„Odszedł do kochanki, a wrócił… gdy byłam już szczęśliwa z innym”

polregion.pl 1 dzień temu

Zawsze bałam się rozwodu. Myśl, iż moje małżeństwo może się rozpaść, wydawała mi się koszmarem, do którego nigdy się nie zbliżę. Wierzyłam całym sercem, iż między mną a mężem wszystko jest w porządku, iż jesteśmy parą, której nie złamią lata, codzienność ani trudności. Mieliśmy wspaniałą córkę – Zosię, ja prowadziłam własne biuro architektoniczne w Krakowie, on pracował jako pielęgniarz w prywatnej klinice. Żyliśmy spokojnie, stabilnie, jak mi się zdawało – szczęśliwie.

Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Na początku myślałam, iż to tylko trudny okres. Kacper wracał do domu coraz później, tłumacząc się natłokiem obowiązków i ciężkimi dyżurami. Denerwował się drobiazgami, odmawiał wspólnych spacerów, nie słuchał, gdy mówiłam. A kiedy pewnego wieczoru, ze łzami w oczach, zapytałam, co się z nami dzieje, rzucił tylko zmęczonym głosem: „Jestem wykończony. choćby w domu mi nie dajesz spokoju. Przestań się czepiać.”

Zamilkłam. Starałam się mniej narzucać, sama wychodziłam na wieczorne spacery, jadłam kolację w samotności. Wychodził o świcie, wracał po północy. Jak obcy człowiek.

Moje serce podpowiadało: nie jest sam. Ale odpychałam te myśli. Aż do dnia, gdy usłyszałam rozmowę, która rozwiała wszelkie wątpliwości.

Właśnie wróciłam z kolejnego spaceru, gdy dobiegł mnie jego głos z sypialni:

— Kochana, zrobię to. Obiecuję, odejdę od niej. Tylko jeszcze chwilę poczekaj. Nie gniewaj się, Aniu… proszę, nie rozłączaj się…

Zamarłam. Potem weszłam do kuchni i rozpłakałam się. Wszystko we mnie eksplodowało. Nie próbował się tłumaczyć. Nie szukał wymówek. Po prostu spakował rzeczy i wyszedł. Do niej. Do swojej młodej „ukochanej”.

A ja zostałam. W pustym mieszkaniu, ze zdjęciami na ścianach, na których wciąż byliśmy rodziną. Miesiące wlekły się jak wieki. Nie mogłam jeść, spać, pracować. choćby Zosia, choć starała się mnie wspierać, nie mogła wypełnić tej pustki. Czasem klienci zapraszali mnie na kawę po spotkaniach, mówili komplementy – grzecznie odmawiałam. Wydawało mi się, iż już nigdy nikogo nie pokocham.

A potem pojawił się on – Marek. Stateczny mężczyzna po pięćdziesiątce, pewny siebie, zadbany, z cichym głosem i uważnym spojrzeniem. Zamówił u nas projekt nowego biura. I nie potrafiłam mu odmówić. Ani tej współpracy, ani rozmów. A potem – kolacji, spacerów, dotyku.

Gdy biuro było gotowe, Marek zaprosił mnie na otwarcie. To był wieczór pełen muzyki, śmiechu i lekkiego wina. Zostaliśmy sami do późna… A rano obudziłam się w jego ramionach. Po raz pierwszy od dawna nie czułam bólu. Czułam, iż jestem dla kogoś ważna. Prawdziwa, bez masek, bez „muszę”.

On nie był tylko mężczyzną. Stał się moją podporą, powietrzem. Przy nim znów zaczęłam oddychać.

A kilka dni później spotkałam Kacpra. Stał pod drzwiami mojego mieszkania. Takim samym, jak wcześniej. Tylko w jego oczach była niepewność.

— Przepraszam, Kasia. Byłem idiotą. Ania… okazała się dzieckiem. Myślałem, iż potrzebuję nowego życia, a tu się okazało, iż ty byłaś wszystkim, co miałem prawdziwego.

Milczałam, patrząc na niego. Nie czułam ani złości, ani bólu. Tylko zmęczenie. Bo teraz już wiedziałam: szczęście nie w tym, by kogoś odzyskać. Ale w tym, by odnaleźć siebie.

— Kacprze, za późno. Mam już kogoś, z kim jestem szczęśliwa.

Odszedł. Sam. I wiedziałam, iż teraz to on boi się samotności. Tak jak kiedyś bałam się ja.

Z Markiem niedługo się pobierzemy. A potem wyruszymy w podróż, o której marzyłam od młodości, ale nigdy nie odważyłam się jej odbyć. Teraz mam odwagę. I miłość.

Czasem los łamie nas po to, by dać szansę na nowy początek. Tylko nie z tymi, którzy nas zdradzili. Ale z tymi, którzy nas wybrali – choćby nie znając naszej bóli.

Idź do oryginalnego materiału