— Kasia, możemy porozmawiać na chwilę? — westchnął Marek, gdy żona po raz setny tego wieczora krążyła między kuchnią a jadalnym stołem, przygotowując przekąski na przyjęcie dla jego gości.
— Oczywiście, Mareczku, co się stało? — odwróciła się, wycierając dłonie w fartuch.
— No i znowu — „Mareczku”… Prosiłem, żebyś nie mówiła po chłopsku, to brzmi okropnie. I te twoje „o” i „e”… Słuchaj, serio, to rani uszy. Może w twojej wsi tak mówią, ale tutaj już nie.
— Nigdy nie ukrywałam, skąd jestem. U nas to normalne. Jedni „mazurzą”, drudzy „szeleszczą”, a wy tu „wyciągacie” każde słowo. I co, „Marek” jest lepsze niż „Kasia”?
— Nie rozumiesz. Nie chcę, żebyś dziś z nami siedziała. To biznesowe spotkanie, moi znajomi to poważni ludzie. Ty, no wiesz, nie pasujesz…
Kasia zastygła. W środku poczuła lodowaty chłód.
— W czym niby „nie pasuję”? Manicure nie ten? Za mało elokwentna, żeby rozmawiać o inwestycjach? Twoja Ola, Weronika, choćby ta Zosia z Natalią — też nie są dyrektorkami. Siedzimy przy osobnym stoliku, śmiejemy się z memów i pokazujemy zdjęcia dzieci. O co chodzi?
— Po prostu nie zrozumiesz. One są z dobrych domów. A ty… — Marek zawahał się. — Wstydzę się przed nimi.
— Wstydzisz się? Kiedy jeździłam z tobą po szpitalach, było ci wygodnie? Kiedy wracaliśmy z wakacji u rodziców z bagażnikiem pełnym przetworów — też było ci wygodnie? A jak trzeba ugoszczać, to nagle jestem „nie na poziomie”? — zerwała fartuch i poszła do sypialni.
— Kasieńko, zaczekaj, nie unoś się… — zaczął, ale drzwi już trzasnęły.
Nie wiedział, iż Kasia usłyszała każde słowo. Gdy tylko wyszedł, osunęła się na łóżko, zakrywając twarz dłońmi. W gardle czuła gorycz i żal. Ile razy ją ostrzegano — wiejska prostaczka nie pasuje do wielkomiejskiego karierowicza… A ona wierzyła. W ich miłość. W jego dobroć. I przecież do dziś nigdy nie dał jej powodu, by wątpić.
Poznali się na ostatnim roku studiów. Ona kończyła bibliotekoznawstwo, on — ekonomię. Był cichy, nieśmiały, trochę nieporadny. Dziewczyny nazywały go „świrem” i śmiały się. Ale Kasi zrobiło się go żal — nie lubiła, gdy ktoś kogoś ocenia bez powodu.
Później, już w bibliotece, spotkali się jeszcze parę razy. On jąkał się i denerwował, a ona spokojnie poradziła: „Weź głęboki oddech i mów wolno”. Tak się zaczęło. Potem były randki, długie rozmowy, wsparcie. On przy niej rozkwitł. Dwa lata później był ślub, na który choćby najwięksi sceptycy w rodzinie przystali.
A teraz — to wszystko?
— Czyli dopóki byłeś nikomu niepotrzebny — byłam ważna, a jak stałeś się „kimś” — jestem ci kulą u nogi? — pomyślała gorzko i wyciągnęła walizkę.
Zadzwoniła do siostry, krótko opowiedziała sytuację. Ta od razu zaproponowała, żeby zamieszkała u nich. Szwagier i siostrzenice ucieszyli się.
— Co teraz zrobisz? — spytała siostra.
— Wrócę do rodziców. W bibliotece właśnie zwolniło się miejsce. Wynajmę małe mieszkanie. Resztę przewiozę później, przez firmę transportową. Najważniejsze, żeby wyjść.
Zadzwonił telefon. Na ekranie — Marek.
— Gdzie się podziewasz?! Goście za dwie godziny, a w domu ani kolacji, ani ciebie!
— Skoro jestem „za prosta”, żeby siedzieć z twoimi „wybrańcami”, to chyba jedzenie też powinna przygotować ktoś bardziej wyrafinowany. Radź sobie sam. Wyprowadzam się.
— Kasia, oszalałaś?!
— Nie. Wychodzę z TWOJEGO życia. Jutro złożę pozew o rozwód.
Rozłączyła się i bez wahania weszła do mediów społecznościowych. Napisała krótki, ale szczery post o tym, jak w jeden wieczór można zmienić się z kochanej żony w „wstyd rodziny”.
Pierwsze zareagowały żony i partnerki jego znajomych. Wszystkie stanęły po stronie Kasi. Potem poszło lawinowo. choćby jego koledzy zaczęli pisać: „Nie spodziewałem się po Marku czegoś takiego”. On zaś wysłał wściekłą wiadomość: „Przez ciebie pokłóciłem się ze wszystkimi”.
Myślał, iż jego słowa nikogo nie dotkną? Że te kobiety, które też pochodzą ze wsi, nie rozpoznają się w tej „prostocie”?
— Zrobiłaś to specjalnie? Chciałaś mi życie zrujnować?
— Sam je sobie zrujnowałeś, gdy zacząłeś mówić, iż nie jestem godna z tobą siedzieć. Gdy przestałeś mnie szanować. Źle mnie znałeś, Marek.
— I komu ty taka potrzebna?
— To po co prosiłeś sędziego o czas na pojednanie?
Milczał, odwracając wzrok.
— Szkoda, iż przez głupotę rozwaliłaś rodzinę.
— jeżeli nazywasz „głupotą” upokarzanie — to jesteś albo tyranem, albo głupcem. A z takimi nie mam zamiaru iść przez życie.
Kasia szła już do domu siostry. Tata obiecał pomoc z mieszkaniem. Będzie praca. A miłość… miłość jeszcze się znajdzie. Najważniejsze, iż teraz wie — wdzięczność i szacunek są równie ważne jak uczucia.