W wieku sześćdziesięciu pięciu lat zrozumieliśmy, iż nasze dzieci już nas nie potrzebują. Jak to zaakceptować i zacząć żyć dla siebie?
W niewielkim domu na obrzeżach Poznania, gdzie każdy kąt krył wspomnienia burzliwej młodości, sześćdziesięciopięcioletnia Halina siedziała nad stygnącą herbatą, wpatrzona w pustkę. Pierwszy raz w życiu jej serce ścisnęła gorzka prawda: troje dzieci, którym poświęciła z mężem wszystko — czas, siły, oszczędności — odeszło w swoją drogę, zostawiając rodziców w samotności. Syn choćby nie odbierał telefonu. Czasem w głowie Haliny pojawiał się przerażający dylemat: czy którykolwiek poda im szklankę wody, gdy starość całkiem ich pokona?
Halina wyszła za mąż w wieku dwudziestu pięciu lat. Jej mąż, Marek, był szkolnym kolegą, który latami zabiegał o jej serce. Poszedł na tę samą uczelnię, by być blisko. Rok po skromnym weselu Halina zaszła w ciążę. Ich pierworodna córka, Kinga, przyszła na świat, gdy życie nie było jeszcze gotowe na taką zmianę. Marek rzucił studia, by pracować, a Halina wzięła urlop dziekański.
To były ciężkie lata. Marek znikał w pracy na całe dnie, a Halina uczyła się macierzyństwa, jednocześnie próbując skończyć studia. Dwa lata później znów była w ciąży. Musiała przejść na zaoczne, a Marek — pracować jeszcze więcej, by utrzymać rodzinę.
Mimo trudności wychowali dwoje dzieci: starszą Kingę i młodszego syna Bartosza. Gdy Kinga poszła do szkoły, Halina w końcu znalazła pracę w swoim zawodzie. Życie zaczęło się układać: Marek dostał stabilną posadę z godnym wynagrodzeniem, urządzili małe mieszkanie. Ledwie odetchnęli, gdy Halina odkryła, iż spodziewa się trzeciego dziecka.
Narodziny najmłodszej, Zosi, były nową próbą. Marek brał się za każdą dodatkową robotę, a Halina poświęciła się córeczce. Jak dali radę — do dziś nie wie, ale stopniowo wszystko wróciło do normy. Gdy Zosia poszła do pierwszej klasy, Halina poczuła ulgę, jakby kamień spadł jej z serca.
Ale trudności nie ustawały. Kinga, ledwie zaczęła studia, oznajmiła, iż wychodzi za mąż. Halina i Marek nie odradzali — sami pobrali się młodzi. Organizacja wesela i pomoc w kupnie mieszkania dla młodych wyczerpały ich i pochłonęły oszczędności.
Bartosz też zapragnął własnego kąta. Rodzice nie mogli mu odmówić. Zaciągnęli kolejny kredyt i kupili mu mieszkanie. Na szczęście Bartosz gwałtownie znalazł pracę w dużej firmie, co nieco uspokoiło Halinę.
Gdy Zosia kończyła liceum, wyznała, iż marzy o studiach za granicą. To był trudny czas: ledwie wiązali koniec z końcem, ale Halina i Marek zebrali, co mogli, i wysłali córkę do Europy. Zosia wyjechała, a ich dom opustoszał.
Z biegiem lat dzieci coraz rzadziej pojawiały się u rodziców. Kinga, choć mieszkała w Poznaniu, zaglądała tylko od święta, tłumacząc się brakiem czasu. Bartosz sprzedał swoje mieszkanie, kupił nowe w Warszawie i przyjeżdżał raz na rok, jeżeli nie rzadziej. Zosia, po studiach, została za granicą, budując karierę.
Halina i Marek oddali dzieciom wszystko: młodość, czas, pieniądze, marzenia. A w zamian otrzymali pustkę. Nie potrzebują pomocy finansowej ani opieki. Pragną tylko, by dzieci zadzwoniły, przyjechały, powiedziały dobre słowo. ale najwyraźniej to już przeszłość.
Teraz Halina siedzi przy oknie, patrząc na zaśnieżone podwórko, i zastanawia się: może czas przestać czekać? Może w sześćdziesiąt pięć lat ona i Marek zasłużyli na szczęście, o którym zawsze myśleli na końcu?
Ale jak uwolnić się od tego bólu? Jak pogodzić się z tym, iż dzieci, dla których się poświęcali, odeszły bez spojrzenia wstecz? Halina przypomina sobie, jak kiedyś marzyła o podróżach, czytaniu książek, po prostu życiu dla siebie. ale lata minęły na trosce o innych. A teraz, u progu starości, czuje, iż życie wymyka się z rąk.
Marek milczy, ale Halina widzi w jego oczach tę samą tęsknotę. On, tak jak ona, dał dzieciom wszystko, co miał, i teraz nie wie, jak wypełnić pustkę. Nie chcą być ciężarem, ale życie w oczekiwaniu na telefon, który może nigdy nie nadejdzie, staje się nieznośne.
— Może czas zacząć żyć dla siebie? — szepcze Halina, ściskając dłoń męża. — Pojechać nad morze, jak marzyliśmy? Albo po prostu spacerować wieczorami, nie myśląc, kto zadzwoni?
Marek patrzy na nią, a w jego oczach błyska iskra.
— Może i czas — odpowiada. — W końcu jeszcze żyjemy.
Lecz w głębi duszy Halina boi się: a jeżeli zapomnieli, jak żyć dla siebie? jeżeli zostały im tylko wspomnienia o tym, iż byli potrzebni? Mimo to, patrząc na Marka, postanawia: spróbują. Znajdą w sobie siłę, by zacząć od nowa, choćby jeżeli wydaje się to niemożliwe.