Ojej, kto to taki?” – zdumiała się Lucyna, wchodząc do kuchni swojej przyjaciółki.

twojacena.pl 4 dni temu

Dzisiaj coś niespodziewanego. Właśnie weszłam do kuchni mojej przyjaciółki, a tam…

Ojej, a to kto? wykrztusiłam, widząc pod żółtą lampą przy malutkiej szafce czterdziestolatka z przerzedzonymi włosami. Skromnie, ale całkiem sprawnie kroił koperek szerokim nożem należącym do Basi.

To Tomek. Tomek, to Hanka bąknęła Basia, wyraźnie speszone, i wcisnęła mi w ręce blaszankę z cukrem. Masz, chodź już.

Szybko wypchnęła mnie do przedpokoju.

Miło mi! zdążyłam jeszcze wykrzyknąć, próbując ogarnąć wzrokiem tego „nowego”.

Niestety, choćby w szczegółach nie robił wrażenia. Nic nie tłumaczyło, dlaczego Basia tak gwałtownie wpuściła go do swojego fartucha w pączki.

Zaraz wracam! krzyknęła Basia w stronę kuchni i zatrzasnęła drzwi.

W przedpokoju złapałam ją mocno za ramię.

Gadaj!

No co mam gadać? próbowała się wykręcić, ale w końcu westchnęła. Dobrze, chodźmy.

Wyszłyśmy z mieszkania, przeszłyśmy przez ciasny korytarz i wpadłyśmy do jej dwupokojowego mieszkanka.

U Hanki pachniało cynamonem i perfumami Chanel. Biała pufka przy drzwiach, idealnie ułożone poduszki wszystko mówiło, iż dba o dom.

„Nie to, co u mnie…” pomyślałam smutno, przypominając sobie odklejające się tapety w moim korytarzu.

No mów! powtórzyła Hanka, wsypując cukier do miski z kremem i biorąc trzepaczkę.

A co twój Marek? spróbowałam zmienić temat.

Na zebraniu. Wróży późno. No już, mów!

No co… Spotkałam go na targu. No i… zabrałam.

Jak to? zmarszczyła brwi.

No, stoi taki facet z zieleniną. W płaszczu, wyglądał porządnie, ale taki… zagubiony. Podeszłam, pytam: ile koperek? A on: „A mogę pani podarować?” Ja na to: „A co tak od razu?” A on: „Bo tak sobie pomyślałem jeżeli podejdzie do mnie kobieta ze smutnymi oczami, to wszystko jej dam. Proszę wziąć, sam wyhodowałem.”

No i?

No i wzięłam. Już miałam iść, ale potem pytam: „A skąd pan wie, iż mam smutne oczy? Wcale nie są smutne.” A on tylko tak na mnie popatrzył… A potem wziął moje torby i poszedł obok.

A ty? Hanka zapomniała o trzepaczce i podrapała się nią po czole.

No szłam, myślałam, co robić. No i stwierdziłam przecież ewidentnie samotny. Niech będzie. Poznaliśmy się w drodze.

No ty dasz! Wzięłaś sobie faceta z ulicy? A cenne rzeczy schowałaś?

Hanka! wkurzyłam się. Co ty pleciesz? On jest lekarzem. Radiologiem.

Aha, dokumenty sprawdzałaś?

Słuchaj, przecież sama mi mówiłaś! zmartwiłam się. O awokado…

Jakim awokado? Hanka zupełnie się pogubiła.

A ja znów przypomniałam sobie tamten wieczór na tej samej kuchni…

Awokado leżało przede mną w cienkich plasterkach, przechodzących od ciemnej zieleni skórki do mleczno-oliwkowego odcienia przy pestce.

Nigdy nie umiałam wybrać dobrego awokado. W sklepie godzinami przerzucałam te ciemne, błyszczące owoce, naciskałam, próbując wyczuć miąższ. Czasem myślałam, iż wiem. Wtedy z euforią niosłam je do domu (dowiedziałam się, iż to jagoda, nie warzywo ani owoc). Wkładałam nóż, ale zwykle wbijał się jak w ziemniaka twarde. Zostawiałam więc, żeby „doszło”.

Ale tamtego dnia na talerzu leżało idealne awokado. Kupiła je Hanka zawsze miała lepszą rękę. Wzięłam widelec, delikatnie uniosłam miąższ i położyłam na języku. Takiego awokado nie trzeba żuć samo rozpływa się w ustach, świeże, z nutą orzechów…

Mówiłaś wtedy, iż awokado nie da się wybrać na oko ani dotykiem. Trzeba je poczuć wróciłam do teraźniejszości.

I co to ma do facetów?

No u ciebie zawsze wychodziło. Jak z awokado… Nie tak jak u mnie.

I co… poczułaś w tym Tomku? Hanka ledwo przypomniała sobie jego imię i znowu zdziwiła się jego zwyczajności.

Zrobiło mi się przy nim cicho. choćby na zatłoczonym targu. Pomyślałam, iż może nie szkodzi, iż jest taki… zwykły?

No dobra. Idź już, bo jeszcze zatęskni.

Hanka gwałtownie wypchnęła mnie za drzwi z blaszanką i przyłożyła ucho do ściany. Usłyszała trzask moich drzwi. Cisza.

„No cóż. A może jednak…?” wróciła do kuchni i wreszcie zanurzyła trzepaczkę w kremie.

A ja weszłam do przedpokoju i zobaczyłam tam Tomka. Wciąż w moim fartuchu, stał na taborecie i przyklejał tapetę.

Przepraszam, znalazłem ją w kuchni, jak szukałem słoika na koperek. Klej też tam był. Pomyślałem… nie masz nic przeciwko? nagle się zaniepokoił i zachwiał się na chybotliwym taborecie.

Skoczyłam jak ryś, złapałam go za nogi. Pod ciemnymi dżinsami wyczułam kolana. Dotykałam ich, jak awokado pod twardą skórką, i ze zdziwieniem pomyślałam: „moje”.

A Tomek stał nieruchomo. Może bał się puścić tapetę. A może nie chciał spłoszyć czegoś nieuchwytnego, ale ważnego.

W końcu oderwał ręce od ściany i delikatnie pogłaskał moje włosy.

Lubisz awokado? spytałam niespodziewanie, zamykając oczy.

Bardzo! odpowiedział szczerze, chociaż nigdy go nie jadł.

I w tej chwili oboje poczuliśmy, jak ciepła, wilgotna od kleju tapeta cicho opada na nas. A może to było po prostu szczęście…

Idź do oryginalnego materiału