Postanowić się na rozwód…
Z tacą w rękach Zofia przetrwała długą kolejkę w stołówce i gwałtownie zaczęła mówić do młodego chłopaka za ladą:
— Proszę trzy zupy, trzy placki ziemniaczane i trzy kompoty.
Miejsca na tacy brakowało. Kilka razy Zofia spojrzała wymownie na stolik, gdzie czekali jej mąż i syn. Synek miał zaledwie dziesięć lat, więc oczywiście nie domyślał się, iż powinien pomóc mamie. Ale mąż siedział, wpatrzony w telefon, choćby nie podnosząc wzroku. Musiała więc zrobić dwa kursy. Przeniosła zamówienie pod niechętnymi spojrzeniami ludzi w kolejce. Nie odrywając wzroku od ekranu, mąż przyciągnął do siebie talerz z zupą. Spróbował i prychnął:
— Co, grochówkę wzięłaś? Nie lubię grochówki. Mogłaś zapytać.
— A ty mógłbyś podejść i wybrać sam — odparła zmęczona Zofia. — Nie umiem czytać w twoich myślach.
— Ależ proszę! Jakbyśmy stali w kolejce we dwoje! Wystarczyło zapytać.
Zofia pochyliła się nad zupą i postanowiła nie odpowiadać na ostatnią uwagę męża. Znudziło ją ciągłe sprzeczanie się. Krzysztof zawsze taki był. Wiecznie niezadowolony.
Dziesięcioletni syn kopiował zachowanie ojca.
— Fuj, mamo, po co przyniosłaś placki ziemniaczane? Przecież ich nie lubię.
— Nasza mama myśli tylko o sobie — burknął Krzysztof, nie odrywając wzroku od telefonu, mimo iż zajadał zupę, którą przed chwilą skrytykował.
— Jedz, co dają — syknęła Zofia na synka i rozejrzała się, czy przypadkiem nie usłyszeli jej inni goście.
W stołówce było „trzeba się przepychać”. Wczasowicze spieszyli się na śniadanie, by potem iść nad morze. Zofia też miała takie plany, tylko nie wiedziała, czy pójdą tam razem, czy tylko z synem Kacprem. Krzysztof mógł zostać w pokoju. Wczoraj narzekał, iż do morza daleko. Jak zwykle, Zofia była winna. To ona wybrała ten pensjonat. Chociaż proponowała mężowi, by wspólnie zdecydowali. Krzysztof tylko machał ręką i złościł się:
— Ty sama nie potrafisz wybrać? Daj mi odpocząć po pracy. Zrób to sama, co w tym trudnego?
No i zrobiła. I jak zwykle, wszystko było źle. Pensjonat na uboczu, do miasta daleko, do morza dziesięć minut piechotą. Krzysztofowi się nie podobało.
Po śniadaniu Zofia zaczęła zbierać puste talerze i zauważyła, jak do stołówki weszła para z sąsiedniego pokoju — zadbana kobieta około pięćdziesiątki i jej uśmiechnięty, wysportowany mąż.
Kobieta weszła jak królowa i od razu zajęła wolny stolik. A jej mąż ruszył do kolejki, ale przedtem zapytał:
— Kochanie, jaki deser dziś wziąć?
Zofia usłyszała to, niosąc tacę. Szła sama, bo mąż z synem wyszli tuż po jedzeniu. Nie pierwszy raz zazdrościła sąsiadce. *Taki to ma mąż! Skąd się tacy biorą?*
Kiedyś myślała, iż Krzysztof też taki będzie. Dbał o nią, był troskliwy. Po ślubie odbierał ją z pracy, razem gotowali i planowali wieczory.
Kiedy się to zmieniło? Pewnie po urodzeniu Kacpra.
Zofia poszła na urlop macierzyński i stało się oczywiste, iż skoro jest w domu, to obiad musi być gotowy, a mieszkanie posprzątane. Kacper był spokojnym dzieckiem, więc nie miała problemów. Starała się być idealną żoną.
Później wróciła do pracy, ale i tak ciągnęła wszystko — gotowanie, sprzątanie, syna. *Przecież to rola kobiety*. Szkoda tylko, iż Krzysztof tego nie doceniał. Wręcz przeciwnie — zaczął się czepiać. Koszula źle wyprasowana, makaron odgrzewany. Zofia brała każdą krytykę do serca i starała się poprawić. W sumie mąż nie był zły. Zarabiał dobrze, nie imprezował. Po pracy od razu do domu. A jeżeli marudził — *taki już jego charakter*.
Wyszła ze stołówki i ruszyła za Krzysztofem i Kacprem. Szli już daleko, choćby nie pomyśleli jej poczekać. Dogoniła ich i, lekko zdyszana, zapytała:
— Idziemy do pokoju? Przebierzemy się i na plażę.
— Znowu w taki upał — przewrócił oczami Krzysztof. — No tak, zaufanie w wybór pensjonatu. No dobra, chodźmy, co tam.
Zanim doszli na plażę, upał był nie do zniesienia. Krzysztof, który całą drogę gderał, zrzucił spodenki i koszulkę na kamienie i pobiegł do wody. ZabZofia spojrzała na niego z determinacją, wiedząc, iż od dzisiaj będzie stawiać siebie na pierwszym miejscu.