*Dziennik, 15 kwietnia*
Zachciało się Łucji i Rafałowi zabrać syna Kubę na miejscowość — odwiedzić matkę Łucji i zostawić chłopca u babci na ferie. Po drodze zaopatrzyli się w zakupy: kiełbasa, ulubiony torcik mamy — wszystko, co lubi. ale Genowefa Broniarkówna przywitała ich bez wielkiej radości. Przy stoliku — tylko herbata bez poczęstunku. Choć lodówkę zapchali po brzegi, ona ledwo czegoś dotknęła. Wyglądała na zmęczoną — od razu przykucnęła na kanapie.
Na dworze kapało — śnieg topniał w wiosennym słońcu. Łucja stała przy oknie i mrużyła oczy od jasnego światła. „Jak pięknie!” — pomyślała, wspominając ojca, który odszedł dwa lata temu. Zawsze witał wiosnę z uśmiechem: „Przeżyliśmy kolejną zimę!” Jego radość, żarty, przytulanie… A mama — surowa, ale pełna życia, potrafiła się uśmiechać choćby przez narzekanie. Kochali się naprawdę. Teraz Genowefa jakby zgasła. Po śmierci męża — jakby się zagubiła.
Zadzwoniła siostra Bronisława. Głos miał niespokojny:
— Łucja, mamie jest coraz gorzej. Mówi, iż zmęczyło ją życie. Nic jej nie cieszy — chce do ojca…
— Przyjedziemy z Rafałem w weekend, koniecznie — obiecała Łucja. Ale w sercu ścisnęło. Może zabrać mamę do siebie? Nie radzi sobie sama…
W domu także nie brakowało trosk. Starsza córka Weronika — uparta, ciągle kłóci się z ojcem, oznajmiła, iż skończy 18 lat i się wyprowadzi. Ma dość „nacisków”. A młodszy Kuba — dzień i noc w telefonie.
— Jedźmy do matki, a Kubę zabierzmy. Niech odpocznie od ekranu — zaproponował Rafał.
Kuba przewrócił oczami:
— A co ja tam będę robił?!
— Odpoczniesz! — ucinała Weronika. — My też od ciebie…
W weekend, z torbami pełnymi jedzenia, wyruszyli na wieś. Matka znów wyszła ich powitać, ale wyglądała mizernie. Rafał mrugnął do Łucji — „udaje”. Ale i tak była wykończona, odmówiła jedzenia, tylko herbatę. Gdy Łucja spytała, czy mogą zostawić Kubę, Genowefa machnęła ręką: „Zostawiajcie”.
Kuba, nadąsany, został. Babcia poszła do pokoju i… rozpłakała się. A potem przypomniała sobie, jak poznała swego Eugeniusza. Jak ten niezdarny i nieśmiały chłopak podchodził zarumieniony. Jak ciotka ich zeswatała… Wszystko to było wiosną. I teraz też wiosna. A jego nie ma…
Nagle — krzyk. Babcia poderwała się. Kuba! Przyciął sobie palec. Stał, wściekły i rozżalony.
— Czemu taki zły, Kubusiu? Głodnyś? — spytała łagodnie.
— Od ich jedzenia boli mnie brzuch… Nie będę — burknął. — Lepiej ugotuj swoją mleczną zupkę. No wiesz, tę słodką, z masłem…
W babcinej piersi coś się ścisnęło. Eugeniusz też ją uwielbiał. Prosił, gdy było mu smutno. I Genowefa, sapiąc, wstała.
— Tylko zjedz ze mną, dobrze? Samotnie mi — dodał Kuba.
I tak zamieszkali we dwoje. Łucja dzwoniła codziennie. Najpierw babcia odpowiadała oschle. Potem zaczęła narzekać:
— Nie mogę go nauczyć wycierać butów! Wciąż mówi, iż brzuch go boli. Więc go leczę: nie dam cukierka — i od razu mu przechodzi. I błoto przestał wnosić. Roztropnieje!
Rafał się śmiał:
— No i dobrze! Ma teraz komu gderać — życie się zaczyna!
Po tygodniu rodzice przyjechali po syna. A ten — nie chce wracać! Babcia ledwo powstrzymuje łzy.
— Zupełny Eugeniusz… I uparty, i czuły, i cwaniaczek!
— Nie płacz, babciu. Niedługo przyjadę — poważnie obiecał Kuba.
— Czekam, Kubusiu. Mamy roboty od góry — i ogródek, i furtkę, i wszystko. Wszystko mi obiecałeś pomóc!
— Zrobię, babciu. Przyrzekam!
Genowefa uśmiechnęła się przez łzy.
— Będzie do mnie dzwonił, więc oddajcie mu telefon! — rzekła twardo do rodziców.
— No i jak ty to wymyśliłeś, żeby ich połączyć! — w domu śmiała się Łucja do męża.
— Po bandzie! Nasz Kuba — każdego rozrusza. choćby mamę z kanapy poderwał. A ona już na tamten świat się szykowała…
Teraz znów ma dla kogo żyć. Bo Kuba — żywy obraz dziadka. A babcia wychować potrafi. Patrz, jaką mi żonę wychowała! — dodał Rafał.
I rozśmiali się. Życie, zdaje się, znów zaczęło się układać.
*Dzięki Kubie zrozumiałem, iż czasem najmniejsza iskra potrafi rozpalić zagasłe serce. Wystarczy być sobą.*