Krzysztof zatrzymał samochód przed bramą cmentarza i głęboko westchnął. Boże, ile razy zamierzał tu przyjechać? Ile razy odkładał to “na później”? Gdy matka żyła – nie miał czasu. Po jej śmierci – jakby w ogóle nie było miejsca na przeszłość.
A przecież dawno powinien się ocknąć. Zrozumieć, iż ten cały świat, który tak starannie budował wokół siebie, był tylko fasadą. Żadne słowo, żaden gest nie miał prawdziwego fundamentu. Ironia losu, ale choćby dziękował już byłej żonie – Basi – iż rozwaliła ten kruchy domek z kart. Po prostu bum – i wszystko runęło! Takie idealne na pozór małżeństwo, takie “prawdziwe” przyjaźnie… A w rzeczywistości – jego żona, jego najlepszy przyjaciel, i wszyscy ci znajomi, którzy wiedzieli i milczeli. To nie był zwykły upadek. To był cios, z którego Krzysztof do dziś się nie podniósł.
Tuż po rozwodzie wyjechał do rodzinnego miasta. Minęło osiem lat od pogrzebu matki. Osiem lat! I ani razu nie znalazł czasu, by odwiedzić grób. Dopiero teraz, gdy w życiu nie zostało już nic dobrego, pojął prostą prawdę: mama była jedyną osobą, która nigdy by go nie zdradziła.
Ożenił się późno – miał trzydzieści trzy lata, a Basia zaledwie dwadzieścia pięć. Dumny był z niej jak z trofeum. Była piękna, elegancka, “wysokich lotów”, jak mu się wtedy wydawało. Teraz pamiętał tylko jej twarz wykrzywioną gniewem, słowa, którymi w niego ciskała: iż przez całe ich krótkie pożycie nienawidziła go, iż każda noc z nim była dla niej męką. Do dziś nie pojmował, jak mógł być tak ślepy. Płakała, przepraszała, mówiła, iż czuła się samotna… Ale gdy tylko padło słowo “rozwód” – maska opadła. Oto prawdziwa Basia.
Krzysztof wysiadł z auta, sięgając z tylnego siedzenia po duży bukiet kwiatów. Szedł powoli, patrząc pod nogi. Ścieżka pewnie zarosła. choćby nie przyjechał, gdy stawiano pomnik – wszystko załatwiał przez internet, zdalnie. Symbol całego jego życia: wszystko z oddali, wszystko nieprawdziwe.
Ogrodzenie było czyste. Nagrobek też. Kwiaty świeże, ziemia starannie spulchniona. Ktoś dbał o grób. Pewnie któraś ze starych przyjaciółek matki. Chociaż… synowi, jak widać, nie było po drodze.
Otworzył furtkę i szepnął:
— Witaj, mamo…
Gardło mu się ścisnęło, oczy zapłonęły. Krzysztof nie spodziewał się, iż zapłacze. Był przecież biznesmenem, zimnym, wyrachowanym, przyzwyczajonym do zachowania twarzy. A teraz łkał jak dziecko. Nie hamował łez. Były oczyszczające, wypłukiwały duszę ze wszystkiego, co wiązało się z Basią, zdradą, bólem. Jakby mama naprawdę była obok, głaskała go po głowie i szeptała: “Nic, nic, synku… Wszystko będzie dobrze”.
Siedział długo. W milczeniu. Ale w myślach rozmawiał. Przypominał sobie dzieciństwo: jak się przewracał, rozbijał kolano, a mama smarowała jodyną i powtarzała: “Zarośnie, śladu nie zostanie”. I rzeczywiście zarastało. Z czasem. Z każdym razem ból był mniejszy. A mama zawsze dodawała: “Do wszystkiego się przyzwyczaisz, tylko do zdrady – nigdy”.
Teraz rozumiał każde jej słowo. Wtedy wydawały się tylko czułymi frazesami, a okazały się mądrością.
Płacić sąsiadce za doglądanie domu nie było problemem, ale jak długo można trzymać dom zamknięty? Uśmiechnął się, wspominając, jak poznał sąsiadkę. Było mu źle, ciężko. A jej córka – Ania – przywitała go z taką serdecznością… Rozmawiali, i jakoś samo wyszło. Wyjechał wczesnym rankiem, zostawiając karteczkę, gdzie położyć klucze. Pewnie z jej perspektywy postąpił podle. Ale nic nie obiecywał. To było obopólne. Ona właśnie rozwiodła się z mężem-tyranem, opowiadała, jak jej trudno. Oboje byli samotni. No i zeszli się na krótko.
— Wujku, pomoże mi pan?
Krzysztof gwałtownie się odwrócił. Przed nim stała mała dziewczynka, może siedmio-, ośmioletnia, z pustym wiaderkiem w rękach.
— Muszę przynieść wody, żeby podlać kwiatki. Z mamą je właśnie posadziłyśmy, ale dziś mama zachorowała. Na dworze upał – zwiędną! Ale wiaderko za ciężkie. Nie dam rady sama go znieść. Tylko niech pan nie mówi mamie, iż tu przyszłam sama. Jak będę nosić po trochu, i tak zauważy, iż znikałam.
Krzysztof się uśmiechnął:
— Oczywiście, pokaż, gdzie iść.
Dziewczynka pobiegła przodem. Gadatliwa, żywa. W pięć minut dowiedział się niemal wszystkiego: jak mama nie posłuchała rady i napiła się zimnej wody, jak zachorowała, jak przyszły na grób babci, która odeszła rok temu, i jak babcia na pewno by je za to zbeształa. Dziewczynka chodziła już rok do szkoły i postanowiła mieć same piątki – a w przyszłości choćby skończyć szkołę z wyróżnieniem!
Z każdym słowem Krzysztofowi robiło się lżej. Dzieci to prawdziwy cud. Pomyślał, jak bardzo chciałby mieć normalną rodzinę: żonę, która kocha, i dziecko, które na niego czeka. Jego Basia była jak droga lalka – piękna, ale bez duszy. O dzieciach nie było choćby mowy. Jak mówiła: “Trzeba być kompletną idiotką, by dla piszczącego klucha zrujnować figurę”. Pięć lat żyli razem. I teraz rozumiał: nie miał ani jednego ciepłego wspomnienia z tego małżeństwa.
Postawił wiaderko, a dziewKrzysztof wziął głęboki oddech i powiedział: „Aniu, jeżeli pozwolisz, chcę być dla was obu tym, kim zawsze powinienem był być – twoim mężem i jej ojcem”.