„Odszedł do innej, a wrócił… gdy byłam już szczęśliwa z kimś innym”

newskey24.com 4 dni temu

Zawsze bałam się rozwodu. choćby myśl o rozpadzie małżeństwa wydawała mi się koszmarem, który mnie nigdy nie dotknie. Wierzyłam szczerze, iż między mną a mężem wszystko jest w porządku, iż jesteśmy parą, której nie złamią ani lata, ani codzienność, ani trudności. Mieliśmy piękną córkę — Zosię, ja prowadziłam własne biuro architektoniczne w Poznaniu, on pracował jako pielęgniarz w prywatnej klinice. Żyliśmy spokojnie, stabilnie, jak mi się zdawało — szczęśliwie.

Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Na początku myślałam, iż to tylko trudny okres. Bogdan wracał do domu coraz później, tłumacząc się natłokiem obowiązków i ciężkimi dyżurami. Denerwował się drobiazgami, odmawiał wspólnych spacerów, nie słuchał, gdy mówiłam. A kiedy pewnego wieczoru, z płaczem w głosie, zapytałam, co się z nami dzieje, tylko rzucił zmęczonym tonem: „Jestem wykończony. choćby w domu mi nie dasz spokoju. Przestań się czepiać”.

Zamilkłam. Starałam się nie narzucać, sama wychodziłam na wieczorne spacery, jadłam kolację w samotności. On wychodził o świcie i wracał długo po północy. Jak obcy człowiek.

Moje serce podpowiadało: nie jest sam. Ale odpychałam te myśli. Aż usłyszałam rozmowę, która postawiła wszystko na swoje miejsce.

Właśnie wróciłam z kolejnego spaceru, gdy dobiegł mnie głos męża z sypialni:

— Kochanie, wszystko załatwię. Obiecuję, odejdę od niej. Tylko jeszcze chwilę poczekaj. Nie złość się, Kasia… proszę, nie odkładaj słuchawki…

Zamarłam. Potem weszłam do kuchni i wybuchnę płaczem. Wszystko we mnie eksplodowało. On choćby nie próbował się tłumaczyć. Po prostu w milczeniu spakował swoje rzeczy i wyszedł. Do niej. Do swojej młodej „ukochanej”.

A ja zostałam. W pustym mieszkaniu, ze zdjęciami na ścianach, gdzie wciąż byliśmy rodziną. Miesiące wlokły się jak wieczność. Nie mogłam jeść, spać, pracować. choćby Zosia, choć starała się mnie wspierać, nie była w stanie zapełnić tej pustki. Czasem klienci zapraszali mnie na kawę po spotkaniach, mówili komplementy — grzecznie odmawiałam. Wydawało mi się, iż już nigdy nie pokocham nikogo.

Aż pojawił się on — Marek. Mężczyzna po pięćdziesiątce, stateczny, zadbany, o spokojnym głosie i uważnych oczach. Zamówił u nas projekt nowego biura. I nie umiałam mu odmówić. Nie w pracy, nie w rozmowach. A potem — nie w kolacjach, nie w spacerach, nie w dotyku.

Kiedy biuro było gotowe, Marek zaprosił mnie na otwarcie. To był wieczór pełen muzyki, śmiechu i lekkiego wina. Zostaliśmy sami do późna… A rano obudziłam się w jego ramionach. Po raz pierwszy od dawna nie czułam bólu. Czułam, iż jestem komuś potrzebna. Prawdziwa, bez masek, bez „muszę”.

On nie był tylko mężczyzną. Stał się dla mnie oparciem, powietrzem. Z nim znów oddychałam pełną piersią.

A kilka dni później spotkałam Bogdana. Stał pod drzwiami mojego mieszkania. Tak jak dawniej. Tylko w jego oczach była niepewność.

— Wybacz, Aniu. Byłem głupcem. Kasia… okazała się dzieckiem. Myślałem, iż potrzebuję nowego życia, a okazało się, iż ty byłaś wszystkim, co miałem prawdziwego.

Milczałam, patrząc na niego. I nie czułam ani złości, ani bólu. Tylko zmęczenie. Bo teraz wiedziałam: szczęście nie polega na odzyskiwaniu kogoś, ale na odnalezieniu siebie.

— Bogdan, za późno. Mam już kogoś, z kim jestem szczęśliwa.

Odszedł. Sam. I wiedziałam, iż teraz to on boi się samotności. Tak jak kiedyś bałam się ja.

Z Markiem niedługo bierzemy ślub. A potem wybierzemy się w podróż, o której marzyłam od młodości, ale nigdy nie odważyłam się jej odbyć. Teraz mam odwagę. I mam miłość.

Czasem los łamie nas po to, by dać szansę na nowy początek. Tylko nie z tymi, którzy nas zdradzili. Ale z tymi, którzy wybrali nas — choćby nie znając naszej bolesnej przeszłości.

Idź do oryginalnego materiału