”
„Jak śmiesz?!” – oburzyła się teściowa. „Krzysiu, ty to słyszysz?”
„Słyszę” – niespodziewanie spokojnie odparł Krzysztof. „Wiesz co, mamo? Basia ma rację. To jej dom i ona ustala tu reguły.”
Wanda Stanisławowa otworzyła usta z niedowierzania.
„Ale ja jestem twoją matką!”
„Właśnie dlatego powinnaś szanować moją żonę i moje decyzje” – stanowczo powiedział Krzysztof.
Następne dni upłynęły w napiętej ciszy. Wanda Stanisławowa chodziła obrażona, ale przestrzegała zasad Basi. Po tygodniu spakowała rzeczy.
„Remont skończony?” – spytała Basia.
„Nie” – odparła sucho teściowa. „Ale postanowiłam pojechać do siostry. Tam będzie… spokojniej.”
Basia skinęła głową. Rozumiała – teściowej po prostu nie chciało się żyć tam, gdzie musiała liczyć się z czyimś zdaniem.
Gdy drzwi się za nią zamknęły, Basia nie poczuła ulgi, ale pustkę.
„Nie martw się” – przytulił ją Krzysztof. „Mama jest drażliwa, ale gwałtownie odpuszcza. Myślę, iż zrozumiała, iż z tobą nie ma żartów.”
Wieczorem Basia siedziała w kuchni z kubkiem kawy. Jej dom. Jej zasady. Jej życie. Zrozumiała, iż czasem trzeba pokazać zęby, by zyskać szacunek. I iż prawdziwy mężczyzna stanie po stronie żony, choćby jeżeli będzie musiał wybierać między nią a matką. Za oknem kwitły nowe bratki. Życie toczyło się dalej, a Basia wiedziała już jedno – jest gospodynią nie tylko własnego domu, ale i własnego losu.