Dzień był wyczerpujący. Dziesięć godzin pracy, potem odbiór syna z treningu, zakupy, powrót do domu o dziewiątej. Marzyła tylko o śnie.
— Mamo, co na kolację? — zapytał sześciolatek, Romek. — I pomożesz mi z zadaniem?
Ola westchnęła. W lodówce tylko mrożone pierogi. Trudno — będą pierogi. Dobrze, iż mąż w trasie — dla niego taki obiad byłby nie do przyjęcia. Ale Olek był kierowcą ciężarówki, często znikał na dwa–trzy tygodnie.
Każdego wieczoru dzwonili do siebie o 22:00. Taki mieli rytuał.
Ale dziś nic nie poszło zgodnie z planem. Najpierw kipiące pierogi, potem sąsiadka wpadła, potem zadanie domowe. Spać poszła grubo po północy.
„O rany, nie zadzwoniłam do Olka… no nic, jutro”, pomyślała zasypiając.
O trzeciej nad ranem coś ją obudziło. Telefon znów świecił. Może to Olek?
Zignorowała pierwszy dzwonek. Potem kolejny. I jeszcze jeden.
„Może coś się stało?” — przestraszyła się. Gdy telefon zadzwonił po raz szósty, odebrała.
— Halo?
Zamiast odpowiedzi – szumy, jak przy braku sygnału. A potem:
— Oleńko…
To był głos taty. Taty, który nie żyje od roku. Sergei Michałowicz — byli bardzo blisko i niezwykle podobni.
— Tato? To… to ty?
— Zadzwoń do Olka… Zadzwoń…
— Tato! Tato! — krzyknęła Ola, zapominając, iż Romek śpi w pokoju obok.
Ale słuchawka już milczała.
Po chwili uspokoiła się, znów zasnęła. O czwartej otworzyła oczy — zaczynało świtać.
— Co to było? Sen? Co on powiedział? Żebym zadzwoniła do Olka!
Wybiera numer męża.
— Cześć, Olku. Nie mogłam spać… chciałam zapytać, jak się masz?
Nie mówiła mu o dziwnym telefonie — nie chciała go straszyć.
— Obudziłam cię? Wybacz… po prostu zatęskniłam. U ciebie wszystko w porządku?
— Tak, kochanie. Wszystko dobrze. Zaraz ruszam dalej — odpowiedział zaspanym głosem.
Gdy skończyli rozmowę, Ola jeszcze raz spojrzała na historię połączeń.
Nic. Żadnego śladu tych sześciu prób połączenia…
Zaparzyła sobie kawę. Za kilka godzin praca, ale zdąży jeszcze ugotować rosół. Miała krótszy dzień, więc postanowiła zrobić dla rodziny coś lepszego niż mrożonki.
Ale myśl o tajemniczym telefonie nie dawała jej spokoju. Coś było nie tak. Jakby o czymś ważnym zapomniała.
Wtedy zadzwonił telefon. „Kochany” — pokazał ekran. Olek.
— Ola, wyobraź sobie! Wyszedłem z hotelu niecałą godzinę temu, a teraz chłopaki wysyłają mi zdjęcia — hotel doszczętnie spłonął. Gdybyś nie zadzwoniła o czwartej, nie wiem, co by było…
Ola usiadła jak zamurowana.
— Boże… dziękuję Ci — wyszeptała.
— Zadzwonię później, jak dojadę do następnej miejscowości. A, i przypomniało mi się — dziś rocznica śmierci Sergeja Michałowicza. Ale ty pewnie pamiętasz.
Ola spojrzała na kalendarz.
— 5 marca. Rocznica. Jak mogłam zapomnieć?
— Mamo, czemu jesteś już na nogach? — zaspany Romek wszedł do kuchni.
— A tak… nie mogłam spać. A ty dobrze spałeś?
— Tak. Wiesz, śnił mi się dziadek. Przytulił mnie i powiedział, iż wszystko będzie dobrze. Potem się obudziłem.
Ola spojrzała w okno. Za oknem już dzień.
Wtedy zrozumiała: nasi bliscy są z nami, choćby gdy ich już nie ma. Czuwają. Chronią.