„Chcę leżeć, a siedzenie z dziećmi to sprawa kobiet!” oświadczył mąż i zamknął oczy. Ale już po dwóch godzinach mocno żałował tych słów.
Wyobraźcie sobie tę scenę: czekałam na te wakacje w Turcji jak na zbawienie. Ostatnie pół roku w pracy było szalone. Wracałam do domu wyczerpana jak cytryna, a tam zaczynała się druga zmiana: lekcje, obiady, sprawdzanie dzienników.
To ja znalazłam ten hotel, złapałam okazyjne bilety, spakowałam trzy walizki, nie zapominając o pluszowym misiu sześcioletniego synka i powerbanku do tabletu dziewięcioletniej córki. Byłam mózgiem całej tej operacji o kryptonimie Rodzinne Wakacje.
I wreszcie dolecieliśmy. Morze, słońce, dzieci piszczą z radości. Wydawałoby się oto szczęście, można odetchnąć z ulgą. Ale mój mąż Krzysztof miał na ten temat własne zdanie.
Z miną zwycięzcy rzucił się na leżak, założył ciemne okulary, wpatrzył się w telefon i zapadł w stan letargu. Jedyne, co robił, to co jakiś czas przewracał się, by opalenizna była równomierna.
Dzieci, oczywiście, to istne wulkany energii. I wszystkie te mamo, daj, mamo, chodź, mamo, zobacz kierowane były wyłącznie do mnie. Krzysztof udawał, iż go to nie dotyczy. Krótko mówiąc, drugiego dnia zrozumiałam, iż moje wakacje zamieniają się w wyjazdową pracę, tylko w cieplejszym klimacie.
Pewnego dnia zauważyłam na stojaku reklamę lokalnego SPA. Dwie godziny rajskiej przyjemności: czekoladowe zawijanie i relaksujący masaż. Dziewczyny, mało nie spadłam z krzesła na samą myśl o tym. Poczułam zapach czekolady. To był znak! Zasłużyłam na to.
Podeszłam do męża, który spokojnie drzemał, i słodkim tonem poprosiłam: Krzysiu, posiedź z dziećmi parę godzin, dobrze? Tak bardzo chcę iść na masaż. Po prostu ich pilnuj.
Leniwie otworzył jedno oko i rzucił zdanie, które przeszyło mnie do szpiku kości:
Ola, ty poważnie? Siedzenie z dziećmi to sprawa kobiet! Ja jestem na wakacjach, cały rok harowałem, żeby tu przyjechać. Chcę spokojnie poleżeć.
Powiedział to i znów zamknął oczy, demonstracyjnie pokazując, iż rozmowa skończona.
Obraza? I to jaka! Przecież ja też pracowałam do upadłego! Stałam przed nim, a w głowie eksplodowała lawina gorąca, niepohamowana. Ale nie krzyczałam, nie wymachiwałam rękami, nie płakałam. Po co? Słowa i tak nic nie zmienią.
Wzrok przypadkiem padł na wesołą grupę animatorów. Kolorowe stroje, bandany, uśmiechy od ucha do ucha prawdziwi piraci. I wtedy przyszła mi do głowy genialna myśl trochę zuchwała, z nutą awanturnictwa, ale całkowicie zasłużona.
Decyzja zapadła w sekundę. Z najsłodszym uśmiechem podeszłam do chłopaków w piratach. Dzień dobry! zaśpiewałam niemal czule. Mam do was delikatną prośbę. Widzicie tego pana na leżaku? To mój mąż. Dzisiaj ma swoje święto jest, można powiedzieć, kapitanem w duszy, ale strasznie nieśmiałym. Kłamałam z anielską miną, choćby się nie zaczerwieniłam. Animatorzy z zainteresowaniem spojrzeli na Krzysztofa. Chciałabym zrobić mu niespodziankę. Byłoby świetnie, gdybyście wybrali go głównym bohaterem dzisiejszego questu w roli prawdziwego kapitana.
Dla pewności wsunęłam jednemu z nich banknot żeby wszystko było fair. Jego oczy zabłysły jeszcze mocniej. Będzie zrobione! zameldował, oddając piracki salut. Wasz kapitan dostanie swoją gwiazdową chwilę!
Wróciłam do leżaka, czując się jak strateg najwyższej ligi, i przygotowałam się na widowisko. I oto, już po chwili, do naszego leżaka, gdzie mój zmęczony mąż błogo spał, podeszła kolorowa delegacja.
Jeden z animatorów złapał mikrofon i donośnym głosem ogłosił na cały hotel: Uwaga, uwaga! Szukaliśmy najdzielniejszego, najmądrzejszego, najodważniejszego kapitana i znaleźliśmy! Witajcie naszego bohatera tatę Krzysztofa!
Co się wtedy działo! Krzysztof poderwał się, oczy wyszły mu na wierzch, mruczał coś pod nosem. Dzieci, Kasia i Miłosz, krzyczały: Hura! Tato jest kapitanem! i już nakładały mu na głowę piracką bandanę. Próbował tłumaczyć, iż to pomyłka, iż on tylko odpoczywa. Zaczął się wyrywać, ale było za późno. Animator mrugnął do mnie, klepnął Krzysztofa w ramię: Kapitanie, naprzód! Skarby nie czekają! Odmówić przed wszystkimi gośćmi hotelu? To byłaby kompromitacja.
A ja tymczasem stałam już przy wejściu do SPA, owinięta białym szlafrokiem, i z uśmiechem machałam mężowi na pożegnanie, znikając za drzwiami w świecie czekoladowych zabiegów i błogiego relaksu.
Krzysztof uczciwie wykonał swoją misję biegał, rozwiązywał zagadki, szukał skarbu i go znalazł. Wrócił zmęczony, spocony, ale szczęśliwy, otoczony dziećmi, które patrzyły na niego z zachwytem.
Wieczorem niewinnie zapytałam: No i co, kapitanie, jak rejs? Burknął coś pod nosem. Usiadłam obok, pogładziłam jego potargane włosy i szepnęłam: Jesteś najlepszym mężem. Zobacz, jak dzieci są z ciebie dumne, jak cię kochają.
Przeniósł wzrok z dzieci, które rozkładały na łóżku muszle, na mnie i po raz pierwszy tego dnia szczerze się uśmiechnął. A co ty powiedział zawstydzony. Tylko trochę się bawiłem.
I w jego oczach pojawiła się iskra ciepła, prawdziwa. Do końca wakacji, wyobraźcie sobie, pomagał mi z dziećmi bez przypominania. Jakby ktoś zdjął z niego pancerz.
Wiecie, czasem mężczyźnie wystarczy wręczyć mapę skarbów, zawiązać bandanę na głowie i delikatnie popchnąć we adekwatnym kierunku z miłością i dobrym sercem.