**”Nic nie zdążasz!”: jeden wieczór otworzył Marii oczy na całą prawdę**
— Dziś wieczorem idziemy do Darka i Oli — oznajmił Krzysztof podczas kolacji, choćby nie patrząc na żonę. — Zaprosili nas.
— Może upiekę sernik? Albo makowiec? Nie wypada iść z pustymi rękami — zaproponowała Marysia.
— Nie ma potrzeby. Ola gotuje świetnie — machnął ręką mąż. — Wystarczy wino i owoce.
Marysia skinęła głową, ale w środku gotowała się ze złości. Owszem, nie była mistrzynią kuchni, czasu też miała mało — mały syn, cały dom na jej głowie. Ale przecież stara się, gotuje, sprząta. Tylko iż nikt tego nie widzi.
Olę widziała raz, na firmowym spotkaniu, i to tylko przelotnie. A teraz — iść do nich jak na komendę, jeszcze z aluzjami, iż cudze żony są lepsze.
W sobotni wieczór Marysia ubrała się elegancko, uczesała włosy — w końcu miło wyjść między ludzi. Zostawili syna u babci i pojechali.
Mieszkanie Oli i Darka było rzeczywiście nienaganne. Wszędzie czystość, przytulnie, pachniało pieczonym kurczakiem i świeżym ciastem. Marysia rozglądała się ukradkiem — oni też mieli dziecko, a jednak ani jednej zabawki, ani okruszka na podłodze. A Ola wyglądała, jakby wróciła prosto z salonu.
— U was tak przyjemnie! — powiedziała Marysia uprzejmie.
— I czysto — wtrącił Krzysztof. — Nie jak u nas. Marysiu, może się czegoś nauczysz?
Wszyscy się zaśmiali, tylko nie ona. Ugodziło ją to w serce. Zmusiła się do uśmiechu, ale w środku czuła palący wstyd. Chciała wyjść od razu, ale grzeczność nie pozwalała.
Przy stole rozmowa toczyła się gładko, aż Krzysztof zaczął zachwycać się Olą: gotuje doskonale, zawsze wygląda perfekcyjnie, a choćby koszule prasuje jak zawodowiec.
— To dopiero żona! — wykrzyknął. — Żebym ja taką miał!
— A ja? — nie wytrzymała Marysia.
— No co ty, ty też jesteś w porządku… tylko Ola to wzór. Nie bierz tego do siebie.
Marysia wstała i poszła do łazienki. Zamknęła drzwi i rozpłakała się. Porównywał ją. Upokarzał. A ona — dawała mu wszystko.
Wróciła do stołu, udając, iż wszystko gra.
Wtedy odezwała się sama Ola.
— Krzysiek, skoro tak podziwiasz, jak wyglądam, to może weź przykład z Darka. On zajmuje się synkiem, gdy ja jestem na siłowni, u kosmetyczki czy na zakupach. A ty zostawiasz Marysię samą i jeszcze narzekasz?
Krzysztof się zmieszał, ale próbował żartować:
— No… nie każdy może być ideałem.
— Marysia też byłaby ideałem, gdyby nie ciągnęła wszystkiego sama — nie odpuszczała Ola. — Może gdybyś choć czasem pomógł, mielibyście porządek, a ona miałaby siłę na siebie.
— Co to, napad na mnie? — warknął Krzysztof. — Zwykły komplement!
— Nie, upokorzyłeś żonę. Od dawna. A zachwyty nad Olą to nie powód, by Marysię ośmieszać — ostro powiedział Darek. — choćby nie zrozumiałeś, jak jej ciężko to słuchać.
— Marysia, powiedz coś! — zwrócił się do niej Krzysztof. — Wytłumacz im, iż wszystko jest w porządku.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się, ale w jej oczach była pustka.
— Nie, Krzysiu. Nic nie jest w porządku. Upokarzasz mnie. Regularnie. Mam dość.
— Więc teraz ty przeciwko mnie?! — syknął. — Wychodzimy. Kompromitacja.
— Jak coś, zadzwoń — szepnęła Ola, gdy Marysia się żegnała.
W taksówce Krzysztof wybuchnął. W domu kontynuował. Oskarżał: „Oni cię podpuszczają! U nas wszystko było dobrze!”.
Ale Marysia nie krzyczała. Nie tłumaczyła się. Cicho szykowała się do jutra — do chwili, gdy złoży pozew o rozwód.
Miesiąc później już pracowała. Syn poszedł do przedszkola. Wreszcie odetchnęła. Zrobiło się lżej. Nikt nie porównuje. Nikt nie wyrzuca. I już nie boi się ciszy w domu. Cisza to nie pustka — to wolność.