Tylko jesz i nic nie robisz wtedy cicho zebrałam się i sprzedałam dom, w którym oni mieszkali.
Te słowa uderzyły jak bat. Rozległy się nagle podczas naszej skromnej kolacji, jak kamień wrzucony w spokojną wodę, rozchodząc się falami po talerzach z kotletami i rozgotowanym groszkiem. Mój widelec zawisł w pół drogi do ust.
Je za trzech i palcem nie kiwnie! Nie jestem jej opiekunką niech sama myśli i sprząta, zanim ją wyrzucę! krzyknęła synowa Kinga.
Mój syn Krzysztof jadł dalej, nie podnosząc wzroku. Ani słowa w mojej obronie, żadnego sprzeciwu, choćby spojrzenia w moją stronę. Jego milczenie krzyczało głośniej niż jej słowa. Wnuk patrzył zdezorientowany jeszcze za mały, by wszystko zrozumieć, ale już na tyle duży, by poczuć ciężar dorosłego gniewu.
Cicho przełknęłam kęs, odłożyłam widelec obok talerza. Nie płakałam, nie tłumaczyłam się. Nie przypomniałam, iż reumatyzm w dłoniach utrudnia mycie podłogi, iż ból pleców nie pozwala się schylać. Nie powiedziałam, iż gotuję, gdy mogę, iż składam pranie, gdy palce mnie słuchają. Po prostu zaczęłam zbierać naczynia.
Później leżałam w pokoju przypominającym komórkę wąskie łóżko, brak szafy, jedyne okno zawieszone zbyt wysoko. Sufitowy wentylator klikał przy każdym obrocie. Z salonu dobiegał ich śmiech, brzęk kieliszków, telewizor.
Nie płakałam, ale coś zimnego osiadło w mojej piersi. Nie tylko przez to jedno upokorzenie przez lata powolnego ścierania. Byłam wymazywana od dawna, a dziś tylko obrysowano kontur.
Przypomniałam sobie czasy, gdy mąż chorował umierał powoli, w bólu. Prałam jego ubrania, karmiłam go łyżeczką, trzymałam dom razem taśmą i gazetowymi kuponami. Pamiętałam małego Krzysia jak pracowałam na dwie zmiany w pralni chemicznej, kupując mu przybory szkolne, jak przyszywałam guziki do mundurka po nocach.
A teraz stałam się tylko zbędnym ustami.
Rano nie wyszłam byłoby zbyt łatwo. Zaparzyłam kawę, poskładałam pranie, przyszyłam guzik na kurtce wnuka. Ale milczałam.
Po dwóch dniach wyjechali na weekend rodzinny wypoczynek, mnie nie zaprosili. Kinga coś mówiła o potrzebie czasu we dwoje. Krzysztof znów unikał mojego wzroku.
Wtedy spakowałam jedną walizkę, dokumenty, różaniec i notes w skórzanej oprawie. Nie zostawiłam listu tylko klucze na kuchennym stole obok złożonego ręcznika.
Jechałam autobusem przez całe miasto. Dom seniora był tani, ale czysty, bez zapachu rozpaczy. Pielęgniarka dała mi formularz, nie pytając o powód. Uśmiechałam się, mówiłam coś o ciszy i spokoju, ale w środku było pusto.
Siedząc na krawędzi wąskiego łóżka w pokoju pachnącym chlor