Nowa teściowa, nowe życie – i zero zmartwień
– Krzysiek, nie zapomnij kupić na weekend miodowego piernika i owoców – przypomniała mężowi Kinga, zaglądając do lodówki.
– Po co? Mamy jakiś świętować? – zdziwił się Krzysztof, bawiąc się opakowaniem kawy.
– Znowu zapomniałeś? W sobotę przyjeżdża mama! Z nowym mężem. Będą teraz mieszkać u nas w mieście! – powiedziała dobitnie Kinga.
– Jak to „mieszkać u nas”? Mamy dwupokojowe mieszkanie – wykrztusił Krzysztof, odkładając kawę.
– No nie u nas w mieszkaniu, oczywiście – załamała ręce Kinga. – Mama właśnie przeszła na emeryturę, wyszła za mąż i chce być bliżej nas. Żeby widywać wnuka, pomagać.
Krzysiek skinął głową i obiecał wszystko kupić, ale w środku czuł dziwny niepokój. Jego teściowa, Barbara Andrzejewna, zawsze wywoływała w nim dreszcze. Nie kobieta, a głaz – twardy jak beton. Wychowana w rygorze, chłodna, z idealną fryzurą i tonem, który nie znosił sprzeciwu. Całe życie pracowała na kolei i trzymała podwładnych twardą ręką. Za każdym razem, gdy opowiadała, jak karciła pracowników, Krzysiek cichutko dziękował losowi, iż nie był pod jej rozkazami.
A teraz – będzie tuż obok. Czy jej nieposkromiona energia skieruje się na ich rodzinę? A jeżeli wtrąci się w wychowanie Adasia, zacznie rządzić, mówić, jak ma być?
Kinga była zachwycona. Pomoc z synem, szkoła, odrabianie lekcji – nie będzie już trzeba pędzić z pracy w panice. „Mama wszystko ogarnie” – zapewniała. Ale Krzysiek czuł, iż spokojne życie dobiegło końca.
W końcu nadeszła sobota. Rozległ się dzwonek do drzwi.
– Krzysiu, mama przyjechała! – krzyknęła radośnie Kinga i pobiegła otworzyć.
Drzwi otworzyły się szeroko… i stanęła jak wryta. Na progu stało dwoje ludzi. Obok postawnego, uśmiechniętego mężczyzny stała szczupła kobieta o miękkim spojrzeniu i krótkich, jasnych włosach. Krzysiek oniemiał. To na pewno nie była ta sama Barbara Andrzejewna, którą znał!
Ale wtedy kobieta powiedziała ciepłym, znajomym głosem:
– Dzieci, jakże za wami tęskniłam! Krzysiu, Kinga, Adasiu, witaj, moja rodzino!
Krzysiek spojrzał na żonę. Tymczasem mężczyzna już ściskał go mocno za rękę:
– No cześć, zięciu! Jestem Henryk Stanisławowicz. Myślę, iż się zaprzyjaźnimy! – I z szerokim uśmiechem wniósł do kuchni ciężką torbę.
Barbara przytuliła córkę, potem wnuka, a choćby Krzysiowi się dostało. Stał jak słup, nie wierząc własnym oczom.
W kuchni Henryk wyciągał z torby słoiki z ogórkami, wędliny i, jak to bywa, butelkę czystej. Zauważył spojrzenie Krzysztofa i roześmiał się:
– No jakże! Teraz jesteśmy rodziną. Chcesz, opowiem, jak poznałem twoją Basię?
Okazało się, iż Henryk był brygadzistą w pobliskiej lokomotywowni. Pewnego dnia zjawiła się kontrola – a wśród nich ona. Surowa, stanowita. On się nie zląkł, powiedział jak jest. Próbowała go złamać autorytetem – nie wyszło. A gdy z przekąsem nazwał ją „uroczą kobietą”, po raz pierwszy od lat się zaczerwieniła.
Tak się zaczęło. Później była randka, kawa, łódka, grzybobranie i miłość. Henryk obudziTeraz, gdy patrzył na swoją teściową, widział zupełnie inną kobietę – szczęśliwą, pełną życia i gotową do pomocy, a nie do rozkazywania.