Pod wieczornym niebem: nowe życie
W małym miasteczku u podnóża Tatr żyła Wanda, od lat związana z miejscową drukarnią. Kochała swoją pracę całym sercem, ale po pięćdziesiątce zmęczenie spadło na nią jak głaz.
Z mężem, Władysławem, wychowali dwie córki. Obie założyły własne rodziny i wyjechały do większych miast, pozostawiając Wandę z tęsknotą za ich śmiechem i rzadkimi odwiedzinami wnuków. Dzwoniła do nich prawie codziennie, łaknąc wieści, ale jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Zmęczenie ściskało jej serce, a euforia umykała jak piasek przez palce.
Władysław przeszedł na emeryturę wcześniej – był starszy o dziesięć lat. To było jego drugie małżeństwo, a początkowo ich życie płynęło spokojnie. Jednak ostatnimi czasy coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Wandę do rozpaczy. W takich chwilach stawał się obcy – nie mogła na niego patrzeć bez bólu. On zaś złościł się w odpowiedzi, odtrącając jej prośby o zdrowy styl życia.
Jedyną pociechą były sąsiadki – Jadwiga i Krystyna. Obie, nieco starsze, od kilku lat cieszyły się emeryturą. Jadwiga została wdową, Krystyna rozwiodła się dawno temu, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Ale te kobiety, mimo wieku, miały w sobie ogromną pasję do podróży.
— Jak wy to robicie, iż ciągle jeździcie? — dziwiła się Wanda, patrząc na ich rozpromienione twarze.
— Żyjemy skromnie, Wandziu — odpowiadała Jadwiga. — Zawsze tak żyłyśmy. Podróżujemy pociągiem, bez luksusów. Wynajmujemy tanie pokoje, jeździmy wiosną lub jesienią, gdy ceny niższe. We dwie taniej. Gotujemy sobie: sałatkę, rybkę usmażymy – i już.
— Dokładnie — dodawała Krystyna. — Na urodziny i święta dzieci i znajomi wiedzą, co nam dać. Nie torty czy kwiaty, ale pieniądze na wyjazdy! Planujemy wszystko: trasy, zwiedzanie, wydatki.
— Jak to wspaniale! — wzdychała Wanda, ale w jej głosie czaił się smutek. — A ja nie wyjeżdżam nigdzie. Władysław jak chmura gradowa siedzi na kanapie, czeka na mnie po pracy. Nakarmić go trzeba, wysłuchać, a ja po zmianie ledwo żywa.
— Weź urlop, namów go — radziły przyjaciółki. — Pojedź z nami nad morze! Wspaniałe plaże, jod. A może i jego zabierzecie?
— Co wy, zwariowałyście? — machnęła ręką Wanda. — Władysław nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, chęci do ruchu też. Jak tylko przeszedł na emeryturę, tak i osiadł na kanapie. Je, śpi, telewizor ogląda.
— A zapytaj go — nalegały sąsiadki. — Nie decyduj za niego.
Jednak Wanda nie musiała rozpoczynać tej rozmowy. Jej świat rozpadł się, gdy u matki doszło do zawału. Wszystkie myśli skupiły się tylko na niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, a ojciec, mimo osiemdziesięciu lat, trwał przy matce. Wanda biegła do szpitala codziennie, radując się każdą poprawą stanu matki.
Tymczasem Władysław, zamiast wsparcia, wściekał się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy oznajmiła, iż zamieszka u rodziców po wypisie matki, wybuchnął:
— Tam jest ojciec, niech on się zajmuje! Po co ty tam? Pomyśl o sobie!
— A ty wstaniesz z kanapy, jeżeli ja zachoruję? — nie wytrzymała Wanda. — Będziesz mnie pielęgnował?
Władysław milczał, a jego cisza bolała bardziej niż słowa.
Miesiąc Wanda mieszkała u rodziców, wpadając do domu tylko w weekendy. Wiedząc, iż sprawdzi, Władysław starał się nie pić. Ona zaś, wracając, sprzątała i gotowała na kilka dni.
— Jedz, odgrzewaj, nie żyj sucharkami — prosiła, ale on tylko machał ręką, zły, iż żona go „porzuciła” dla rodziców.
Matce poprawiło się, zaczęła chodzić, jeździć do lekarza. Wanda wróciła do domu, ale euforia nie trwała długo. Po trzech miesiącach matka zmarła na kolejny zawał.
— No to matka ci życie ułatwiła — rzucił zimno Władysław. — Teraz będziemy żyć normalnie.
Te słowa przecięły jej serce jak nóż. Wanda rozpłakała się, siedząc na kanapie.
— Normalnie? — głos jej drżał. — Całe życie pracowałam dla rodziny! Wychowałam córki, harowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby je wykształcić. A teraz marzę o emeryturze, żeby choć trochę pożyć dla siebie, pojeździć, jak moje przyjaciółki!
— Tylko o sobie myślisz! — warknął Władysław. — Ja też pracowałem, też się męczyłem. Myślałem, iż na emeryturze będziemy jeździć do sanatoriów, leczyć się. Mam problemy z ciśnieniem, bóle głowy! A ty mnie zostawiasz dla starych rodziców.
— Spróbuj nie pić — odcięła Wanda. — Wezwij taksówkę, jedź do lekarza, do sanatorium – kto ci broni? Rozpieściłam cię, całe życie prowadziłam za rękę, a ty choćby w domu nie pomagałeś. A ja nie jestem ze stali! I ojciec mój na granicy, widziałeś, jak cierpiał na pogrzebie. Matka prosiła, żeby się nim zająć…
— I co, znowu do niego odejdziesz? — warknął Władysław. — Ja też nie młody. Nikogo nie można wynająć? Czy ja w ogóle mam żonę?
Wanda, nie mogąc odpowiedzieć, wyszła do kuchni. Po pół godzinie Władysław podszedł i objął ją za ramiona.
— Zagalopowałem się, wybacz. Chcę, żebyśmy byli razem — szepnął.
— Rodziców też kocham — odparła Wanda. — Tobie się poszczęściło, twoi odeszli szybko, a siostra zajęła się nimi. Nie zapominaj.
Miesiąc później ojciec Wandy dostał wylewu. Nie udało się go postawić na nogi – żal po stracie żony złamał starca. Wanda zabrała ojca do siebie, oddając mu swoją sypialnię. Przez dwa lata opiekowała się nim, nie rzucając pracy, by dobić do emerytury. Ku jej zdziwieniu, Władysław zaczął pomagać: karmił teścia, podawał leki, gdy Wanda była w pracy.
Gdy ojciec odszedł, Wanda przeszła na emeryturę. Wyglądała na wyczerpaną, z cieniami pod oczami.
— Czas do sanatorium — powiedziała stanowcz— Pora do sanatorium — powiedziała stanowczo Władysławowi, pakując walizkę z nadzieją na nowy początek.