**Upieczona prawda: jak jedna dorsza przewróciła rodzinę**
Marcin wrócił do domu po pracy, zmęczony, ale zadowolony. Z kuchni unosił się apetyczny zapach. Zajrzał tam, zacierając ręce:
— Mmm, pachnie przepysznie! Co gotujesz, Baśka?
— Postanowiłam upiec rybę — odparła spokojnie żona.
Zanim jednak zdążył zapytać, jakie przyprawy użyła, z głębi mieszkania dobiegły dziwne odgłosy. Marcin nadsłuchiwał:
— To znów sąsiedzi hałasują?
— Nie, nie sąsiedzi. W drugim pokoju czeka na ciebie niespodzianka — powiedziała Baśka z tajemniczym uśmiechem.
— Jaka niespodzianka? — zdziwił się.
— Idź i zobacz sam.
Marcin powoli przeszedł korytarzem, ostrożnie otworzył drzwi — i zastygł. W fotelu, jak gdyby nigdy nic, siedziała jego matka — Halina Stanisławówna.
Pojawiła się wcześniej pod drzwiami bez zapowiedzi. Baśka, myśląc, iż to dostawa, otworzyła od razu.
— Halina Stanisławno, dzień dobry. Dlaczego pani nie uprzedziła? A gdyby nas nie było?
— Marcin pracuje, a ty siedzisz w domu. Dotrę sama, nie jestem jeszcze inwalidką. Gdzie mój pokój?
— Proszę przejść na razie tutaj, później się zorganizujemy.
— Macie trzy pokoje, a ty nie możesz od razu wskazać? I jak to on nie wiedział?
— Sam nie był poinformowany. Pani mu nie mówiła?
— A po co? Nie przyjechałam w gości. Teraz u was pomieszkam.
Baśka się powstrzymała, choć czuła, jak wszystko w niej się zaciska. Musiała skończyć pracę, więc poprosiła teściową, by chwilę poczekała. Ta obrzuciła ją szyderczym spojrzeniem, dodając na koniec:
— W lodówce pusto…
— Zaraz przyjedzie dostawa.
Kiedy kurier przyniósł torby, Baśka gwałtownie przygotowała prosty obiad: pokroiła ser, wędlinę, chleb, zaparzyła herbatę.
— Może chce pani kaszę, racuchy?
— Nie trudź się. Jak coś, sama przyrządzę.
Baśka skinęła głową i wyszła. Po pół godzinie, gdy praca została oddana, wróciła do kuchni i usłyszała, iż teściowa „zagospodarowała” pokój obok łazienki — ten sam, w którym Marcin spędzał noce przy komputerze. Ta zdążyła już oznajmić:
— Bałagan, brud, naczynia. Czy on chociaż sam sprząta?
— Pracuje, tu odpoczywa.
— Pracuje? Zabawki ma. Ty siedzisz w domu, jedzenie zamawiasz przez internet. A on, biedaczek, musi harować i w dzień, i w nocy.
Baśka milczała, połykając gorycz. Za dużo już tego było, ale nie teraz. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę z mamą, gdy narzekała na męża i jego hobby:
— No, przynajmniej nie chodzi po knajpach. Gra cicho — pocieszała ją mama.
— A kiedy dzieci będą?
— Nie wybawił się w dzieciństwie…
I prawda. Wszystkie pieniądze, które matka dała na mieszkanie, Marcin wydał na drogi sprzęt. Dziecięce marzenie, tłumaczył wtedy. Mimo to mieszkanie zostało zapisane na Baśkę, dzięki wkładowi jej rodziców.
Po obiedzie Halina Stanisławówna zasnęła w swoim „nowym” pokoju. Marcin wrócił z pracy, usłyszał chrapanie i zdziwił się:
— To co, sąsiedzi?
— Nie, twoja mama. Wejdź, porozmawiaj.
Matka obudziła się w samą porę. Bez przywitania, od razu:
— Teraz jestem na emeryturze. Planuję podróżować, a między wyjazdami mieszkać u was. Mieszkanie zamierzam sprzedać, przecież pieniądze tobie dałam. Więc i tu mam swoje metry.
— Mamo, ty poważnie? Chcieliśmy tu zrobić pokój dziecięcy. Baśka się nie zgodzi.
— W takim razie oddaj mi pieniądze. Sprawiedliwie.
— I tak co miesiąc ci przelewam. Mamy rodzinę.
— Rodzinę? Baśka w domu siedzi. Ty pracuj sam. Pokazujcie dokumenty. Mam nadzieję, iż wszystko należycie uregulowane?
Baśka w milczeniu wyszła, wróciła z teczką.
— Oto dokumenty. Mieszkanie jest na mnie. Pieniądze włożyli moi rodzice.
— A moje?
— Wydane. Na twoim ukochanym synu. Na jego „dzieciństwo”.
Marcin wstał, spojrzał z wyrzutem:
— Przepraszam, mamo. Ale wtedy tak marzyłem. A teraz — już mi przeszło. Nie chcę więcej.
— Aha! — wybuchnęła Baśka. — A jeżeli nie przestaniesz — rozwód. I pojedziesz do mamy, do swoich zabawek.
— Baśka, nie! Wszystko sprzedam. Obiecuję. Chodźmy na kolację. Dziś — bez komputera.
Przy kolacji teściowa milczała, marszcząc brwi.
— Więc ja tu nikim jestem? A myślałam, iż będę panią domu.
— Jesteś matką mojego męża. Ale my mamy swoją rodzinę. I nie zamierzam działać na twoje rozkazy.
— Marcin, chodzisz pod pantoflem!
— Wolę pod pantoflem ukochanej żony niż pod kontrolą matki. Przez całe życie decydowałaś za mnie. Teraz koniec. Dorosłem.
Halina wstała bez słowa, wzięła torbę:
— Zamów mi taksówkę. Wyjeżdżam. Jeszcze sobie o mnie przypomnicie…
Marcin w milczeniu odprowadził matkę do samochodu. Wróciwszy, usiadł przy stole:
— Zjem i rybę, i mięso. Wszystko naraz. Jestem bardzo głodny.
— A co do gier — naprawdę mówiłeś serio?
— Tak. Wszystko sprzedam. Przydadzą się pieniądze na dzieci. Teraz jestem gotów. A z mamą — jakoś się dogadamy. Ważne, iż jesteś przy mnie.
Baśka się uśmiechnęła. A w środku poczuła: ten „zakazany owoc” — w końcu dojrzał.