Pies zaczął szczekać około 4 nad ranem, o 5 szczekanie się nasiliło.

newskey24.com 3 tygodni temu

Około czwartej nad ranem gdzieś za blokami zaczęło ujadać psisko. Do piątej szczekanie stało się jeszcze głośniejsze. Mieszkańcy wstawali do pracy, zirytowani tą histeryczną wrzawą. O wpół do szóstej ludzie zaczęli ciągnąć z domów w stronę swoich obowiązków.

Pierwsi, którzy wyszli na osiedle, byli mężczyzną i kobietą – prawdopodobnie małżeństwem. Postanowili sprawdzić, co za zwierzę roznosi się tak od świtu. Gdy tylko skręcili w stronę garaży, zobaczyli ją. Stała, wpatrzona w bloki, nieustannie naszczekując. Za nią na ziemi leżał człowiek. Para ruszyła biegiem w tamtą stronę. Od razu było widać, iż pies wzywa pomocy.

Lecz im bardziej się zbliżali, tym bardziej suka stawała się agresywna. To była owczarek niemiecki – poważny zwierzak. Nie dało się podejść. Kobieta zaproponowała wezwanie karetki.

Pogotowie przyjechało szybko. Dwóch ratowników wysiadło z pojazdu. Kobieta uprzedziła ich podczas zgłoszenia, iż pies nie pozwala nikomu podejść. Krzyknęła to jeszcze raz, gdy ruszyli w stroną rannego. Ale wtedy suka nagle przestała szczekać. Podeszła do swojego pana i usiadła obok niego.

Ratownicy zbliżyli się na odległość bezpieczną. Owczarek siedział nieruchomo.
— Co robimy?
— Wygląda na mądrą. Podejdę. Jakby co – użyj gazu.
Lekarz ostrożnie postawił apteczkę, przykucnął przy mężczyźnie, zerkał na psa. Ten tylko w milczeniu obserwował.

Puls był słaby. Mężczyzna, około trzydziestu pięciu lat, duża utrata krwi. Rana w brzuch. Jeden ratownik opatrzył go, drugi przygotował zastrzyki. Suka śledziła każdy ich ruch.

Tymczasem zebrała się już spora grupka gapiów. Stali w odległości dziesięciu metrów. Nikt nie miał odwagi podejść bliżej.

Jeden z ratowników wrócił z noszami. Ostrożnie unieśli mężczyznę, załadowali do karetki. Psa nie mogli zabrać. Patrzyli na nią, ona na nich. Ale przepisy… Co mieli zrobić?

Karetka wolno odjechała po nierównej drodze. Owczarek pobiegł za nią.

Do szpitala było niedaleko. Przez całą drogę suka raz traciła dystans, raz go nadrabiała. Przed szlabanem karetka zatrzymała się. Ochraniarze podnieśli zaporę. Kierowca zwrócił się do jednego z nich:
— Mamy rannego. To jego pies.

— Rozumiem, ale co ja mogę? — Mężczyzna spojrzał na sukę i warknął: — Stój! Zostań! Siad!

Te komendy trochę zdezorientowały owczarka. Zatrzymała się, usiadła przed szlabanem i tylko wzrokiem śledziła odjeżdżający pojazd.

Po godzinie czekania położyła się bliżej ogrodzenia, by nie przeszkadzać innym samochodom. Strażnicy początkowo pilnowali, by nie wślizgnęła się na teren szpitala. Ale widząc, iż nie wyjdzie z posterunku, tylko od czasu do czasu w nią spoglądali.

— Co z nią zrobimy?
— Nic. A co chcesz?
— Jak długo tu będzie leżeć?
— Kto to wie? Może się znudzi i pójdzie.
— Nie… Jest mądra. Naprawdę będzie czekać?
— A ile? jeżeli tamten nie przeżyje, to może i nigdy go nie zobaczy.
— Co za tragedia… Może dać jej coś do jedzenia?
— Żartujesz? jeżeli ją nakarmisz, to ty stąd wylecisz.
— No to co robić?
— Nic. Zobaczymy. Może sama odejdzie. jeżeli nie – wtedy pomyślimy.

_______________

Nadszedł ranek. Owczarek wciąż leżał przy szlabanie. Zmieniała się warta. Nowym strażnikom wyjaśniono sytuację. Jeden z tych, którzy kończyli dyżur, oznajmił:
— Pójdę dowiedzieć się, co z tym mężczyzną. I wyjaśnię, żeby przypadkiem nie wezwali pogotowia dla zwierząt. Sprawdzą go przez kamery… Może przyniosę jej coś do jedzenia.

— Nie dokarmiaj jej tu!
— Niech zdechnie pod płotem!
Suka uważnie patrzyła na ludzi, którzy o niej rozmawiali.

Minęło czterdzieści minut. Strażnik wrócił z informacjami.
— I co? Jak tam ten mężczyzna?
— Zoperowali go. Na OIOM-ie. Mówią, iż stabilny. Mam resztki ze stołówki… — Wyciągnął plastikowy talerz z kotletem i parówką oraz głębszą miskę z wodą.

— Ale tu nie można karmić. Chodź tu. — Zawołał psa, stawiając jedzenie pod drzewem przy drodze.

Owczarek wpatrywał się w niego, nie ruszając się.
— Chodź, jedz. Choć wodę wypij. Bierz! Możesz! — Mężczyzna próbował przypomnieć sobie komendy.

Suka wstała, ale nie ruszyła się. Widać było, iż się waha. Patrzyła na człowieka, na miski, na szlaban. W końcu usiadła.

— No, jak chcesz. — Strażnik odszedł od drzewa i wrócił do budki.

Zwierz powoli podszedł do miski. Powąchał, potem zaczął łapczywie pić.

_______________

Minął tydzień. Pana tej mądrej suki już od dwóch dni przeniesiono na zwykłą salę. Powoli wracał do zdrowia. Nikogo nie było, by zapytać o psa. I to go męczyło.

Żyli sami, odkąd odszedł z wojska po kontuzji. Służyli razem, razem wrócili do cywila. Miał nadzieję, iż tak mądre zwierzę nie zginie.

Tymczasem owczarek przesunął się od płotu pod drzewa. Stamtąd równie dobrze widziała wjazd. Strażnik dorzucał jej resztki. W końcu wpadł na pomysł, by pójść do pana i powiedzieć, iż pies na niego czeka. Po zmianie udał się na oddział.

Wszedł do sali. Były tam cztery łóżka, w dwóch leżeli pacjenci. Jeden był unieruchomiony, drugi – w dresie – mógł się poruszać.

— Dzień dobry. — Strażnik zwrócił się do leżącego. — Pan Wiśniewski, Marek?

— Tak. Co się stało?

— Jestem z ochrony szpitala. Niech się pan nie martwi! To dobra wiadomość. To pańska owczarka tam jest?

— Dlaczego „była”? — W głosie mężczyzny pojawił się niepokój.

— Źle się wyraziłem. Jest! Cały czas czeka przy wjeździe. Trochę się odsunęła, ale nie odchodzi. Trochę ją dokarmiamy.

Marek zamknął oczy i uśmiechnął się, kręcąc głową.

— Nie pańska?

— Moja, moja! Alma… Służyliśmy razem. Jest wyszkolAlma uniosła łeb, gdy w końcu zobaczyła wychodzącego powoli przez bramę szpitala Marka, i ruszyła biegiem, by wtulić się w jego nogi jak w najbezpieczniejszy azyl na świecie.

Idź do oryginalnego materiału