Płatki śniegu wędrują ku sobie

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Śnieżynki lecą na spotkanie

Po dwudziestu latach wspólnego życia wiele par przeżywa trudne chwile. Kasię i Marka też to nie ominęło.

— Dwadzieścia lat z Markiem, tyle przeszliśmy, syna Jacka wychowaliśmy, teraz studiuje. Powinnam zadzwonić, sprawdzić, jak sobie radzi na swoim — myślała Kasia, otulona kocem w fotelu.

Ich syn od dziecka był uparty jak ona. Dlatego łatwo się dogadywali — to przecież jej odbicie. Czemu nie zdecydowali się na drugie dziecko? Chociaż marzyła o dwójce. Ale życie było tak skomplikowane, iż teraz wiedziała, iż podjęli słuszną decyzję.

Poznali się na studiach, pobrali na trzecim roku, na czwartym urodził się Jaś. Na szczęście pomogła mama, nie musiała brać urlopu dziekańskiego. Jakoś się udało — oboje skończyli uczelnię.

Na początku nie było łatwo — wieczny brak pieniędzy, ale z czasem, jak to mówią: „przeszło jak po maśle…“.

Marek się rozkręcił, dostał pracę w dużej firmie, wspinał się po szczeblach kariery. Teraz jest zastępcą dyrektora. Kasi w pracy nie poszło tak dobrze, ale i nie miała takich ambicji. Pracowała jako zwykła menadżerka, w innej firmie.

Marek od razu postawił sprawę jasno:

— Mógłbym cię załatwić do nas, ale nie chcę, żebyśmy pracowali razem. Krzysiek wziął żonę do biura i teraz tylko się kłócą. Zazdrości mu choćby sprzątaczki.

— Marku, rozumiem. Praca to praca, rodzina to rodzina. Też tak uważam — odparła, a on był zadowolony, iż myślą podobnie.

Marek to zasadniczo stateczny facet. Nie ugania się za kobietami. Choć bez grzechu nie był — lubił ładne twarze i czasem myślał różne rzeczy. Ale żonie nie zdradzał, najwyżej trochę flirtował. No bo jak inaczej? Same się nieraz narzucały.

Kasia bywała zazdrosna, czasem wybuchała. Siedzi teraz w fotelu, za oknem sypie śnieg. Wpatruje się w telefon, gdzie uśmiecha się do niej znajoma, trochę nieogolona twarz męża.

W mieszkaniu cisza, a jego uśmiech wciąż tam był. Myślała:

— Uśmiecha się, a mnie boli. Żeby chociaż zadzwonił… Czuję się nie na miejscu, sama. A to przez tę dumę — zgodziłam się na tę „wolę“, żeby trochę odpocząć od siebie. I co teraz? Mogłam to naprawić, ale nie…

Pół roku temu Marek powiedział:

— W pracy będzie impreza z okazji rocznicy firmy. Szef każe przyprowadzać żony i mężów. Więc, żono, szykuj się…

— Ojej, muszę kupić nową sukienkę! — rozpromieniła się.

— No jasne, kupimy. Kiedy?

— W weekend pojedziemy do galerii — zdecydowali.

Sukienka była przepiękna, elegancka. Marek aż oczy przecierał, gdy ją zobaczył w nowych butach.

— Kasia, ale z ciebie bombka! — zawołał.

— A myślałeś?! — zaśmiała się, dumnie podnosząc głowę.

Kasia siedziała w fotelu i wspominała tamtą imprezę. Przed oczami stał jej jedno — Marek, jak tańczył z koleżankami z pracy, uśmiechając się tym swoim uroczym uśmiechem. Najczęściej z księgową Ewą, która miała obcisłą czerwoną sukienkę, szeptała mu coś do ucha i oboje się śmiali.

Kasia została z Krzysztofem, który był po rozwodzie. Starał się ją zabawić, choć Marek też zapraszał ją do tańca, pytał, czy jej się podoba. Kiwała głową, ale w środku czuła, jakby koty drapały.

Gdy Krzysiek opowiadał kolejną historię z wakacji w Tajlandii, udawała, iż słucha z zapartym tchem. Po imprezie wrócili do domu. Marek widział, iż coś jej nie pasuje. Nie pytał — i tak by powiedziała. Sam domyślał się o co chodzi.

W końcu, już w piżamie, Kasia wyrzuciła z siebie:

— Nie podobało mi się, jak się zachowywałeś. Czemu ciągle zostawiałeś mnie z twoim kolegą? Myślisz, iż słuchanie jego wywodów to była przyjemność?

— A ty chciałabyś, żebym cały wieczór stał przy tobie i uciekał przed każdą kobietą, która chciała ze mną zatańczyć? To one częściej mnie zapraszały!

— Tak — odparła wyzywająco, choć czuła, iż przesadza. — Lepiej tak, niż ignorować żonę, gadać ze szefem i tańczyć z tą księgową Ewą.

— Kasia — westchnął, siadając przy stole. — Mam dość twojej zazdrości. To nie pierwszy raz… Twoje awantury, podejrzenia — już mam dość. Zachowujesz się jak… paranoiczka.

— Lepiej być paranoiczką niż kobieciarzem — rzuciła ostro.

— W takim razie… chyba potrzebujemy czasu dla siebie.

Kasia ledwo powstrzymała łzy. Jej duma nie pozwoliła się przyznać, iż tego nie chce, iż zazdrości, bo go kocha. I boi się go stracić.

— Też tak myślę — powiedziała.

A za oknem zaczęła się burza — grzmoty, błyskawice, deszcz.

Następnego dnia Marek spakował swoje rzeczy i wyszedł. Kasia chciała wyć.

Często wieczorami myślała:

— Może powinnam częściej mówić Markowi, iż go kocham. Może mniej zazdrościć, a więcej ufać. W głębi duszy nigdy nie wierzyła, iż mógłby ją zdradzić. I nie powinna była się zgadzać na tę „przerwę“. Bo teraz to już nie odpoczynek, tylko początek końca.

Dopiero teraz zrozumiała, co robiła źle. Dlaczego przychodzi to tak późno?

Kasia choćby nie myślała o innych mężczyznach. Dla niej istniał tylko Marek.

Miękki biały puch otula wszystko

Zbliżał się Nowy Rok. Kasia patrzyła, jak za oknem sypie śnieg. Rzadko tak cicho pada — zwykle wieje i śnieżynki lecą na spotkanie. Zawsze kochała zimę, tę biel, która przykrywa wszystko — domy, drzewa, ulice, całe miasto.

Telefon zadzwonił w dłoni. Dzwoniła mama.

— Kasiu, córeczko, jak tam u was?

— W porządku — skłamała.

— Przyjedźcie z Markiem na święta, Jacka też zabierzcie. Żadnych wymówek, tradycja to tradycja! — mama mówiła wesoło, a Kasia nie potrafiła jej zmartwić. Obiecała.

Uwielbiała święta u rodziców w małej wsi pod górami. Z Markiem jeździli na nartach, pili herbatę przy kominku, siedząc na niedźwiedziej skórze,A gdy w końcu uścisnęła Marka mocniej, zrozumiała, iż czasami śnieżynki muszą się spotkać w locie, żeby znów stać się jednym śniegiem.

Idź do oryginalnego materiału