Odsłonięta zemsta

polregion.pl 1 miesiąc temu

**Zemsta**

Zawsze byłem spokojnym i rozważnym chłopcem. Rodzice nie żałowali dla mnie niczego — płacili za liczne zajęcia dodatkowe, bym wyrósł na wszechstronnie wykształconego człowieka. Trenowałem judo, grałem w szachy, malowałem. W liceum zacząłem uczyć się gry na gitarze.

Rówieśnicy zapraszali dziewczyny do kina, popijali tanie wino i palili papierosy, ja zaś godzinami brzdąkałem na gitarze, śpiewając ochrypłym głosem.

Rodzice marzyli o mojej przyszłości. W małym miasteczku na Lubelszczyźnie, gdzie mieszkało ledwie piętnaście tysięcy ludzi, nie było perspektyw. Po maturze bez trudu dostałem się na prestiżową informatykę na Uniwersytecie Warszawskim.

Na dzień przed rozpoczęciem zajęć ojciec zawiózł mnie do ciotki w stolicy. Wujek zmarł rok wcześniej, dzieci się usamodzielniły, więc w domu było miejsce. W akademiku — mówił ojciec — za dużo pokus. Matkę zostawiliśmy w domu, by uniknąć łez. Ojciec zostawił mi trochę złotych na start i odjechał.

Pierwszy raz w życiu byłem zdany na siebie. Ciotka nie interesowała się mną zbytnio — pilnowała tylko, bym jadł i wracał przed nocą.

Koledzy z roku rzucili się w wir imprez, często opuszczając wykłady. Ja trzymałem się z dala. Nigdy nie miałem bliskich przyjaciół, a na pijaństwo nie miałem ochoty. Od pierwszego dnia moją uwagę przykuła Kinga — piękna blondynka.

Chłopaki szeptali, iż Kinga wybrała informatykę tylko po to, by znaleźć męża. Nauka szła jej kiepsko, ale wykładowcy rzadko stawiali jej jedynki. Po co takiej dziewczynie wiedza? Wystarczyło na nią patrzeć, tłumaczyć zadania, poprawiać błędy, muskając jej ramię.

Ale Kinga miała tłumy adoratorów. Dla niej byłem tylko nudnym kujonem. O czym mielibyśmy rozmawiać? O muzyce, szachach czy algorytmach? Nie pasowałem do jej świata.

Ja zaś cierpiałem z powodu nieodwzajemnionej miłości. Marzyłem, by być przy niej na wykładach, w akademiku. Gdy wróciłem na krótko do domu, oznajmiłem rodzicom, iż chcę zamieszkać w akademiku. U ciotki było za daleko, traciłem czas na dojazdy. Wybuchła awantura — ojciec krzyczał, matka płakała.

Obiecałem, iż nie zaniedbam nauki. W końcu się zgodzili.

Byłem w siódmym niebie. Teraz widywałem Kingę nie tylko na zajęciach (na które i tak rzadko przychodziła), ale i wieczorami. Szukałem pretekstów, by do niej zagadać. Ona wciąż mnie ignorowała.

Nawet jeżeli byliśmy w tej samej grupie, odmawiała tańca, uciekała na balkon zapalić. Ja też zacząłem palić, ale to nie przybliżyło mnie do niej ani o krok.

Najgorsze były wakacje — dwa miesiące bez Kingi. Cierpiałem, licząc dni do września. Tak minął kolejny rok.

Uczyłem się świetnie, profesorowie przepowiadali mi wielką karierę. Gdy 31 sierpnia wróciłem do akademika (matka nie puściła mnie wcześniej), dowiedziałem się, iż Kinga wyszła za mąż. Ta wiadomość odebrała mi sen. Jej wybrankiem został starszy kolega — utytułowany sportowiec, duma uczelni.

Kinga wyprowadziła się do jego mieszkania. Od tej pory widywałem ją tylko na zajęciach. Pewnego dnia, przed sesją zimową, poprosiłem o notatki.

— Poproś kogoś innego. Ja też muszę się uczyć — odmówiła.

— Egzamin już pojutrze, oddam jutro — błagałem, patrząc na nią z miłością.

W końcu się zgodziła.

Następnego dnia pierwszy raz opuściłem zajęcia bez powodu. Chciałem osobiście odnieść jej zeszyty. W stołówce podsłuchałem, jak narzeka przed koleżanką, iż mąż znów wyjechał na zawody. Jego zaliczenia i tak stawiali automatycznie.

Dowiedziałem się jej adresu od dziewczyn z roku. O konkretnej godzinie, gdy Kinga powinna być w domu, pojawiłem się pod jej drzwiami. Chciałem tylko być blisko, powiedzieć o swoich uczuciach. Z bijącym sercem nacisnąłem dzwonek. Ale drzwi otworzył jej mąż — postawny atleta.

— Czego? — warknął.

— Przyniosłem notatki dla Kingi — wybełkotałem.

— Dawaj — powiedział, wyciągając rękę.

Próbowałem zajrzeć za niego, ale jego szeroka sylwetka zasłaniała całe wejście.

— Chciałem jej oddać osobiście — szepnąłem, przyciskając zeszyty do piersi.

Spojrzał na mnie z pogardą, wyrwał je i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Przeniosłem się do innej grupy, wróciłem do ciotki.

***

Minęło piętnaście lat.

W biurze wszyscy gratulowali mi awansu na stanowisko dyrektora. Poprzednik dostał lepszą posadę w Warszawie. Wśród pracowników byli także moi dawni koledzy ze studiów — jak cicha, odpowiedzialna Hania Szymańska, matka bliźniaków.

Odprowadziła mnie na bok, życząc sukcesów.

— Zawsze wiedziałam, iż dojdziesz daleko — powiedziała, poprawiając okulary.

„Szara myszka, a jednak znalazła męża” — pomyślałem, widząc na jej biurku zdjęcie uśmiechniętej rodziny.

— Cieszę się — odparłem. — Teraz mogę ci zaoferować stanowisko, na jakie zasługujesz.

— Dziękuję — uśmiechnęła się. — Ale chciałam porozmawiać o czymś innym. Pamiętasz Kingę? Kingę Nowak? Uczyłyśmy się razem.

Oczywiście pamiętałem. I jej obojętność, i moją miłość. Udawałem jednak, iż muszę się zastanowić.

— Wyszła za mąż na trzecim roku. Jej mąż też kończył naszą uczelnię. Powinieneś go znać — Marek Kowal, sportowiec, chluba wydziału. Naprawdę nie pamiętasz? — wzruszyłem ramionami.

Pamiętałem. Pamiętałem upokorzenie, gdy zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

— Sprawy potoczyły się kiepsko — ciągnęła Hania. — Kinga zaszła w ciążę, a Kowal namówił ją na aborcję. Mówił, iż mają czas, iż musi skończyć studia… Potem nie mogła mieć dzieci. Rok temu dowiedziała się, iż ma kochankę i dziecko na boku. Rozwiodła się. Mieszkała u mnie tydzień — mieszkanie było jego. — Zamilkła, patrząc na mnie. — Myślałam, iż ty też się w niej kochałeś.

— Naprawdę? Nie pamiętam — skłamałem.

— W każdym razie… potrzebuje pracy. Wiem, iż nie błyszczała na studiach, ale pomogę jej się wdrożyć. — HaniaPo latach zrozumiałem, iż prawdziwa zemsta nie polega na cudzym cierpieniu, ale na własnym przebaczeniu.

Idź do oryginalnego materiału