Pewnego wieczoru, gdy przyszłam w odwiedziny do dzieci, mojego syna jeszcze nie było z pracy. Usiadłam z Martą, moją synową, przy herbacie. Wszystko wyglądało jak zwykle, z jedną różnicą: widziałam, iż Marta długo zbiera się na odwagę, by coś powiedzieć. W końcu zdecydowała się i powiedziała: „Proszę już do nas nie przychodzić, lepiej niech Michał odwiedza panią sam.” Od tamtej pory przestałam ich odwiedzać. Syn wciąż przychodził do nas – odpoczywał, jadł, ale zawsze sam. Minęło sporo czasu… aż pewnego dnia to Marta zadzwoniła pierwsza

przytulnosc.pl 13 godzin temu

Tak się złożyło, iż dziś sama jestem teściową. Zanim mój syn się ożenił, często słyszałam od koleżanek skargi na ich synowe. Zawsze myślałam, iż same są sobie winne, iż nie potrafią się dogadać. Ale teraz, gdy sama jestem w tej roli i doświadczyłam czegoś podobnego, całkowicie zmieniłam zdanie.

Starałam się być dobrą teściową, naprawdę się starałam. Ale wszystko, co robiłam, Marta obracała po swojemu. Jakby zupełnie nie obchodziło jej, jak ktoś inny się czuje. Liczyło się tylko to, co dla niej wygodne.

Po ślubie syna starałam się odwiedzać ich w weekendy z czymś smacznym – gotowałam to, co Michał lubi, chciałam sprawić mu euforia i przy okazji pobyć razem. Na początku wszyscy byli zadowoleni. Marta zjadała moje potrawy z apetytem i mówiła, iż pyszne. Czułam się doceniona, myślałam, iż budujemy ciepłą relację. Do czasu…

Tego wieczoru, gdy Michała nie było jeszcze w domu, Marta przy herbacie spojrzała na mnie jakoś dziwnie i powiedziała, żebym już tak często nie przychodziła. Że lepiej będzie, jeżeli to syn odwiedzi mnie. W jej oczach zobaczyłam złość, chłód.

Zrozumiałam. Przestałam przychodzić. Michał odwiedzał nas regularnie, ale sam. I choć cieszyłam się z jego obecności, było mi przykro. Całe życie marzyłam o rodzinie pełnej zgody i wzajemnego szacunku. A tu takie rozczarowanie.

Niedawno urodził się nam wnuk – Franek. euforia nie do opisania. Staraliśmy się z mężem nie narzucać, przychodziliśmy tylko wtedy, gdy nas zapraszano. Ale chętnie zabieraliśmy Franka na spacer, żeby nie siedzieć za długo pod Martą na oczach. Dla nas to było wystarczające.

I nagle – telefon od Marty. Z propozycją, żebym przyszła posiedzieć z wnukiem, bo ona ma sprawy do załatwienia. Propozycją, nie prośbą! Tak, jakby to nam na tym zależało! Ani słowa przeprosin za wcześniejsze słowa, ani ludzkiego „czy mogłaby Pani?”. Przecież jesteśmy rodzicami jej męża, dobrze wychowałam Michała. Czy naprawdę nie zasłużyliśmy choć na odrobinę szacunku?

Zastanowiłam się i odpowiedziałam spokojnie, iż może przywieźć Franka do nas – skoro sama prosiła wcześniej, żebym do nich nie przychodziła. Zamilkła. Ale się zgodziła.

Spędziliśmy z Frankiem cudowny dzień. Ten chłopczyk to nasz skarb – taki radosny, taki rozbrajający. Byłam szczęśliwa.

Ale jedno mnie dręczy: jak teraz postępować z synową? Czy być ponad to wszystko i udawać, iż nic się nie stało? Czy może postawić granice i dać jej do zrozumienia, iż też mam uczucia?

Dla Franka jestem gotowa zrobić pierwszy krok. Ale czy Marta to doceni? I czy w ogóle jestem jej potrzebna?

Idź do oryginalnego materiału