Ona powróciła

twojacena.pl 1 tydzień temu

— Synu…

— Przepraszam, ale nie jestem pani synem. Proszę tak do mnie nie mówić. Nazywam się Krzysztof.

— Krzysztof… Krzysiu… Synu!

Maria Janówna podniosła głowę i spojrzała w twarz mężczyzny stojącego obok. W jej głosie było tyle nadziei, błagania i rozpaczy, ale Krzysztof stał nieruchomo, jakby słowa matki w ogóle do niego nie docierały.

— Prosiłem, żeby mnie tak nie nazywać.

— Ale ja jestem twoją matką! Twoją prawdziwą matką!

— Za późno sobie o tym przypomniałaś.

Krzysztof patrzył na kobietę siedzącą na ławce i wspominał swoje dzieciństwo. Wspomnienia były bolesne, mimo iż od ich ostatniego spotkania minęło ponad trzydzieści lat. Trzydzieści lat! Prawie połowa życia. Wydawało się, iż już nigdy się nie zobaczą, ale los zdecydował inaczej.

Dwa dni temu Krzysztof odebrał telefon z nieznanego numeru. Najpierw nie chciał podnosić słuchawki, myśląc, iż to oszuści lub natrętny telemarketer, ale coś podpowiedziało mu, iż ten telefon jest inny.

— Słucham — powiedział sucho, niemal służbowo.

W słuchawce usłyszał szelest i hałas, już miał się rozłączyć, gdy nagle usłyszał niepewny kobiecy głos.

— To ja… cześć.

— Kto — ja? — zapytał, czując, jak gardło ściska mu się z emocji. — O co chodzi?

Serce zamarło mu w piersi, gotowe wyskoczyć na zewnątrz. Chciał przerwać tę rozmowę, ale powstrzymał się i przycisnął telefon mocniej do ucha.

— To ja, twoja matka.

W oczach Krzysztofa pociemniało. Pierwszym odruchem było rozłączenie się i zablokowanie numeru, ale po głębokim oddechu zdołał odpowiedzieć:

— Nie mam matki. Pomyliła się pani.

Słowa wypadły z niego gwałtownie, niekontrolowane i pełne emocji. Rozłączył się i przez kilka minut wpatrywał się w ekran telefonu, odpędzając wspomnienia, które falą na niego napływały. Miał nadzieję, iż ta krótka rozmowa się nie powtórzy, ale mylił się.

Telefon znów zadzwonił. Matka była uparta, a Krzysztof nie miał wątpliwości, iż to ona. Maria Janówna zawsze potrafiła postawić na swoim. jeżeli postanowiła się z nim skontaktować, nie odpuści.

— Już wszystko powiedziałem — odpowiedział twardo, choć w środku gotowało się od emocji. — Niech pani więcej nie dzwoni.

— Proszę cię, tylko o jedną rozmowę! Wysłuchaj mnie!

— Skąd pani ma mój numer? — spytał, celowo używając formy „pani”. Dla niego Maria Janówna wciąż była obcą osobą. Wyrzucił ją ze swojego życia dawno temu i nie zamierzał tego zmieniać.

— Dała mi go ciocia Wanda.

Krzysztof skrzywił się. Matka znów postawiła na swoim. Ciocia Wanda nigdy nie podałaby mu numeru, chyba iż siostra tak ją nacisnęła, iż musiała ulec.

— Nie chcę się spotykać — powiedział. — Nie widzę w tym sensu.

— Dla mnie ma! — kobieta w słuchawce brzmiała rozpaczliwie. — Tylko jedno spotkanie, synu!

Krzysztof w końcu się zgodził. Wiedział, iż jeżeli odmówi, matka przyjdzie pod jego drzwi, zaczepi jego dzieci, będzie nękać żonę. Lepiej było poświęcić pół godziny, niż później się z nią użerać.

Maria Janówna zniknęła z życia syna, gdy miał dziewięć lat. Przez miesiące po jej wyjeździe chłopiec czekał, siedząc godzinami przy oknie u cioci Wandy, niemal nie jedząc i nie wychodząc na podwórko. Ciocia krzyczała na niego, próbowała wytłumaczyć, ale Krzysztof wierzył, iż mama wróci.

— Ona wróci! — krzyczał, rozcierając łzy po twarzy. — To moja mama! Ona mnie kocha!

— Krysiu, twoja matka nie kocha nikogo poza sobą. Kiedyś to zrozumiesz.

Wtedy nienawidził cioci Wandy, myślał, iż to przez nią mama uciekła. Dopiero lata później docenił, co dla niego zrobiła. I zawsze mówiła prawdę o swojej siostrze, choćby była najbrutalniejsza.

Maria była piękna i pewna siebie od młodości. Potrafiła oczarować każdego mężczyznę, ale trzymała ich na dystans. Jednym z wybranych okazał się ojciec Krzysztofa.

Jan Romanowicz był żonaty, miał dwójkę dzieci, kochającą żonę i wysokie stanowisko. To nie powstrzymało dwudziestopięcioletniej Marii. Dla niej liczyły się pieniądze i koneksje.

Różnica wieku? Nie miała nic przeciwko. Jan Romanowicz był od niej starszy o trzydzieści lat, ale był zakochany. Otoczył ją luksusem, wynajął mieszkanie, by mogła się wyprowadzić od siostry.

— Na cudzym nieszczęściu swego nie zbudujesz — ostrzegała ją Wanda, ale Maria tylko machnęła ręką.

— Co ty wiesz o życiu? — prychnęła. — Sama męża straciłaś, a teraz udajesz mądrą. Daj spokój!

Chcąc przywiązać do siebie Jana, Maria zaryzykowała. Zaszła w ciążę i zagroziła, iż usunie dziecko i zerwie z nim, jeżeli się nie rozwiedzie.

Jan Romanowicz bardzo się stresował, przygotowywał do rozmowy z żoną… aż nagle zmarł na zawał. Nie wytrzymał presji. Maria została z niczym.

Było za późno na aborcję. Musiała urodzić.

— Nienawidzę go! — krzyczała, gryząc wargi, a Wanda nie była pewna, czy chodzi o zmarłego, czy o przyszłego syna.

Krzysztof dorastał bez matczynej miłości. Maria Janówna traktowała go jak przeszkodę, biła za byle co, a czasem całymi dniami udawała, iż go nie ma. Chłopiec płakał po nocach, udawał chorobę, by zwrócić na siebie uwagę… ale na próżno.

Później w życiu Marii pojawił się Wiesław. Rozwiedziony, z pieniędzmi, obiecywał małżeństwo. Nazywał Krzysztofa „synkiem”, bił go regularnie i „wychowywał” po swojemu.

— Pobudka o szóstej, zimny prysznic, ćwiczenia. Śniadanie o 6:40. O siódmej masz być gotowy do szkoły. O 7:10 wychodzisz. Po szkole jedziesz na karate.

— Nie chcę chodzić na karate! — zaprotestował Krzysztof i dostał w twarz.

Nienawidził „wujka Wiesia”. Gdy matka odkryła jego zdrady, była wściekła. Krzyczała, iż już nigdy nie zwiąże się z mężczyzną.

Rok minął spokojnie… aż pojawiAle gdy Maria poznała zagranicznego biznesmena, bez wahania zostawiła syna po raz kolejny, tym razem na zawsze, a Krzysztof odszedł z parku z poczuciem, iż zamknął najboleśniejszy rozdział swojego życia.

Idź do oryginalnego materiału