Niski wzrost – przekleństwo czy wyzwanie? Historia walki z kompleksami.

newsempire24.com 4 dni temu

Dla mężczyzny niski wzrost to jak Boża kara. Andrzej Burak od dzieciństwa wstydził się, iż jest najniższy. W trzeciej klasie jeszcze miał nadzieję, iż dogoni kolegów, ale w dziesiątej już stracił wszelkie złudzenia.

Był dobrym człowiekiem – życzliwym, pogodnym, zawsze gotowym pomóc. Dlatego cała wieś go lubiła i szanowała. Po szkole nie wyjechał na studia, skończył kurs kierowców i zatrudnił się w państwowym gospodarstwie. Życie toczyło się swoim rytmem, ale gdy wszyscy koledzy założyli rodziny, Andrzej wciąż był sam. Nie mógł znaleźć żony, która odpowiadałaby mu zarówno wzrostem, jak i charakterem.

Pewnego letniego dnia pojechał służbowo do powiatowego miasta. Wracając o zmierzchu, zauważył na przystanku przy miejskich rogatkach niską dziewczynę w jaskrawym kapeluszu, dźwigającą ogromną torbę. „Taka by mi pasowała” – pomyślał z nieśmiałym uśmiechem. Zatrzymał ciężarówkę w samą porę, bo wiatr porwał kapelusz i poniósł przez jezdnię!

Dziewczyna bez namysłu rzuciła się w pogoń. Andrzej wcisnął hamulec, ale gdy wysiadł, zobaczył ją siedzącą pod kołami. – Jest pani cokolwiek?! – wykrztłusił przerażony. – Gdzie boli?

Potrząsnęła głową, podnosząc zalane łzami oczy: – Nie o to chodzi… Tylko o kapelusz. Mama mi go dała. Mało mi po niej zostało.

Andrzej nie słyszał słów. Patrzył jak urzeczony. To była TA – wymarzona, z tysiącem dzieci w domku otoczonym malwami. – Kapelusz? Już! – Wykonał szaleńczy bieg przez ulicę, otrzepał zdobycz z kurzu i wręczył nieznajomej.

– Jestem Andrzej. Dokąd pani jedzie? Podwiozę.

Zosia – bo tak miała na imię – opowiedziała w kabinie, iż wyrusza do wsi Krasne Brzegi, do cioci Róży. Skończyła szkołę zawodową na kucharkę, a ponieważ ojciec sprowadził nową żonę z dziećmi, które zajęły choćby jej pokój, postanowiła się wyprowadzić.

– Ciocia ucieszyła się jak nigdy – mówiła, gładząc odzyskany kapelusz. – A ja… chyba miałam dziś szczęście. Ostatni autobus odjechał, ale pan się pojawił.

Gdy dojeżdżali, Andrzej nagle zatrzymał silnik. – Zosiu – zaczął stanowczo. – To nie przypadek, iż ten kapelusz wylądował akurat przed moimi kołami. Od pierwszej sekundy wiedziałem – to ty jesteś moim przeznaczeniem. Wyjdź za mnie. Będę dobrym mężem. Przysięgam.

Dziewczyna spojrzała na kapelusz, potem na niego… i skinęła głową. – Jedźmy do cioci – zaśmiał się, ściskając jej dłoń. – Prosić o twoją rękę!

Ślub wzięli dwa miesiące później. Goście winszowali z serca, a para nie mogła nacieszyć się sobą. Rok później na świat przyszedł pierwszego syna, Alek. Rodzice byli tak zajęci szczęściem, iż nie zauważyli dziwnej zmiany – Zosia rosła. Po kolejnych dwóch latach mieli już trójkę maluchów, a ona przewyższała męża o głowę.

– To macierzyństwo tak działa – mądrowała ciocia Róża. – Organizm się budzi!

Koledzy żartowali, a Zosia spochmurniała: – Porzucisz mnie? Po co ci wielbłądzica?

Andrzej pogładził jej policzek: – Kocham cię każdą. I proszę – ty mnie też nie zostawiaj.

Słowa dotrzymali. Gdy pięć lat później rodziło się piąte dziecko, Zosia przestała rosnąć. Wieś uwielbiała tę parę – on obejmował żonę wpół, ona kładła dłoń na jego dłoni. Zazdrościli im harmonii.

Pewnego dnia Andrzej naprawiał zapadły dach stodoły. Zosia usłyszała krzyk, rozgarnęła belki jak niedźwiedzica i zaniosła rannego męża do przychodni. – Dzięki Ci, Boże, za ten wzrost! – szeptała, gdy pielęgniarka tamowała krwotok.

Leczył się długo. Sąsiedzi wzdychali, widząc, jak Zosia idzie samotnie ulicą, trzymając się za bok – tak, jakby wciąż czuła jego dłoń.

Minęły lata. Dziele się usamodzielniły, przyszły wnuki, potem prawnuki. Ale nikt w Krasnych Brzegach nie był szczęśliwszy od niskiego, przygarbionego dziadka Andrzeja i wysokiej, rozśpiewanej babci Zosi, którzy przeszli przez życie trzymając się za ręce.

Idź do oryginalnego materiału