O TYM JAK PO RAZ KOLEJNY POSTANOWIŁAM RUSZYĆ TYŁEK Z KANAPY.

basiaszmydt.pl 1 rok temu

Dziś są Walentynki. Porozmawiajmy więc trochę o miłości. A konkretnie o miłości do siebie samej. O dawaniu sobie kolejnej szansy, o wybaczaniu sobie i traktowaniu siebie z czułością. Ten post powstał ku motywacji. Na swojej drodze często spotykam osoby, które we mnie wierzą, dają mi motywacyjnego kopa, są inspiracją. Postanowiłam się tym podzielić. Potraktuj ten tekst jako inspirację właśnie. Każdy z nas ma inne możliwości, inną historię, inne priorytety, a wreszcie inne potrzeby. Niezależnie od tego ile podobnych tekstów przeczytasz, na samym końcu ostatecznie musisz posłuchać swojego ciała, swoich potrzeb, a tę największą motywację znaleźć sama w sobie. Niestety nikt za nas nie będzie dobrze żył. To my dokonujemy konkretnych wyborów na różnym etapie życia, choć te wybory z dziedziny selfcare, są dużo łatwiejsze, gdy ma się odchowane dzieci i nienormowany czas pracy. Gdy po prostu ma się możliwości lub gdy te możliwości stwarza się sobie samemu, krok po kroku. To również weź pod uwagę.

Daleka jestem od tego, by stwierdzić, iż przez ostatnie lata się czemuś lub komuś poświęciłam kosztem siebie. Tak wybrałam, takie były moje na tamten moment priorytety. Przez ostatnie lata najważniejsza była dla mnie moja rodzina, moje dzieci. To żeby były zaopiekowane, żeby miały bezpieczny i ciepły dom. A iż ten dom był kilka razy zmieniany i jako rodzina doświadczyliśmy kilku przeprowadzek i remontu w dość krótkim czasie, to stanowiło to czasem wyzwanie. istotny był także sam dom, to żeby był odpowiednio urządzony, posprzątany, wygodny i komfortowy. Tu często bywałam bezkompromisowa. Nie lubiłam się dzielić tą robotą. Mało tego! Czasami przeginałam, bo mam nieznośną tendencję do angażowania się w coś bez reszty i szlifowania aż będzie po mojemu. Tak samo w pracy. Wiele lat upłynęło zanim osiągnęłam ten poziom profesjonalizmu i doświadczenia, jaki mam teraz. Wszystko przez to dopracowywanie każdego projektu do perfekcji, ale i cholernie ciężką pracę, żeby było tak jak jest dziś. Ja po prostu kocham to robić i nie żałuję. Naprawdę nie żałuję. Miałam na to energię, ochotę, miałam też motywację i dzisiaj jestem z siebie i z mojej rodziny naprawdę dumna. Z tego jak to wszystko się poukładało lub też jak my to poukładaliśmy. Mam piękny dom, na który ciężko pracowaliśmy z mężem przez wiele lat. Mam dwóch wspaniałych synów, z których jestem cholernie dumna. Stworzyliśmy przez te lata coś absolutnie wspaniałego.

Jednak w tej mojej niemal doskonałej rzeczywistości zbyt często brakowało czasu dla mnie. Takiego jakościowego czasu dla swojego zdrowia, dla ćwiczeń czy rozwijania swoich pasji. Nie mam na to żadnej wymówki szczerze powiedziawszy. Po prostu sobie odpuszczałam, mówiąc, iż na wszystko jest czas i miejsce (tu akurat miałam rację), albo iż jestem przecież młoda, zdrowa i daję radę, albo iż nie mam czasu i teraz mam inne priorytety. Zamiast wieczornych ćwiczeń czy chociażby spaceru, ja wybierałam coś pysznego na kolację, obowiązkowo w towarzystwie ulubionego wina. Dopóki miałam 30-31, a choćby 35 lat, wszystko było ok. Moje ciało było silne, zdrowe, a metabolizm pracował na pełnych obrotach. Kilka miesięcy po urodzeniu drugiego syna wróciłam do formy sprzed ciąży, przy pomocy trenera na siłowni. Miałam to pod kontrolą, czułam się świetnie. Wszystko zmieniło się chyba w ciągu ostatnich dwóch lat. Skończyliśmy potężny remont domu, który robiliśmy w dużej mierze sami, adrenalina spadła, a ja mówiąc najprościej po prostu się posypałam lub też zapuściłam 🙁 I było to dla mnie naprawdę zaskakujące.

Jak to? Przecież jestem taka młoda! W tym roku kończę 39 lat. Dlaczego więc bolą mnie kolana, biodro, głowa, kręgosłup? Dlaczego czuję się jak galareta i najchętniej siedziałabym na sofie oglądając Netflixa? Jak to możliwe, iż zrobiłam to sobie w tak krótkim czasie? Jak to możliwe, iż ważę 12 kilogramów więcej niż te 3-4 lata temu? Jak mogłam nie zauważyć tego co się ze mną dzieje i jak bardzo się zaniedbuję? A jednak… Zaciągnęłam wobec mojego ciała dług i to ciało teraz domaga się spłaty. Póki jeszcze jest na to czas.

Kupowałam większe ubrania, a w duchu dziękowałam sobie za to, iż istnieje makijaż tuszujący niewyspanie i jeansy w stylu „mommy”, zbierające nadmiar ciała do kupy. Gdy miałam owulację, byłam królową życia, w dodatku bardzo seksowną. Gdy przychodził PMS, omijałam lustro szerokim łukiem. Bezsensowne, błędne koło. A propos owulacji…

W pewnym momencie kompletnie rozregulował mi się okres. Potrafiłam nie mieć miesiączki przez 2,5 miesiąca i to już było bardzo niepokojące. Wciąż zastanawiałam się co ja kurde robię nie tak? Przecież wcale nie jem tak źle, wiem co jest zdrowe, a co nie, grzeszę tylko od czasu do czasu i ogólnie rzecz biorąc jestem spokojnie i optymistycznie nastawionym do życia człowiekiem. Więc skąd te komplikacje? Skąd te wahania hormonów? Dlaczego czuję się jakbym była 20-30 lat starsza niż jestem?

STYCZEŃ

Sylwestra i Nowy Rok spędziłam w Norwegii. Mój mąż poszedł do pracy, moje dzieci zatopiły się w świecie Minecrafta, a ja zrobiłam sobie drinka (a jakże!), pyszny makaron (a jakże!) i obłożyłam się świeżutkimi i pachnącymi plannerami. Zaczęłam pisać jak szalona listę rzeczy, których w swoim życiu już NIE CHCĘ. Na przekór wszystkim postanowieniom, obietnicom, iż od dzisiaj będę już fit dziewczyną ogarniającą wszystko na tip top, zaczęłam od tzw. dupy strony. Moja lista rzeczy, których już nie chcę w swoim życiu była całkiem długa, ale co najważniejsze zawierała takie podpunkty jak: „nie chcę już więcej nie mieć siły, by pójść na spacer”, „nie chcę jeść syfu”, „nie chcę zajadać emocji jedzeniem albo zapijać winem”, „nie chcę już odkładać siebie na później”. To był mój rachunek sumienia. Tego dnia nie wpisałam na swoją noworoczną listę postanowień niczego więcej. Tylko to czego już nie chcę. I byłam przy tym wobec siebie bardzo uczciwa. To było coś nowego, bo do tej pory funkcjonowałam w tzw. „zrywach”. Starałam się wyrobić w sobie nawyki, ale nie zawsze mi się to udawało. A już nawyk, by być aktywną fizycznie dziewczyną, był kompletnie poza moim zasięgiem. Tak mi się przynajmniej wydawało…Tak czy siak, gdy nadeszła magiczna północ Nowego 2023 Roku, powiedziałam do siebie: „TO BĘDZIE MÓJ ROK. TYM RAZEM STAWIAM NA SIEBIE”. Byłam interesująca co z tego wyniknie, ale i bardzo zdeterminowana, by coś zmienić, by schudnąć, by poczuć się w szczycie swojej formy, by siebie odzyskać.

Jednak najpierw poleciałam z moim mężem na cudowne, wymarzone wakacje we dwoje. A na wakacjach, wiadomo dużo wina, dużo deserów i dużo świeżej chrupiącej, francuskiej bagietki od rana do wieczora (Gwadelupa to francuska kolonia).

ZDJĘCIE

Pewnego dnia, kiedy byliśmy na plaży, a ja kąpałam się w krystalicznej, lazurowej wodzie w dwuczęściowym bikini, mój mąż zrobił mi zdjęcie, gdy wychodziłam z wody. Gdy je zobaczyłam, rozpłakałam się. Pierwszy raz w życiu rozpłakałam się na swój widok. Myślę, iż kiedyś pokażę Ci tutaj to zdjęcie, ale jeszcze nie teraz. To było moje ciało. Opuchnięte, z nadmiarowymi kilogramami, bez ściskających jeansów „mommy”, bez pozowania, bez filtrów, za to z rozregulowaną gospodarką hormonalną, galaretowate i obolałe. To był dla mnie bardzo, bardzo trudny moment, bo chyba nie miałam świadomości tego jak jest naprawdę. Wciąż przecież funkcjonowałam w poczuciu, iż jakoś to będzie, iż bez przesady, iż ojtam, ojtam.

Poczułam wtedy, iż kompletnie straciłam grunt pod nogami. Nie miałam planu, nie miałam motywacji, nie miałam samozaparcia, nie wiedziałam co mam zrobić. Jeszcze…

PLAN

Kiedyś wspominałam Ci, iż jest coś takiego jak Test Gallupa. To taki test, którego wynik pokazuje Ci jakie drzemią w Tobie wrodzone talenty i jak możesz je wykorzystać w życiu czy pracy. Ja wprawdzie nie mam talentu, który pozwala każdego dnia kochać sport jeszcze mocniej, ale mam inny talent – jestem STRATEGIEM, a to oznacza, iż choćby jeżeli spotka mnie w życiu coś trudnego, to ja najpierw sobie popłaczę, a po kilku godzinach mam już plan działania. Tak było też tym razem. Postanowiłam otrzeć łzy i dokończyć moje wakacje z mężem w najlepszym stylu, a po powrocie zacząć realizować swój plan.
Tak naprawdę to zaczęłam już na Gwadelupie, bo to tam za pośrednictwem Instagrama znalazłam trenera personalnego, z którym umówiłam się na spotkanie niemal tuż po wylądowaniu, ale o tym za chwilę.

CO JEST DLA MNIE DOBRE?

Gdy zaczęłam tworzyć w głowie swój plan naprawczy byłam w kropce. Jak mam wiedzieć co jest dla mnie dobre? Jak zmieścić w ciągu dnia picie ziół, odpowiednią kaloryczność, ćwiczenia? Co jest lepsze? Jedzenie wszystkiego, ale w małych ilościach czy może jedzenie głównie białka z tłuszczem? A co z japońską dietą wodną, która zakłada rozpoczynanie dnia od pół litra ciepłej wody? Będąc na urlopie miałam sporo czasu, żeby się nad tym zastanowić i ostatecznie uznałam, iż po prostu będę testować różne rzeczy i słuchać swojego ciała. W końcu wiedzę ogólną w tym zakresie miałam naprawdę sporą. Myślę, iż gdybym była w programie Jeden z Dziesięciu, to pytania z tej tematyki wzięłabym na siebie. Gorzej z praktyką.

Było coś jeszcze. Coraz więcej bliskich mi osób zaczęło chudnąć, zdrowieć i zachwycać się nowym stylem życia, który wybrali. Coraz częściej podczas wspólnych, towarzyskich spotkań moi znajomi zamiast wina wybierali wodę i nie jedli kolacji, mówiąc, iż o tej godzinie już nie jedzą. Początkowo wpuszczałam te rewelacje jednym uchem, a wypuszczałam drugim, ale gdy na Gwadelupie kolejna koleżanka opowiedziała mi o tym jak zmieniło się jej życie, po tym jak zmieniła swoje nawyki żywieniowe, postanowiłam spróbować. Tylko spróbować i zobaczyć czy to dla mnie.

Czym był ten nowy styl życia? W dużym skrócie to dieta niskowęglowodanowa. Czasem w sieci możesz ją znaleźć pod hasłem „low carb” lub w bardziej restrykcyjnej wersji – „keto”. Taka dieta niemal całkowicie eliminuje ukochane przez nas chleby, bagietki, makarony, a także cukier. To co mnie przekonało do niej najbardziej, to iż odżywiając się w ten sposób, jesteśmy w stanie wyregulować swoją gospodarkę hormonalną. Dodatkowo jemy w oknie żywieniowym (wyszukaj intermittent fasting), na przykład od 10 do 16, lub do 18 i dajemy swojemu organizmowi czas na strawienie wszystkiego i odpoczynek. Jest coś jeszcze. Przestajemy myśleć nieustannie o jedzeniu, jesteśmy syci i nie podjadamy, co dla osób takich jak ja, dla których jedzenie ma silny ładunek emocjonalny, jest szalenie istotnym argumentem. To brzmiało jak recepta na sukces i ogromna nadzieja. Postanowiłam spróbować.

Nie chcę się tutaj wymądrzać, bo wcale nie jestem ekspertem. Po prostu testuję na sobie i dzielę się tym, co usłyszałam, a na końcu wpisu odeślę Cię do profesjonalistów w tym temacie.

OD CZEGO ZACZĘŁAM

Zaczęłam od pracy nad swoją głową i nad zbudowaniem adekwatnych przekonań na swój temat i na temat swoich możliwości również. Przede wszystkim zdałam sobie sprawę, iż teraz mam w końcu czas dla siebie, co wytrąca mi z ręki wszystkie wymówki. Moi chłopcy mają już 10 i 13 lat, są samodzielni, mają swoje zajęcia i tak naprawdę nie potrzebują mojego towarzystwa w takim stopniu, jak jeszcze kilka lat temu. A to daje mi naprawdę duże pole do działania i mnóstwo możliwości, które postanowiłam wykorzystać. Przegadałam z moim mężem ten temat, powiedziałam mu o swoich planach i o tym, iż nie będę już w domu i przy dzieciach w takim wymiarze, jak dotychczas. Mam mądrego partnera, który przez całe życie mi kibicuje, ale choćby jeżeli bym takiego nie miała, to i tak zrobiłabym wszystko, żeby jeszcze bardziej usamodzielnić dzieci i znaleźć przestrzeń dla siebie. Już wiem co się dzieje, gdy takiego czasu sobie nie daję i jak wtedy się rozpadam.

Obiecałam sobie, iż nie będę się do nikogo porównywać. Tylko do siebie. Że całą uwagę skupię na tym, żeby sprawdzać jak się czuję, jak reaguje moje ciało na ćwiczenia i na dietę. Postanowiłam być swoją największą motywacją.

Zdałam sobie sprawę, iż jestem osobą, której bardzo ciężko jest wytrwać w postanowieniach, dlatego tym razem postanowiłam zastosować metodę tygodniowego planowania. Jestem człowiekiem – kalendarzem (to ten strateg!), co oznacza, iż uwielbiam wszystko zapisywać i planować. Niestety mam tendencję do sporządzania zbyt ambitnych planów, których nie mam szans zrealizować w czasie, który sobie założyłam. Czuję wtedy frustrację i potrafię rezygnować z rzeczy mniej ważnych, byleby tylko się wyrobić. Do tej pory do rzeczy mniej ważnych zaliczał się wszelki sport. Musiałam to ograć inaczej. Postanowiłam planować moje ćwiczenia, dietę i wszelkie inne zabiegi dla swojego dobrostanu tylko na tydzień do przodu. Odhaczam zadania z danego tygodnia. Tylko tyle i aż tyle. Moimi zadaniami jest trzymanie się założonej diety i robienie trzech treningów w tygodniu. Dla mnie ma to sens i nie przeraża mnie tak bardzo jak trzymiesięczna metamorfoza czy 90 dni do bikini 🙂 To tak zwane małe kroki. Dzięki temu mam większą szansę, by aktywność fizyczna weszła mi w nawyk, a nie tylko była kolejnym zrywem. Póki co się sprawdza. Dam znać jak będzie mi szło dalej.

Postanowiłam być wobec siebie turbo uczciwa. Nie zliczę ile razy oszukiwałam sama siebie mówiąc sobie, iż od jutra, albo od poniedziałku zmieniam swoje życie, by w okolicach środy wrócić do dawnych nawyków. Miałam na to mnóstwo tłumaczeń, na czele z tym, iż kochanego ciałka nigdy za wiele, iż trzeba się akceptować w każdym rozmiarze etc. Bycie uczciwym wobec samej siebie oznaczało również przyznanie się do tego, iż ja wcale w to nie wierzę. Nie wierzę w to, iż kochanego ciałka nigdy za wiele, nie akceptuję siebie, gdy mam nadwagę. Tyle. Ty możesz, masz prawo, ja nie muszę.
Obiecałam sobie, iż będę dla siebie wyrozumiała, iż zrobię sobie odpowiednie badania, znajdę odpowiedniego trenera i będę uczciwie słuchać jego wytycznych. Udało mi się, ale o tym za chwilę.

Postanowiłam przestać szukać nieustannej motywacji. Po prostu odhaczam zadania wpisane na listę bez analizowania ich. Mam na myśli oczywiście te zadania związane z odchudzaniem. To jest mój osobisty krok milowy. Jestem jak koń dorożkarski. Jedyne co muszę zrobić to pójść na trening, nie odwoływać go, nie przekładać, tylko pójść i go zrobić, tak jakbym szła do pracy na 8:00.

Radykalnie ograniczyłam alkohol. Nie będę tutaj rozwodzić się na temat tego jak czułam się rano po wypiciu kilku lampek wina. jeżeli tak jak ja jesteś w okolicy 40-tki, to na pewno doskonale wiesz jak wygląda kac gigant po wypiciu jednej lampki wina za dużo. To dosyć niesprawiedliwe, ale takie są fakty niestety. Mój organizm nie toleruje alkoholu tak dobrze jak kiedyś, a ja gdy kilka tygodni temu przeleżałam w łóżku z bólem głowy cały dzień, obiecałam sobie, iż za nic w świecie nie chcę się więcej tak czuć. Lampka wina w Paryżu – bardzo proszę. Wino w każdy piątek po ciężkim tygodniu – to już nie dla mnie. Do kalendarza wpisałam wszystkie daty, w których w 2023 roku napiję się ulubionego wina. Pierwsza taka okazja 28.04. podczas weekendu z przyjaciółką.

Radykalnie ograniczyłam cukier. Nie napiszę, iż wyeliminowałam, bo zdarza mi się sięgnąć po daktyle, które mają w sobie sporo cukru, ale aktualnie w mojej kuchni króluje ksylitol i erytrol, na bazie których robię desery, gdy tylko nachodzi mnie ochota na coś słodkiego. Cała magia polega na tym, iż po takich dodatkach nie ma w organizmie wyrzutu insuliny, co ostatecznie prowadzi do uregulowania hormonów i cukru. Na końcu wpisu odeślę do mądrzejszych ode mnie w tym temacie. Ja dopiero raczkuję, choć mam juz na swoim koncie kilka udanych kulinarnych eksperymentów. W końcu gotowanie to coś, co kocham nieustannie.

Ograniczyłam węglowodany i jem śniadania białkowo – tłuszczowe. To był dla mnie najtrudniejszy punkt, bo gdybym miała na bezludną wyspę zabrać jedną potrawę, to byłby to świeży chleb z masłem. Na początku było mi bardzo trudno. Brakowało mi bagietki i bułeczek. Jednak, gdy tylko zaczęłam zauważać zmiany w swoim samopoczuciu i obwodzie talii, uznałam iż idę w to dalej, skoro mi to służy. Poza tym w sieci jest cała masa przepisów na białkowo tłuszczowe śniadania, nie tylko wytrawne. Dlaczego śniadanie białkowo – tłuszczowe? Tu znowu chodzi o cukier we krwi i hormony. Po takim śniadaniu jesteśmy bardzo długo syci, nie potrzebujemy popołudniowej kawy, bo nie zaliczamy spadku energii. Warto spróbować, żeby się przekonać. Mój post to za mało 🙂 Ja też przez długi czas tylko czytałam na ten temat znad swojego talerzyka z kanapkami z bagietką, aż w końcu postanowiłam po prostu spróbować.

Postanowiłam przez kilka pierwszych miesięcy gdy jestem na tzw. redukcji, skorzystać z diety pudełkowej. Jako blogerka dostałam propozycję takiej współpracy już w zeszłym roku, ale ciągle to odkładałam. Teraz moment jest idealny! Codziennie rano pod moimi drzwiami znajduję 3 gotowe, pyszne posiłki „low carb”. Moim zadaniem jest tylko je podgrzać, zjeść i nie podjadać. Wszystkie dania są naprawdę pyszne i w ogóle nie chodzę głodna. W dniu, w którym ćwiczę, mam ochotę na coś słodkiego. Wtedy robię sobie zdrowy, niskokaloryczny deser. Podlinkuję Ci na końcu do moich ulubionych stron z przepisami.

Mam współpracę z BISTRO BOX CATERING i jeżeli masz ochotę skorzystać z takiej opcji powrotu do formy, to na hasło „Basia10” otrzymujesz 10% rabatu na zamówienie.

KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ OFERTĘ BISTRO BOX CATERING

Ćwiczę z trenerem. Odkładałam to przez wiele lat, bo zawsze były ważniejsze wydatki albo po prostu nie miałam kasy. Gdy tylko skończyliśmy remont, postanowiłam tak gospodarować naszym budżetem, żeby móc wykupić sobie treningi z profesjonalnym trenerem. Znam siebie i swój słomiany zapał, dlatego zapłaciłam za 3 miesiące treningów z góry i tak jak wspomniałam, jestem jak koń dorożkarski. Wpisuję w kalendarz, jestem uczciwa wobec siebie, idę, robię, odhaczam, next.
Jeśli nie miałabym pieniędzy na trenera, prawdopodobnie wykupiłabym dostęp do BeActive TV Ewy Chodakowskiej i ćwiczyłabym z nią na naszym poddaszu. Trener, którego znalazłam bardzo mi odpowiada. Każe mi słuchać swojego ciała, dba o moją postawę, koordynację ruchową i powoli wprowadza ćwiczenia z obciążeniami. Póki co, za nami 6 wspólnych treningów, ale zdam raport za jakiś czas 🙂 Na siłownię chodzę w koszulkach męża, nie mam fancy ciuchów (jeszcze!). Gdy przyszłam pierwszy raz, najprostsze ćwiczenia sprawiały mi trudność, a maszerując na bieżni, dostawałam zadyszki. Po tygodniu już widzę progres w zakresie ćwiczeń, a na bieżni ciągle klikam sobie wyższy poziom. To motywujące!

Chodzę spać maksymalnie o 22:00. Przez to nie wyrabiam się aktualnie z robotą i wiele rzeczy muszę naprawdę odpuszczać, ale sen to jest moja podstawa. Gdy tylko mam taką możliwość, to idę pod prysznic, gdy na dworze pozostało jasno. Przebieram się w piżamę i o 20:00 – 21:00 jestem już w łóżku. Moje dzieci też tego nauczyłam. Teraz, w lutym o to łatwiej. Latem wcale nie chce nam się tak wcześnie iść spać – to zrozumiałe. Ale staram się spać tyle, ile mój organizm potrzebuje, a potrzebuje dużo. Ostatnio 9-10 godzin! Staram się maksymalnie wyciszyć przed snem. Bardzo pracuję nad tym, żeby nie siedzieć na instarolkach wieczorami. Nie zawsze mi się to udaje, ale małymi krokami. Ważne, iż o wczesnej godzinie jestem już w łóżku i organizm dostaje sygnał, iż dzień się kończy, można odpocząć.

Mam swoje rytuały. Aromaterapia, czyli wkroplenie kilku kropel olejku do dyfuzora, ulubione masła do ciała na bazie olejków, ulubiona pościel, przewietrzony pokój i koniecznie zioła na dobranoc w ogromnym kubku. Jestem totalną fanką ziół i wypijam conajmniej dwa dzbanki dziennie. O olejkach eterycznych pisałam więcej tutaj:

OLEJKI ETERYCZNE W MOIM DOMU.

Na wyciszenie przed snem bardzo polecam Ci herbatę od Klaudyny Hebdy „NA DOBRY SEN”. To kompozycja 11 ziół, których działanie ma działanie uspokajające, wyciszające, rozluźniające. Idealna również do regeneracji po ćwiczeniach. Pamiętaj o moim kodzie rabatowym „basiaszmydt10”, daje 10 % zniżki na zakupy.

CO MNIE MOTYWUJE?

Chcę być zdrowa. Tak po prostu. Moim marzeniem nie jest sześciopak, ale brak cukrzycy za kilka lat, brak otyłości, która będzie mnie blokowała w tak wielu czynnościach, brak rozwalonych hormonów, które robią w głowie szajbę.
Chcę mieć na maksa dużo energii i odmłodzić się o 10 lat. Tak jest! Chcę mieć siłę na wielokilometrowe spacery bez zadyszki, na rower, na łyżwy, na morze i na góry.
Chcę patrzeć na siebie w lustrze z miłością a nie współczuciem.

CO SIĘ ZMIENIŁO PO PRAWIE 2 TYGODNIACH OD WPROWADZENIA ZDROWYCH NAWYKÓW?

Czasu minęło mało, ale ja już widzę zmiany. Przede wszystkim w głowie. Sprawdza się u mnie planowanie tylko na tydzień do przodu. Wierzę całą sobą, iż dam radę. Trafiłam na super mądrego trenera, który prowadzi mnie krok po kroku w tym procesie. Straciłam ochotę na chrupiące bagietki, czekoladę i wino. Praktycznie przestałam myśleć o jedzeniu, dzięki temu, iż jestem najedzona dietą niskowęglowodanową. Nie mam spadków energii popołudniu, rzadko piję drugą kawę. Zaczęłam się ruszać poza treningami, robię długie spacery. Gdy jadę do miasta, to w jedną stronę jadę autobusem, a z powrotem wracam na piechotę, jeżeli mam taką możliwość. Schudłam 1,5 kg! Mam zakwasy. Czuję, iż chudnę, a to raptem 2 tygodnie! Jestem zmotywowana 🙂 Wysypiam się, bo nie scrolluję wieczorem telefonu. Zamiast tego pochłaniam książki. Ostatni raz tak dużo czytałam w liceum. To dlatego, iż zostawiam telefon poza sypialnią. Polecam.

Póki co testuję nowe nawyki, nową dietę, nowe ćwiczenia i idzie mi całkiem nieźle. jeżeli Cię to zmotywuje, to za jakiś czas opowiem Ci jak mi idzie. Daj mi proszę znać w komentarzu.

WAŻNE! To, iż ja tyle dzisiaj mogę, nie oznacza, iż Ty musisz. Tak jak pisałam – ja mam tyle możliwości, bo mam duże dzieci, bo udało mi się tak zorganizować swoją pracę, iż mogę pójść do trenera. Pamiętaj o tym i nie porównuj się. Bardzo Cię o to proszę <3

NA KONIEC – POLECAJKI

W kwestii jedzenia polecam profil na Instagramie i kanał na YT

. Polecany mi przez przyjaciół i moje czytelniczki. Świetni lekarze!

Jeśli szukasz pomysłów na zdrowe, fit desery bez cukru i węglowodanów sprawdź profil na Instagramie „

” i bloga Ms Fox. Genialne!!!

Jeśli szukasz super kanałów do ćwiczeń w domu sprawdź BeActive TV, YT Moniki Kołakowskiej i kanał jogowy Gosi Mostowskiej.

Jeśli potrzebujesz dodatkowego kopniaka do działania, polecam z całego serca fantastyczny e-book „Projekt zdrowie” Edyty Zając

Jeśli chcesz posłuchać mądrej kobiety mówiącej o ziołach i naturalnych metodach powrotu do zdrowia, polecam

na Instagramie.

Idź do oryginalnego materiału