Nowa życie Julii: od osądu do akceptacji
Felicja ledwo wysiadła z autobusu. Nogi były zdrętwiałe, stawy bolały, a walizka wydawała się dwa razy cięższa. Pasażerowie gwałtownie rozbierali swoje rzeczy i rozchodzili się, zostawiając za sobą tylko szelest kroków i warkot odjeżdżającego pojazdu. Felicja, jak zwykle, nie śpieszyła się. W domu nikt na nią nie czekał. Stanęła trochę z boku, głęboko wdychając powietrze przesiąknięte zapachem mokrych liści, i po raz pierwszy od dawna poczuła, iż nie wraca po prostu do mieszkania — wraca do siebie.
Jej szkolna przyjaciółka od dawna zapraszała ją w gości. Spędziły tydzień na działce — przyroda, cisza, niekończące się rozmowy. Ale pod koniec Felicja zrozumiała: brakowało jej własnego łóżka, własnego kubka do herbaty, a choćby cichego tykania zegara w kuchni.
Mąż zmarł siedem lat temu. Na początku była zagubiona, nie wiedziała, jak żyć sama. Ale potem przywykła. Córka wyszła za mąż i wyjechała do Warszawy — dzwoni rzadko. Samotność stała się znajoma, jak stary szal, którym okrywa się zimowymi wieczorami.
— Proszę pani, to pani? — kierowca wskazał na walizkę, która została samotnie przy autobusie.
— Moja — skinęła głową Felicja i ruszyła z nią w stronę przystanku miejskiego.
Autobus pędził po mokrym asfalcie, a w kałużach odbijały się kawałki nieba. Miasto witało ją znanymi blokami, znajomymi widokami, siwymi topolami przy drodze. Dorastała tu, wyszła za mąż, urodziła córkę — a teraz wracała, jakby po wielkim kole, z powrotem do tego samego miejsca.
Pod blokiem, jak zawsze, siedziały dwie strażniczki bramy — Grażyna i Wiesława. Obie pulchne jak drożdżówki z budyniem, wiecznie coś omawiały i podejrzliwie oceniały każdego przechodnia.
— Skąd to wróciłaś, Feluś? — wpiły się w nią wzrokiem.
— U przyjaciółki byłam — odparła krótko, sięgając już do drzwi, ale zatrzymały ją.
— Jak cię nie było, u was się działo…
— Do czterdziestego drugiego wprowadziła się jakaś dziewczyna! Wysoka jak tyczka, chuda jak patyk!
— Meble nowe nosili! Jeepem przywieźli! I kota ma, białego, puchatego!
— O, na pewno coś kombinuje! A ten jej facet stary, mógłby być jej ojcem!
Felicja wysłuchała w milczeniu — sąsiadki, jak zawsze, wiedziały wszystko o wszystkich. Gdyby spytać je o cokolwiek na cmentarzu, też by znały odpowiedź. Najważniejsze, iż remont zrobili bez niej — ściany nie drżały od wiertarki.
Mieszkanie powitało ją ciszą i znajomym zapachem kurzu. Czajnik na kuchence, ciepła woda, ulubiony kubek — wszystko na swoim miejscu. Ledwo usiadła przed telewizorem, gdy zadzwoniono do drzwi.
Na progu stała ta „tyczka”. Dziewczyna była rzeczywiście olśniewająco piękna: opalona, blond włosy, krótkie spodenki, smukłe ramiona. Ale w jej oczach było coś więcej: zmęczenie, ostrożność, tęsknota.
— Dzień dobry, jestem nową sąsiadką. Usłyszałam kroki i pomyślałam, iż się przedstawię. Nazywam się Julia.
Imię zabrzmiało zaskakująco zwyczajnie. Nie Oliwia, nie Marcelina — Julia.
Felicja zaprosiła ją na herbatę. Dziewczyna okazała się dobrze wychowana, bystra. Bez sztucznego wdzięku, bez buty.
— Pewnie już pani o mnie nasłuchała się różnych historii? — uśmiechnęła się Julia.
— Co nieco — odparła szczerze Felicja. — Ale wierzę własnym oczom.
Julia nie od razu, ale otworzyła się. Opowiedziała swoją historię: o ojcu pijaku, o ucieczce z rodzinnej wsi, o mężczyźnie, który dał jej dach nad głową i pomógł się kształcić. Jedynego mężczyznę w jej życiu. Tak, był żonaty. Ale ona nikomu niczego nie odebrała.
— Ludzie oceniają po pozorach — cicho powiedziała Felicja. — Nie zaglądają do środka. Nie martw się, rozumiem cię.
Powoli między nimi narodziła się więź — cicha, ciepła, niemal rodzinna. Felicja choćby zaprosiła Julię na swoje urodziny. Sąsiadki prychnęły: „I ją zaprosiłaś?” — ale potem same przyszły. W sukienkach z brokatem, z sałatkami, z rezerwą.
Julia pomagała kroić warzywa, ubrana w spodnie i bluzkę — skromna, życzliwa, uśmiechnięta. choćby Grażyna i Wiesława stopniowo złagodniały. A gdy Julia zanuciła „Stokrotki”, wszystkie podchwyciły. Pod koniec wieczoru, po kilku kieliszkach, mąż jednej z nich komplementował już trzy panie naraz. Ale nikt się nie obraził. Tej nocy były prawie przyjaciółkami.
A potem zaczęło się prawdziwe życie. Julia znalazła pracę, wyszła za mąż, urodziła córkę. Wiesława pomagała przy dziecku, Grażyna przynosiła barszcz.
Przeszłość odeszła w niepamięć. Została tylko ciepła, prawdziwa kobieta o imieniu Julia — z dobrym sercem, szczerym spojrzeniem. I czy to nie jest najważniejsze?
Każdy w życiu zasługuje na szansę. Czasem wystarczy ktoś, kto powie: „Rozumiem cię”.