Odkąd dzieci dzwonią codziennie, czuję, iż nie chodzi o troskę, ale o spadek.

polregion.pl 1 tydzień temu

Od tamtej pory dzieci dzwonią do mnie codziennie, ale czuję, iż nie chodzi tu o troskę, a o spadek.

Danuta Nowak stała przy oknie, zamyślona, wpatrując się w zimowy, wilgotny dziedziniec. W jej mieszkaniu panowała cisza, tylko tykanie zegara leniwie odliczało minuty. Była już dawno na emeryturze, a myśli coraz częściej wracały do jej dorosłych dzieci – dwóch córek i syna. Dzisiaj były jej urodziny. Czy przyjdą ją odwiedzić? A może choć zadzwonią? Choć, szczerze mówiąc, Danuta Nowak już dawno przestała mieć złudzenia.

„Pamiętam, jak trzydzieści lat temu mąż zostawił mnie samą z trójką małych dzieci – rozmyślała gorzko. – Nie chciał wziąć odpowiedzialności: męczył go płacz, wieczny bałagan i brak pieniędzy. Miałam zaledwie trzydzieści lat, starsze dzieci dopiero zaczynały szkołę, a najmłodszy jeszcze nosił pieluchy. Trzeba było ich nakarmić, ubrać, wychować…”

Danuta Nowak wtedy się nie poddała. Pracowała, gdzie się dało: jako sprzątaczka, sprzedawczyni, niania. Byle tylko utrzymać dzieci. Na własne życie nie miała czasu. Marzyła tylko o jednym – żeby jej dzieci miały wszystko, żeby nie czuły się gorsze od innych.

Tylko teraz, patrząc wstecz, zrozumiała, iż może na darmo stawiała pieniądze ponad zwykłe, ludzkie ciepło. Dzieci potrzebowały nie tylko jedzenia i ubrań, ale także matki obok – z książką w ręku, z czułym słowem na ustach.

W tamtych trudnych latach Danuta Nowak nie miała żadnego wsparcia. Mąż odszedł bez żalu, jakby wymazał rodzinę z życia. „To był jego wybór – myślała teraz bez urazy. – I go nie potępiam. Każdy ma swoją drogę”.

Dzieci wyrosły, rozleciały się po swoich gniazdach. Każde zajęło się swoim życiem, założyło rodziny. Ona została sama. Emerytura skromna, ale Danuta Nowak całe życie oszczędzała „na czarną godzinę” – dla dzieci. Zbierała na śluby, mieszkania, przyszłość wnuków…

Ale teraz, po latach, została tylko z oszczędnościami, mieszkaniem – i pustką w sercu. Nie miała choćby do kogo się odezwać.

Tydzień temu poczuła ostry ból w klatce piersiowej. Musiała wezwać karetkę. Danutę Nowak zabrano do szpitala, a po kilku dniach lekarze postawili diagnozę, która zalała ją falą strachu: choroba poważna, rokowania – niepewne.

Personel skontaktował się z rodziną. I wtedy stało się coś niezwykłego: wszystkie troje dzieci przybiegły do szpitala niemal w tym samym czasie.

Sąsiadka z sali choćby się zazdrościła:

– Co za szczęście! Taka troskliwa rodzina, ani na krok od pani nie odstępują…

Danuta Nowak tylko gorzko się uśmiechnęła. Znała swoje dzieci zbyt dobrze, by się łudzić.

Po wyjściu ze szpitala zaczęły się codzienne telefony.

– Mamo, jak się czujesz?
– Mamusiu, czegoś potrzebujesz?
– Mamo, może pomyślałaś o spisaniu testamentu, żeby uniknąć późniejszych sporów?

Wszystko wyglądało na troskę, ale w głosach była jakaś zimna sztuczność. Nie było tam prawdziwego niepokoju, którego nie da się udawać. Danuta Nowak czuła: nie chodzi tu o miłość, o tęsknotę za matką. Chodzi o pieniądze. O jej dwupokojowe mieszkanie w centrum Warszawy. O starannie zgromadzone oszczędności, które całe życie odkładała dla nich.

Serce się krajało: czy naprawdę wszystko spowodowało się do tego?

W ostatnich dniach Danuta Nowak dużo myślała. Bardziej niż przez ostatnie lata. Patrzyła na ciemne okna sąsiednich domów i rozumiała – jej starość wygląda inaczej, niż marzyła. Wyobrażała sobie, jak siedzi przy kominku, czyta wnukom bajki, przyjmuje dzieci na święta… A w rzeczywistości tylko pustka i telefony o wyznaczonych godzinach, pełne ukrytej chciwości.

Coraz częściej zastanawiała się: czy w ogóle warto zostawiać dzieciom wszystko, co gromadziła kosztem własnego życia?

Pojawiła się myśl dzika i przerażająca: przekazać pieniądze na fundację charytatywną. A mieszkanie może zapisać sąsiadce Marii Kowalskiej – tej samej, która od lat wpadała wieczorami, przynosiła zakupy, wycierała kurze, pytała: „Jak zdrowie, Danusiu?” – bez ukrytych intencji, bez kalkulacji.

Decyzja jeszcze nie zapadła. Ale w sercu Danuty Nowak już kiełkuje świadomość: miłości nie można kupić prezentami, mieszkaniami, oszczędnościami. Miłość albo jest, albo jej nie ma.

A życie jest tylko jedno. I starość też.

I skoro już musi je spędzić w samotności, niech przynajmniej jej ostatnie czyny będą szczere – a nie podyktowane poczuciem obowiązku wobec tych, którzy o niej zapomnieli wtedy, gdy najbardziej potrzebowała ich ciepła.

Idź do oryginalnego materiału