Przyszłam do syna z domowym jedzeniem o siódmej rano, a on zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Jestem pewna—to wszystko wina jego żony.
Nasze życie z mężem zawsze kręciło się wokół jednej osoby—naszego syna. Doczekaliśmy się dziecka późno, ale od pierwszego dnia przyrzekliśmy sobie: nie będzie czuł się tak, jak ja w dzieciństwie. Wychowywałam się bez ojca, a moja matka była zimna, obca i daleka. Nie znałam matczynej czułości, więc przysięgłam, iż moje dziecko nigdy nie poczuje tej samotności, którą ja przeżyłam.
Kuba stał się sensem naszego życia. Pracowaliśmy bez urlopów, bez wolnych, zapominając o sobie. Wszystko dla niego. Kiedy chodził do szkoły, wzięliśmy kredyt, by kupić mu mieszkanie w sąsiednim bloku. To była mordęga—dziesięć lat spłat. Ale daliśmy radę. I zanim wziął ślub, miał już własne lokum.
Nigdy nie zapomnę, jak na weselu uroczyście wręczyłam mu klucze. Jego narzeczona, Zosia, i jej matka o mało się nie rozpłakały. Świekra ciągle powtarzała, iż „dla swojej córeczki zrobi wszystko”, ale w praktyce ani posagu, ani pomocy—wszystko spadło na nas.
Pomagaliśmy dalej, ile tylko mogliśmy. Kto, jak nie rodzice, wesprze młodą parę? Z euforią gotowałam, sprzątałam, przynosiłam zakupy, czasem choćby pomagałam z drobnymi wydatkami. Zosia dzwoniła i pytała, gdzie leżą jakieś sztućce—nie ona kupowała, nie ona układała. Robiłam to z dobrego serca. I nie oczekiwałam nic w zamian. Tylko zwykłego „dziękuję”.
Ale wdzięczność, jak się okazało, została w innym życiu. Zamiast niej—irytacja, niezadowolenie, chłód. Wczoraj zrozumiałam: w tym domu już mnie nie chcą.
Dzień zaczął się jak zwykle. Do pracy muszę być na ósmą, więc już o siódmej stałam pod drzwiami syna. Przyniosłam gulasz, świeży, pachnący. I nowe zasłony, żeby pasowały do tych obrusów i serwet, które kupiłam im tydzień temu. Chciałam zrobić niespodziankę. Wyjęłam torebkę, sięgnęłam po klucz… Ale nie pasował. Zamki wymienili. Bez słowa.
Zamarłam. Stałam jak obca. Zapukałam. Drzwi otworzył Jakub. Z uśmiechem podałam pojemnik, zaczęłam opowiadać o zasłonach, jak idealnie będą pasować… Ale on nie słuchał. Stał ze skrzyżowanymi ramionami, z kamienną twarzą.
„Mamo”—powiedział szorstko—„na serio? Jest SIÓDMA rano. Włazisz do nas o świcie i mam ci dziękować? To nienormalne. jeżeli to się powtórzy—wyprowadzimy się. I nie zapytamy cię dokąd”.
Zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem. Nie wziął ani jedzenia, ani zasłon. Zostałam oszołomiona. Musiałam obudzić sąsiadkę i poprosić, żeby przekazała dzieciom, iż jedzenie zostawiłam u niej.
Jechałam do pracy z gulą w gardle. Trzęsłam się. Jak można tak postąpić? Odtłukłam swoją młodość dla syna. Nie żyłam dla siebie. Pomagałam, jak umiałam. Angażowałam się w ich życie, bo myślałam, iż to miłość. Że wciąż mnie potrzebują. A okazało się—tylko im przeszkadzam. Jestem niechciana.
Teraz wszyscy mówią, iż rodzice nic nie powinni. Ale my z mężem nigdy tak nie myśleliśmy. Zrobiliśmy wszystko. I więcej. A teraz słyszę: „mamo, nie wtrącaj się”. choćby dziękNie rozumiem, jak mogliśmy wychować syna, który teraz traktuje nas jak obcych.