Ostatnia przystań. Opowieść o ławce i złamanym życiu

newsempire24.com 1 dzień temu

Ostatnia przystań. Historia jednej ławki i jednego złamanego życia

Południowe słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając złociste światło po wydeptanych alejkach. Na skraju zadbanego podwórka, odgrodzonego wysokim żelaznym płotem, pod rozłożystym kasztanem siedział Kazimierz Nowak. Uwielbiał tę ławkę — pierwszą od budynku, z doskonałym widokiem na cały teren. Tu był kronikarzem opuszczonych losów, świadkiem każdego szelestu, każdego przyjazdu nowego samochodu.

Oparł się o drewniane oparcie, wyciągając przed siebie zmęczone nogi. Ciepły wiatr igrał z jego siwymi włosami jak psotny chłopiec. Miał zamknięte oczy, ale słuch pozostał czujny. Natychmiast wychwycił, jak za kratami z cichym sykiem zatrzymał się samochód.

Przymrużył powieki i spojrzał w stronę ulicy. Za przyciemnionymi szybami luksusowego auta nic nie było widać. Po chwili otworzyły się tylne drzwi, a na chodnik wyskoczył pulchny, lśniący od potu mężczyzna w skórzanej kurtce. Pobiegł do bagażnika i wyciągnął dwie torby.

— Wychodzimy, mamusiu, już jesteśmy na miejscu… Patrz, jakie tu ładnie — mówił nienaturalnie wesoło, zaglądając do wnętrza auta.

Za nim, szurając nogami i opierając się na lasce, wyszła staruszka. Niska, przygarbiona, z twarzą ściągniętą bólem. Matka.

— Synku, weź te torby i prowadź do recepcji… Muszę jeszcze gdzieś wpaść — dodał, choćby na nią nie patrząc.

— Mamo, nie marudź, nie mam czasu — burknął już poirytowany, zatrzaskując bagażnik.

Kazimierz uśmiechnął się lekko w duchu. „No tak, nowy lokator… kolejna dusza porzucona jak niepotrzebny grat.” Serce jak zawsze ścisnęło się boleśnie, sięgnął odruchowo po tabletkę w kieszeni.

Kilka minut później drzwi recepcji zatrzasnęły się głośno. Mężczyzna wyskoczył na zewnątrz, wsiadł do auta i odjechał, choćby się nie obejrzawszy. Samochód zniknął za zakrętem.

Kazimierz przymknął oczy. Przypomniała mu się Halinka, jego Halinka, jeszcze żywa, jeszcze szepcząca mu rankiem coś ciepłego, dobrego. Zawsze razem, zawsze dzielili wszystko po połowie. choćby marzyli, iż jeżeli przyjdzie im umierać, to tego samego dnia.

Ale pewnego ranka obudził się i zobaczył jej szeroko otwarte, nieruchome oczy.

Świat się zawalił. Nie jadł, nie palił w piecu. Leżał w zimnie i ciszy, aż sąsiadka wezwała syna telegramem.

Syn przyjechał następnego dnia.

— Tato, nie zabieraj tyle, wszystko kupimy. Zamieszkasz u nas, w gościnnym pokoju, i tak stoi pusty — przekonywał, pakując ojcowe rzeczy do torby.

— Pomóż mi zdjąć ramkę z Halinką — poprosił tylko Kazimierz.

— Po co ci to? — westchnął syn, ale widząc spojrzenie ojca, posłusznie się zgodził.

Synowa przywitała go zmarszczonym czołem i zaciśniętymi ustami.

— Wojtek, no zrozum… nie mogłem go tam zostawić! — szeptał syn w kuchni.

— A moi goście mają spać pod łóżkiem?! — syczała kobieta. — Dom opieki ci nie przyszedł do głowy? Kto się nim będzie zajmował? Ja? Ani jednego dnia, jasne?

Kazimierz wszystko słyszał. Wyszedł do przedpokoju, oparł się o futrynę:

— Synu, ona ma rację. Przygotuj dokumenty. Pozwolę sprzedać dom. Tylko się nie kłóćcie, proszę.

— Widzisz! — ucieszyła się synowa. — Rozsądny człowiek. A ty uparty jak twój dziad. Proszę, Kazimierzu, omówimy szczegóły.

Potrząsnął głową, jakby strząsając wspomnienia. Otrząsnął twarz chusteczką i powoli podniósł się z ławki. Noga znów bolała, ale skierował się do budynku — sprawdzić, gdzie umieszczono nową pensjonariuszkę.

Kobieta siedziała na krześle przy ostatnich drzwiach. Drobna, schludna, z chusteczką, którą raz miętosiła w dłoniach, raz starannie prostowała. Starała się zachować spokój, ale usta drżały.

— Więc, witamy w nowym miejscu… — zaczął nieporadnie Kazimierz. — Jestem Kazimierz. A pani?

— Jadwiga… Józefowa — szepnęła.

— Z własnej woli, czy jak? — zapytał cicho, ale jego wzrok mówił: „Rozumiem”.

— Z własnej, oczywiście. Syn ma ważne stanowisko, wnuk studiuje prawo. Wszystko mamy, wszystko w porządku — tłumaczyła, jakby broniąc się przed światem.

„Tak, tak — pomyślał Kazimierz. — Przywieźli, zostawili jak worek. A ona: ‘wszystko w porządku’. Tylko matczyne serce potrafi tak kłamać, by chronić swoich.”

— Ja tu tylko na chwilę… trochę odpocznę i mnie zabiorą. Nie umiem bez zajęcia. Bez nich nie potrafię, nie potrafię…

Łzy napływały jej do oczu, ale uparcie je połykała. Kazimierz wstał:

— Wszystko będzie dobrze. Trochę cierpliwości. Pójdę się przejść przed snem…

Nie odwrócił się. Nie mógł.

Nazajutrz na korytarzu panował ruch. Sąsiad z pokoju rzucił obojnie:

— Nową wynieśli. Nie wytrzymała. Serce, mówią.

Kazimierz usiadł z powrotem na łóżku, odwrócił się do ściany. W milczeniu.

— Odpocznij, biedaczko… Dobra była. Niech ci ziemia lekką będzie, Jadwigo Józefowo — wyszeptał, żegnając się i zaciskając powieki.

A za oknem zaczynał się nowy dzień. Słońce nieśmiało muskało parapety, jakby przepraszając, iż oświetliło świat, w którym opuszczonych przybyło o jedną duszę.

Idź do oryginalnego materiału